Powstanie Mahdiego - Imperium Brytyjskie przegrało z kaznodzieją
Po latach studiów Mohamed Ahmad zaczął podróżować po sudańskich miastach i wioskach. Jego płomienne kazania o czystym, nieskażonym islamie szybko przyniosły mu oddanych zwolenników. W 1870 założył razem z nimi komunę na wyspie Abba na Nilu Białym. Tam kontynuował nauczanie. W 1879 roku politycy z Chartumu uznali, że rozgadany kaznodzieja powinien zamilknąć. Dwa oddziały, które po niego wysłali, zostały dosłownie rozszarpane przez jego 300 towarzyszy. Gdy powstańcy opanowali cały Sudan, Brytyjczycy wysłali nad górny Nil narodowego bohatera Charlesa Gordona, aby uratował sytuację - pisze Michał Staniul w artykule dla WP.
Odważny, wierny, silny. Prawdziwy przywódca i wojskowy geniusz. A do tego prawy, oddany Bogu człowiek. Takim widziała Charlesa Gordona brytyjska prasa. Gdy zakończył służbę w Chinach, gdzie tłumił powstanie tajpingów, dla opinii publicznej stał się bohaterem. To że odmawiał przyjmowania nagród pieniężnych za swoje wyczyny, w oczach rodaków tylko dodawało mu wielkości.
W 1874 roku sława czystego rycerza przyniosła mu niezwykłą ofertę: Ismail Pasza, kedyw Egiptu, chciał, by Brytyjczyk wyruszył na wojnę z handlarzami niewolników w Sudanie, który od pięciu dekad znajdował się pod egipską kontrolą. Nie żeby Ismail był gorącym przeciwnikiem całego procederu - jego bliscy czerpali ze sprzedawania ludzi potężne zyski, a i on sam posiadał wielu przymusowych służących. Powód leżał gdzie indziej: choć Egipt formalnie pozostawał lennikiem Imperium Osmańskiego, w rzeczywistości coraz bardziej uzależniał się od Londynu. Wielka Brytania, ogarnięta duchem abolicjonizmu, miała tymczasem swoje wymagania: kedyw musiał udowodnić, że brzydzi się niewolnictwem. Zatrudnienie Gordona, z jego krystaliczną reputacją, było odpowiednią przykrywką.
Nieustępliwy Anglik całkowicie poświecił się swojej misji. W ratowaniu niewolników widział nie tylko zlecone zadanie, ale i chrześcijańskie powołanie. Od początku był jednak skazany na porażkę: brakowało mu środków, znajomości tematu, a nawet przychylności lokalnych urzędników, którym było znacznie bliżej do handlarzy niż Europejczyków i ich morałów. Po pięciu latach zniechęcony i wymęczony Gordon skierował się do ojczyzny.
Na sudańskie pustkowie wrócił jeszcze raz. Zwabił go tam mężczyzna, który pod wieloma względami był bardzo podobny do niego.
Charles Gordon w egipskim mundurze fot. Wikimedia Commons
Mohamed Ahmad przyszedł na świat w 1844 roku w Dongoli na północy Sudanu. Mimo że pochodził z rodziny o długich szkutniczych tradycjach, znacznie bardziej od budowania łódek pociągała go modlitwa. Młodość spędził w rozmaitych madrasach, gdzie nauczył się recytować z pamięci każdy werset Koranu. W wieku 16 lat dołączył do radykalnego islamskiego ruchu Sammanijach.
Po latach studiów Ahmad zaczął podróżować po sudańskich miastach i wioskach. Jego płomienne kazania o czystym, nieskażonym islamie szybko przyniosły mu oddanych zwolenników. W 1870 założył razem z nimi komunę na wyspie Abba na Nilu Białym. Tam kontynuował nauczanie. Krytykował egipskie władze (urzędników nazywał "Turkami") za bratanie się z Europejczykami i wzywał do budowy społeczeństwa opartego na dosłownej interpretacji Koranu. Religia była jedynym, co łączyło podzielonych na dziesiątki plemion i rodów Sudańczyków, a słowa Ahmada uderzały w bardzo drażliwe struny. W końcu zwolennicy zaczęli nazywać go Mahdim - mesjaszem. W 1879 roku politycy z Chartumu uznali, że rozgadany kaznodzieja powinien zamilknąć. Dwa oddziały, które po niego wysłali, zostały dosłownie rozszarpane przez jego 300 towarzyszy.
Po zwycięstwie na Abbie Mahdi wiedział, że musi szybko znaleźć nowe schronienie. Wybór padł na położony kilkaset kilometrów na południe masyw Dżebel Gedir w Kordofanie. Odległa kraina znajdowała się poza realnym zasięgiem egipskiej armii, a Mahdi już wcześniej otrzymywał sygnały, że kordofańscy przywódcy powitają go z otwartymi ramionami. Tak też rzeczywiście było.
