Poważny uraz mózgu, złamany obojczyk i siniaki. Rodzice dwumiesięcznego Piotrusia z zarzutami
Piotruś przebywa w szpitalu i spędzi tam jeszcze dwa miesiące. Co się stało? Prokuratura twierdzi, że doznane przez niego obrażenia nie mogły powstać w wyniku normalnej opieki. Jego rodzice usłyszeli zarzuty. Nie przyznają się jednak do winy. Obwiniają siebie nawzajem.
Są małżeństwem od trzech lat. Ona, 23-letnia Anna W., jest upośledzona w stopniu lekkim, on, 26-letni Kamil W. - w stopniu umiarkowanym. Mają dwójkę dzieci - trzyletnią córkę i dwumiesięcznego synka. U Piotrusia zdiagnozowano genetyczną wadę mózgu. W pewnym momencie jego stan się pogorszył. Według lekarzy obrażenia, jakich doznał chłopiec, są wynikiem udziału osób trzecich.
Sprawę opisano w programie "Uwaga" w TVN. - Jak zobaczyłam to dziecko leżące w łóżeczku, to powiedziałam Ewie [babci Piotrusia - red.], że to żywy trup. Nachyliłam się do niego, by zobaczyć, czy w ogóle oddycha. Był w bardzo złym stanie - relacjonowała sąsiadka małżeństwa.
Matka i babcia chłopca zawiozły go do szpitala w Chrzanowie. Lekarze podejrzewali u niemowlęcia chorobę układu nerwowego. Przewieziono je karetką do Krakowa. Tam wykonano badania, z których wynikało, że dziecko ma uraz mózgu, obrażenia na skroni i zasinienia na ciele. Te zaś, zdaniem lekarzy, nie wynikały z nieszczęśliwego wypadku.
Przerzucanie winy
Kto zatem zrobił krzywdę chłopcu? Rodzice zapewniają, że właściwie opiekowali się synem. Ich wersję potwierdzają sąsiedzi, a także rodzice matki Piotrusia, u których mieszkała rodzina.
Lekarze zawiadomili policję, a rodzice dziecka zostali przewiezieni do prokuratury. W areszcie spędzą dwa miesiące. Będzie ich badał biegły psychiatra. Usłyszeli zarzut znęcania się na synkiem.
Choć żadne z nich nie przyznaje się do winy, to obwiniają siebie nawzajem. - Matka dziecka mówi, że obrażenia mogły powstać przy zabawie z trzyletnim dzieckiem lub przy nieodpowiedniej opiece ojca nad niemowlakiem - powiedział prok. Janusz Hnatko, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Krakowie.
Po aresztowaniu rodziców dzieci, policja razem z pracownikiem MOPS-u i psychologiem pojechali zabrać trzylatkę. Ona również została zbadana. Nie stwierdzono jednak na jej ciele żadnych obrażeń. Dziecko trafiło do pogotowia opiekuńczego. Sąd ograniczył prawa rodzicielskie Annie i Kamilowi W. Nie wiadomo, kto będzie rodziną zastępczą dla dzieci.
Dziadkowie nie kryją zaskoczenia i łez oraz zapowiadają że będą walczyć o odzyskanie wnuków. - Miałam córkę, dwoje wnuków, teraz nie mam nic. Nie wierzę, że oni coś zrobili - podkreśliła matka Anny W. I krytykuje męża córki.
- Od dwóch lat namawiam Anię, by od niego odeszła. Jak zięć wracał zdenerwowany z pracy, to wściekał się, wyzywał ją od najgorszych. Pamiętam, jak wołał na nią, że jest ślepa, głucha i garbata, tak o niej mówił - dodała.
- Kamil jak wracał z pracy, to wszystko musiał robić. Ten chłopak nie miał się nawet kiedy położyć. Nie ma takiej możliwości, żeby on coś zrobił dziecku. Widziałam, jak ona nieraz szarpała córkę za rękę. Co się tam działo, to nie wiem, bo ja tam nie mieszkam - powiedziała z kolei matka ojca chłopca.
Piotruś przebywa teraz w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Krakowie. I zostanie tam jeszcze dwa tygodnie. Potem dołączy do siostry, do pogotowania opiekuńczego.
Źródło: TVN
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl