Powódź w Czechach - 40 mln koron ma pomóc
Czeski rząd na swym nadzwyczajnym posiedzeniu przeznaczył 40 mln koron (ok. 6,5 mln zł) na bezpośrednią pomoc dla gmin poszkodowanych w powodzi, która w weekend nawiedziła województwa libereckie i usteckie.
09.08.2010 | aktual.: 09.08.2010 15:36
W środę planuje się udostępnienie dalszych 350 mln koron (równowartość 56 mln zł). Straty tymczasem liczone są w miliardach koron.
Pierwsze pieniądze - według premiera Petra Neczasa - dostępne będą już od wtorku. Przeznaczone mają być na zakup wody pitnej, żywności i środków dezynfekujących. Ministrowie w czasie posiedzenia postanowili też zwiększyć do tysiąca liczbę żołnierzy, uczestniczących w akcji pomocy na północy Czech. Teraz jest tam ponad 200 wojskowych.
W związku powodziami szef czeskiego rządu rozważa też wpisanie do budżetu specjalnej pozycji, nazwanej przez niego "rezerwą solidarności powodziowej".
- Z podatku dochodowego każdego płatnika odprowadzałoby się 100 koron - powiedział Neczas. - Pieniędzy tych nie można by przejeść i służyłyby właśnie na likwidację skutków przyszłych powodzi.
Nie chcemy emitować nowych obligacji powodziowych - dodał premier. Czeskie władze dzięki obligacją uzyskały fundusze na likwidację szkód po majowych powodziach na Morawach.
Minister pracy i spraw socjalnych Jaromir Drabek poinformował, że osoby, którym woda zniszczyła domy, mogą wystąpić do władz o przyznanie specjalnej pomocy finansowej. Zaznaczył jednak, że nie przekroczy ona 50 tys. koron (8 tys. zł).
Już w niedzielę premier Neczas zauważył, że przez powódź zmieniły się priorytety budżetowe rządu. W swym programie rząd zapowiedział wielkie oszczędności, które przede wszystkim uderzały w sferę pomocy socjalnej i służby publiczne. Do największych krytyków cięć należał szef MSW Radek John.
- Powódź pokazała, że nie da się mechanicznie oszczędzać. Że nie można powiedzieć: tniemy wszystkim po równo. To argument, jak byśmy mówili: szanowni państwo, może oszczędzimy gdzieś parę milionów, ale być może popłynie przez to cały kraj, albo spłonie wieś - komentował w niedzielę John, który odwiedzał zalane gminy.
Straty po powodziach w Czechach szacuje się na około cztery miliardy koron. Wojewoda liberecki Stanislav Eichler ocenia zniszczenia na co najmniej miliard, o kolejnych dwóch miliardach mówią władze województwa usteckiego i służby hydrologiczne dorzecza Łaby. Osobne wyceny szkód powodziowych w rolnictwie przygotowuje Izba Agrarna. O stratach rzędu kilkuset tysięcy koron informują leśnicy.
Sztab kryzysowy potwierdził dotychczas trzy ofiary śmiertelne. Nie stwierdzono jednoznacznie, czy powódź była bezpośrednią przyczyną śmierci dwóch kolejnych osób, które zginęły w sobotę. W województwach libereckim i usteckim zalanych zostało ponad 1200 domów, wezbrana woda podmyła drogi, tory kolejowe i zapory wodne. Zniszczonych jest kilkadziesiąt mostów. Na kilka szos osunęły się zbocza gór.
Jednak zdaniem czeskich ekspertów weekendowa powódź była nieunikniona, gdyż tak nagle wzbierającej wody nie zatrzymałyby ani betonowe zapory, ani jakiekolwiek inne zabezpieczenia.
Jak podkreślają hydrolodzy i meteorolodzy cytowani w poniedziałek przez czeskie media, jeśli w krótkim czasie spadnie 200 litrów wody na metr kwadratowy, ziemia nie jest w stanie jej przyjąć. - Byłoby demagogią mówić, że coś mogło temu zapobiec - mówił cytowany przez dziennik "Lidove noviny" ekspert Jaroslav Ungerman.
Ziemia w północnych Czechach nasiąkała już od 14 dni; nie była w stanie przyjąć już ani kropli więcej. Meteorolog z Czeskiego Instytutu Hydrometeorologicznego (CzHMU) Jaroslav Rosa zauważył, że gleba nie absorbowała wody, więc ta ściekała dalej.
Meteorolodzy podkreślają też, że mimo nowoczesnych urządzeń nie da się przewidzieć, kiedy i gdzie powódź dokładnie się pojawi. Prognozy mogą ostrzegać najwyżej na dwa dni wcześniej, ale nie wskażą dokładnego miejsca możliwego zalania.
- Kiedy w ciągu dnia ma spaść od 120 do 200 milimetrów deszczu, co stanowi jedną czwartą rocznej normy opadów, nie można oczekiwać niczego innego - wyjaśniał cytowany przez portal internetowy gazety "Mlada fronta Dnes" klimatolog Jan Pretel.
Prezydent Czech Vaclav Klaus, który odwiedził w niedzielę zalane gminy zauważył, że wiele domów stoi na terenach zalewowych.
Obecnie na falę powodziową czeka Praga. Służby w stolicy Czech zakazały wypływania statków na Wełtawę i zamknęły nadbrzeżne restauracje. Rzeką w centrum miasta płynie obecnie około 800 metrów sześciennych wody na sekundę. - Jeśli poziom wody wzrośnie, przy około 11 tysiącach metrów sześciennych zaczniemy stawiać przenośne zapory przeciwpowodziowe - poinformował wiceprezydent Rudolf Blażek.
Ostatni raz Wełtawa zalała Pragę w 2002 roku. Wówczas pod wodą znalazło się kilka dzielnic miasta.