Sudańczyk w tradycyjnym stroju mahdystów. Fotografia z 1936 r. fot. Wikimedia Commons/Biblioteka Kongresu USA
Przemawiając do oczarowanych tłumów, Mohamed Ahmad porówna nieco później ucieczkę z Abby do hegiry - "Wielkiej Emigracji" Mahometa i jego zwolenników z Mekki do Medyny. Takie analogie będą przysparzać mu popularności do samego końca - a nawet znacznie dłużej.
W Kordofanie szeregi mahdystów pęczniały z każdym dniem. Pod koniec 1881 roku Raszed Bej, naczelnik miasta Faszoda, ruszył przeciwko nim z półtoratysięczną armią. Nie miał szans. Nocą 7 grudnia ponad osiem tysięcy uzbrojonych głównie we włócznie i miecze powstańców zaatakowało jego obóz; zabili niemal wszystkich. Pół roku później licząca już 15 tysięcy derwiszów - tak nazywano wyznawców Mahdiego - fala zmiotła kolejną egipską ekspedycję.
Wieści o zwycięstwach nad "Turkami" rozchodziły się błyskawicznie. Zaufani emisariusze Ahmada docierali do najodleglejszych regionów Sudanu; wkrótce dżihad ogarnął prawie wszystkie ważniejsze miejsca: Darfur, Berber, Bahr el Ghazal, Dongolę. Latem 1882 roku Mahdi miał pod rozkazami około 30 tysięcy fanatycznie oddanych wojowników. Choć większość nadal walczyła przy użyciu włóczni, dysponowali też bronią palną zdobytą w poprzednich bitwach. Poza tym mieli szczęście.
Cios w plecy
Zanim władze zrozumiały, że sudańska rebelia jest czymś więcej niż tylko krótkotrwałym zrywem, w Kairze doszło do zamachu stanu. Wojskowi od dawna narzekali na rosnące wpływy Europejczyków i systematyczne obcinanie budżetu armii. W maju 1882 roku grupa oficerów pod dowództwem pułkownika Arabiego pozbawiła wpływów marionetkowego kedywa Taufika i przejęła kontrolę nad stolicą. Wielka Brytania nie mogła się na to zgodzić - Egipt, z Kanałem Sueskim, był dla niej zbyt ważny. Nim minęły trzy miesiące, brytyjskie okręty rozpoczęły bombardowanie portu w Aleksandrii; zaraz potem ruszyła ofensywa lądowa. We wrześniu było już po wszystkim: Arabi trafił na wygnanie, Taufik wrócił na tron, a Egipt stał się de facto kolonią Jej Królewskiej Mości.
Na chaosie w Kairze najbardziej korzystali mahdyści. Nie musząc obawiać się wroga, zaatakowali El-Obeid, stolicę Kordofanu. Stacjonujący tam garnizon bronił się dzielnie, lecz w lutym 1883 roku, po pięciu miesiącach daremnego wyczekiwania na pomoc, skapitulował.
Brytyjczycy zdawali sobie sprawę, że sytuacja w Sudanie wygląda źle. Ale nie mieli zamiaru poświęcać jej zbyt wiele energii. Powstanie, jak wierzyli, można było stłamsić lokalnymi środkami. W połowie roku zebrali w Chartumie około 10 tysięcy egipskich żołnierzy (głównie uczestników buntu Arabiego wysłanych na południe za karę), a dowództwo nad nimi powierzyli bitnemu weteranowi wojen w Indiach i Rogu Afryki, emerytowanemu pułkownikowi Williamowi Hicksowi. Chociaż po wyruszeniu z sudańskiej stolicy armia odniosła kilka drobnych sukcesów, prędko zaczęła mieć poważne problemy z dyscypliną i wolą walki. Gdy 3 listopada wpadła w pułapkę zastawioną przez mahdystów, sił starczyło jej jedynie na dwa dni oporu. Pod koniec bitwy przy życiu pozostało zaledwie około 300 egipskich żołnierzy. Sam pułkownik Hicks zginął z rewolwerem w ręku.
Widząc potęgę Mahdiego, politycy w Londynie spisali górną część Nilu na straty. Sudan nie przynosił im żadnych korzyści ekonomicznych, nie miał też znaczenia strategicznego. Brytyjczykom zależało więc tylko na jednym: chcieli wydostać z sudańskiego piekła paruset rodaków oraz - jeśli byłoby to akurat możliwe - kilka pozostałych egipskich garnizonów. Poczytny "Pall Mall Gazette" wpadł wtedy na pomysł, którzy szybko spodobał się nawet królowej Wiktorii: misji powinien podjąć się Charles Gordon. Niecałe dwa miesiące później, w lutym 1884 roku, słynny generał był już w Chartumie.
