Potrzebny nam układ
Jarosław Kaczyński, walcząc z układem, sam stworzył układ. Donald Tusk, by ten układ obalić, potrzebuje własnego układu. Bo układ nie jest zły. Złe jest to, co mogą z nim zrobić ludzie.
12.11.2007 | aktual.: 12.11.2007 09:16
W polityce, biznesie i każdej innej sferze życia wchodzimy w relacje z innymi ludźmi. W ten sposób tworzy się między nami układ, czyli wzajemność powiązań stanowiąca podstawę funkcjonowania w świecie. Gdyby takich powiązań nie było, socjolodzy uznaliby, że sytuacja jest patologiczna – wyjaśnia doktor Dominik Batorski z Uniwersytetu Warszawskiego, który specjalizuje się w analizie sieci społecznych. – Samo pojęcie układu jest czyste. To politycy uczynili zeń synonim czegoś nagannego – podkreśla profesor Andrzej Chodubski z Zakładu Nauki o Cywilizacji Uniwersytetu Gdańskiego. Jego zdaniem politykom udało się przekonać ludzi, że układ jest zły, bo 90 procent społeczeństwa powtarza to, co mu się wmówi, bez rozumienia sensu: – To spuścizna rewolucji francuskiej, która wprowadziła masowość, także masowość naśladownictwa. Społeczeństwo w swej masie kupuje największy banał i przyjmuje za prawdę. Tak było i z układem w IV RP.
W rozumieniu PiS układ to nieformalne powiązania polityczno‑biznesowo‑przestępcze, w które zaangażowane były służby specjalne i media. Głównym ekspertem tej partii od układu został toruński profesor socjologii Andrzej Zybertowicz. Zyskał nawet określenie „człowieka, który wymyślił układ”. W swojej teorii „antyrozwojowych grup interesu” za serce układu – czy też „szarej sieci” – uznał służby specjalne. To one miały umożliwić po 1989 roku prywatyzację państwa policyjnego, czyli ochronę interesów postkomunistów, a następnie pomogły im rozkwitnąć w III RP. To między innymi uzasadniało likwidację Wojskowych Służb Informacyjnych w zeszłym roku.
– Przełomem w walce z układem był rok 2003 i afera Rywina – uważa jednak politolog, doktor Rafał Matyja, jeden z twórców hasła budowy IV Rzeczypospolitej. W eseju „Wojna z układem” udowadniał, że opinia publiczna właśnie wtedy zrozumiała, iż „coś jednak jest”. I na tym „czymś” – początkowo zwanym „grupą trzymającą władzę”, a potem „układem” – PiS zbudowało strategię polityczną w wyborach 2005 roku. „Układ zyskał status wroga publicznego numer jeden. Jego likwidacja została określona przez Jarosława Kaczyńskiego jako pierwszy warunek zmian” – pisze Matyja.
Przez dwa lata rządów PiS uczyniło z układu politycznego demona. Politolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego Błażej Sajduk w szkicu „Układ” (opublikowanym przez Ośrodek Myśli Politycznej) stwierdza – układ „przeistoczył się w słowo wytrych, czyli słowo pozwalające wybrnąć z każdego kłopotu. Obecnym losem słowa układ jest sukcesywna degradacja. Określenie nabrało wydźwięku pejoratywnego, wręcz obelżywego. Teraz to wydmuszka sensu, jaki nadano mu wcześniej”.
Układ pomaga żyć
W socjologii od połowy XX wieku popularne jest pojęcie „social network”, czyli sieci społecznej. Uczeni opisują nim zachowania jednostek w kontekście społecznym, w ich relacjach. W większości prac charakteryzujących naturę sieci, którą pojmuje się jako zespół powiązanych ze sobą układów, słowem kluczem jest „zaufanie”. To ono stanowi podstawę nawiązywania więzi i ich intensywności. Tak dzieje się w rodzinie, w grupie przyjaciół, w biznesie, w polityce. Nawiązujemy kontakty z tymi, którym ufamy, i na podstawie tego podejmujemy decyzje. Twórcy marketingu partnerskiego R.M. Morgan i S.D. Hant właśnie na zaufaniu zbudowali swą teorię, definiując je jako wiarę, że druga strona nie będzie działać na szkodę pierwszej, lecz przeciwnie – dołoży starań, by obaj partnerzy zyskiwali na tym układzie.
Zaufanie jest więc warunkiem ciągłości działań. Wiedzą o tym na przykład wielkie spółki giełdowe, które w radach nadzorczych mają często tych samych ludzi. Przykładowo jeden z członków rady nadzorczej Chevronu należącego do największych korporacji paliwowych na świecie zasiada jednocześnie w radach nadzorczych komputerowej firmy Dell, Coca‑Coli oraz General Elektric. Pomaga to podejmować strategiczne decyzje w każdej z tych spółek. Bez bez tego typu układów nie mogłaby dziś funkcjonować światowa gospodarka. W polityce jest podobnie. Obejmujący stanowisko premiera polityk otacza się zaufanymi ludźmi, którzy w różnych dziedzinach będą w imieniu jego rządu podejmowali decyzje. Nie można jednak przekroczyć granicy interesu grupy społecznej, dla której się pracuje. Jeśli interes zarządzających bierze górę nad dobrem firmy, ta zaczyna się sypać. – Jeśli w polityce zatrudnianie swoich zaczyna służyć wyłącznie interesom partyjnym, a nie społeczeństwu, przekroczona zostaje granica prawidłowego układu. To jest moment,
gdy zaczynają się pojawiać wypaczenia – mówi doktor Barbara Rozciecha z Zakładu Socjologii Stosunków Politycznych Uniwersytetu Wrocławskiego.
IV RP z wypaczonym układem
W takim rozumieniu słowa „układ” ostatnie dwa lata rządów PiS były próbą stworzenia „układu władzy” poprzez umieszczanie swoich ludzi w służbach, mediach publicznych, w prokuraturze, w spółkach skarbu państwa. W porównaniu z poszukiwanym usilnie układem III RP ten stworzony w IV RP ma widoczną jak na dłoni strukturę.
Wystarczy wyliczyć. Zawłaszczona Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, w której po raz pierwszy w historii tej instytucji nie ma przedstawicieli opozycji. Prokuratury ręcznie sterowane przez prokuratora generalnego i jednocześnie ministra sprawiedliwości. Powołanie Centralnego Biura Antykorupcyjnego, które nie ponosi odpowiedzialności przed Sejmem. Zgoda na to, by szef służb kontrwywiadu był jednocześnie chroniony immunitetem poselskim i dodatkowo powołany na wiceministra obrony tylko po to, by nowemu premierowi utrudnić zdymisjonowanie Antoniego Macierewicza. Jeśli do tego dodać 1400 spółek skarbu państwa, w których Ministerstwo Skarbu lokuje swoich ludzi, mamy armię powołaną do obrony partyjnego interesu.
Dominik Batorski badający udział w radach nadzorczych spółek skarbu państwa osób kandydujących do parlamentu w 2005 roku z list wyborczych PiS (a więc tylko małej części osób związanych z premierem Kaczyńskim i prezydentem Kaczyńskim) stwierdził dwukrotny wzrost zatrudnienia sympatyków Prawa i Sprawiedliwości.
– To jest potencjalny obszar patologii: styk polityki i własności państwowej. Układy w spółkach prywatnych są czymś naturalnym. Natomiast polityczna kontrola w spółkach państwowych stwarza niebezpieczeństwo nadużyć – tłumaczy Batorski.
Dlaczego sieć relacji stanowiąca podstawę funkcjonowania społecznego jest tak bardzo narażona na wypaczenia? Na to pytanie próbuje odpowiedzieć w wydanej właśnie książce „Układy” psycholog Marek Kosewski, profesor Wyższej Szkoły Finansów i Zarządzania w Warszawie. Twierdzi on, że każdym układem – towarzyskim lub politycznym – rządzi ta sama zasada, która powoduje, że porządni ludzie zaczynają zachowywać się nieetycznie. „Jeśli wnikniemy trochę głębiej w zjawisko potocznie zwane korupcją, okaże się, że jest to wyłącznie domena »porządnych ludzi«, a nie kryminalistów, psychopatów, recydywistów i miejskich lumpów” – pisze Kosewski i stawia diagnozę: chore układy powstają wtedy, gdy pojawia się pokusa. A ta rodzi się w zderzeniu dążenia do własnej korzyści z dążeniem do zachowania własnej godności.
„Nieprawdą jest, że uczciwi ludzie zachowują się zawsze uczciwie, a kradną tylko złodzieje. (...) Uczciwi ludzie zachowują się uczciwie, bo ich potrzeba własnej godności domaga się zaspokojenia. Kradną zaś i oszukują tylko wtedy, gdy są przekonani, że mogą tak postąpić – że nie jest to kradzież, tylko okazja”.
Tak więc stare powiedzenie, że okazja czyni złodzieja, leży u podstaw psychologicznej analizy układu. Jednostka do uznania danej sytuacji za okazję potrzebuje nie tylko przekonania samej siebie, że nie łamie prawa, lecz jedynie wykorzystuje nadarzający się zbieg okoliczności, ale także musi mieć jednocześnie pewność, że podobnego zdania będzie jej otoczenie – rodzina, koledzy w pracy, partia. Właśnie w ten sposób tworzy się układ przyzwalający na nadużycia. I prawo okazuje się wówczas zaskakująco słabą barierą chroniącą przed pokusą. W życiu prywatnym rolę tę zdecydowanie lepiej odgrywa moralność. W życiu publicznym przed wypaczeniami najskuteczniej chroni przejrzystość decyzji, finansów i nominacji personalnych. Wszędzie tam, gdzie władza zaczyna zasłaniać się interesem narodowym, gdzie brakuje dostępu do danych umożliwiających jej kontrolę przez niezależne organa, pojawia się okazja.
Układ Platformy dla kraju
Właśnie okazji jak ognia muszą wystrzegać się politycy budujący nowy układ władzy. Bo układ powstanie, ale Donald Tusk musi pamiętać, że tworząc rząd i zastępując funkcjonariuszy poprzedniej ekipy własnymi zaufanymi ludźmi, tworzy sieć mającą służyć nie Platformie Obywatelskiej jako partii rządzącej, ale celom, do których nowy układ zostaje powołany, czyli rządzeniu krajem.
Zły układ stworzył SLD, bo budował relacje na ogólnym przyzwoleniu na wykorzystywanie okazji i uleganie pokusie. Zły stworzyło PiS, bo kierując się zasadą nieufności, próbowało wprowadzić centralne sterowanie. Tymczasem dobry układ wymaga nawiązania kontaktów opartych na wzajemnym zaufaniu. Wymaga wiary wszystkich uczestników układu w to, że działa się nie w imię jednostronnych zysków, ale wspólnego interesu.
Najlepszym sprawdzianem, czy to się udaje, są wybory. PiS uważało zapewne, że jego układ działa w imieniu wszystkich. Tej oceny nie potwierdzili wyborcy, odmawiając w wyborach 2007 roku premierowi Kaczyńskiemu dalszego budowania jego układu.
Aleksandra Pawlicka