Poświecenie czy szaleństwo?
Początkowo Gordon robił w sudańskiej stolicy to, co mu zlecono: ewakuował cywilów. W ciągu paru dni wyekspediował na podkładzie kursujących po Nilu kanonierek blisko dwa tysiące kobiet, dzieci i starców - tak Europejczyków, jak i miejscowych. Kiedy do miasta dotarła informacja, że armia Mahdiego nadciąga, Brytyjczyk kazał przygotować pozycje obronne. Między umacnianiem fortyfikacji a musztrowaniem żołnierzy, wymieniał burzliwe telegramy z rządem w Londynie. Premier William Gladstone kazał mu natychmiast wracać na północ, ale uparty żołnierz nie chciał o tym słyszeć - prosił o posiłki i zapowiadał, że nie pozostawi Chartumu na pastwę rebeliantów. Pierwsze oddziały mahdystów pojawiły się przed jego murami na początku marca. Tydzień później przecięły ostatnią linię telegraficzną łączącą miasto ze światem. Jedynym kanałem komunikacji pozostał dla oblężonych Nil.
Chociaż Ahmad dał Gordonowi możliwość bezpiecznego opuszczenia miasta, Brytyjczyk odmówił. W Wielkiej Brytanii trwała tymczasem wielka dyskusja: co robić? Premier Gladstone sprzeciwiał się wysłaniu ekspedycji ratunkowej; w jego oczach Gordon był niesubordynowanym szaleńcem, który świadomie wybrał samobójstwo. Po drugiej stronie barykady stała jednak prawie cała opinia publiczna z pałacem królewskim na czele. Aby nie stracić resztek poparcia, w sierpniu rząd uległ, a parlament wydzielił 300 tysięcy funtów na pokrycie kosztów kampanii. Miesiąc później do Kairu dotarł generał Garnet Wolseley. Zebrawszy sześć tysięcy dobrze wyszkolonych żołnierzy, w tym pułk kawalerii i korpus wielbłądniczy, doświadczony dowódca skierował swoje siły na południe. Od celu dzieliło go ponad 1500 km. Zbyt wiele.
Obraz George'a W. Joy'a pokazujący śmierć Charlesa Gordona fot. Wikimedia Commons
Nękane przez ludzi Mahdiego oddziały dotarły do Chartumu 28 stycznia 1885 roku. Dwa dni wcześniej, nocą, rebelianci przełamali mury. Generał Gordon zginął przebity włóczniami na schodach gubernatorskiego pałacu.
Widząc zdobyte miasto, wysunięte jednostki wycofały się i złożyły raport dowódcy. Generał Wolseley zarządził odwrót. Misja ratunkowa nie miała już sensu.
Epilog
Zdobywszy Chartum, Mahdi mógł w spokoju ustanowić swoje rządy w całym państwie. Brytyjczycy i Egipcjanie nie mieli zamiaru mieszać się dalej w sudańskie sprawy; wizja teokratycznego ładu pasowała z kolei dużej części zarabizowanych sudańskich plemion. Dużą rolę grała tu postawa samego Ahmada: choć posiadał władzę absolutną, nadal ubierał się jak zwykły derwisz, mieszkał w skromnym domu z kamienia i sumiennie trzymał się głoszonych przez siebie zasad moralnych. Czy mógł być dobrym władcą? Tego nie wiadomo. Niespełna pół roku po zwycięstwie nad Gordonem zachorował, najprawdopodobniej na tyfus. Zmarł 22 czerwca.
Po śmierci "mesjasza" Sudanem wstrząsnęła brutalna walka o wpływy między jego najbliższymi towarzyszami. Po kilku latach na nowego przywódcę wyrósł kalif Abdullahi, dawny szef armii. Nie miał ani charyzmy Ahmada, ani jego nieposzlakowanej opinii - regularnie zarzucano mu korupcję i kumoterstwo. Potrafił używać za to siły, dzięki czemu utrzymał się u władzy przez dobrą dekadę. Kiedy w 1896 roku do Sudanu ponownie wkroczyły brytyjskie wojska, jego imperium rozpadło się. W decydującej bitwie pod Omdurmanem we wrześniu 1898 roku Brytyjczycy, tym razem wyposażeni w zabójcze ciężkie karabiny maszynowe Maxim, w parę chwil rozstrzelali nacierających wrogów. Zabili około 10 tysięcy Sudańczyków, tracąc przy tym jedynie kilkudziesięciu ludzi. Był to cios, po którym Mahdija - państwo Mahdiego - już nigdy się nie podniosła.
Michał Staniul dla Wirtualnej Polski