Potężna świta Obamy podczas szczytu NATO. Tak działa amerykańska Secret Service
• Amerykański prezydent do Warszawy przyjedzie z ponad 200 funkcjonariuszami odpowiedzialnymi za bezpieczeństwo
• Zabezpieczenie wizyty rozpoczyna się na długo przed przyjazdem prezydenta
• Secret Service zabezpiecza każdy aspekt wizyty, od transportu, po jedzenie i picie
• Mimo drobiazgowego podejścia do bezpieczeństwa, służba zaliczyła w ostatnich latach dużą liczbę wpadek
Kiedy w czwartkową noc prezydent USA Barack Obama wyląduje w Warszawie, przez następne 36 godzin nie będzie mógł liczyć ani na chwilę samotności. Przez cały czas wizyty towarzyszyć mu będzie cały, liczący ponad 200 osób oddział uzbrojonych funkcjonariuszy Secret Service (USSS), zabezpieczających każdy odcinek prezydenckiej wizyty. Każdy krok prezydenta jest zaplanowany i zabezpieczony na długo przed przyjazdem.
- Kiedy prezydent udaje się w podróż, to jest tak, jakby zabierał ze sobą cały Biały Dom, począwszy od samochodu, którym jedzie, benzyny, której używa, czy nawet wody, którą pije - mówi BBC John Barletta, były agent Secret Service. Oprócz funkcjonariuszy formacji w skład świty towarzyszącej prezydentowi USA wchodzą także zastępy doradców, kucharze oraz psy policyjne. Jest też specjalnie przydzielony służbie lekarz wraz ze swoim zespołem, który w razie potrzeby może operować niemal na miejscu.
Sposób działania, taktyka i metodologia ochrony, stosowana przez agentów służby, jest tajemnicą. Ale ochranianie przywódców podczas wizyt zagranicznych to zaledwie połowa pracy, wykonywanej przez agentów. Ta zaczyna się na wiele dni, a nawet tygodni przed przylotem. Najpierw zespół Secret Service przylatuje na miejsce wizyty i we współpracy z lokalnymi służbami oraz wywiadem sprawdzają planowane miejsca pobytu oraz trasę przejazdu, a także rezerwują miejsca w hotelach i planują każdy punkt wizyty.
Współpraca ze służbami z innych krajów jest kluczowa i z uwagi na tę konieczność Secret Service jest najczęściej współpracującą z obcymi formacjami amerykańską służbą. Dotyczy to nawet takich krajów jak Rosja czy Chiny, z którymi USSS jest w stałym kontakcie. Ma również dostęp do ogromnej ilości informacji - niemal wszystkich zgromadzonych przez inne amerykańskie służby. Wszystko po to, by jak najwcześniej wykryć potencjalne zagrożenia.
Zabezpieczenie samej wizyty po przylocie to już praca zespołowa setek ludzi. Kiedy prezydent przebywa w hotelu, agenci Secret Service obstawiają każde przejście, windę i klatkę schodową. Kiedy jedzie samochodem, towarzyszy mu potężna kolumna opancerzonych limuzyn, którą ubezpieczają rozmieszczeni na trasie snajperzy. Kiedy wygłasza przemówienie, robi to zza kuloodpornej szyby, zaś wejścia na miejsce strzegą amerykańscy, a nie lokalni funkcjonariusze. Tak duży nacisk na bezpieczeństwo nierzadko jest przyczyną dyplomatycznych sporów i wpadek. Jeden z bardziej jaskrawych przykładów to ten z 2004 roku z Chile. Podczas wizyty George'a W. Busha w kraju, gospodarze zdecydowali się w ostatniej chwili odwołać uroczystą kolację na cześć swojego gościa, bo byli oburzeni żądaniami Amerykanów: agenci USSS upierali się bowiem, że wszyscy zaproszeni na kolację goście - w tym najwyżsi chilijscy dygnitarze i urzędnicy - muszą zostać dokładnie sprawdzeni i przeszukani.
Co ciekawe, organizacja - założona w 1865 roku, jako pierwsza tajna służba w USA - pierwotnie miała za zadanie walkę z fałszerzami pieniędzy i ograniczała się jedynie do garstki funkcjonariuszy. Funkcję tę sprawuje do dziś, jednak od czasu zabójstwa prezydenta McKinleya w 1901 jej rola zaczęła coraz bardziej skupiać się na ochronie najważniejszych osób w państwie. Dziś liczy prawie 7 tysięcy funkcjonariuszy, którzy pracują nad każdym aspektem bezpieczeństwa Białego Domu.
Jednak mimo tak drobiazgowego podejścia do bezpieczeństwa, organizacji zdarzają się wpadki. Za kadencji Obamy była ich cała seria. W 2009 roku służba dopuściła do tego, by na uroczystą kolację w Białym Domu dostali się nieproszeni goście, biznesmen-celebryta Tareq Salhi i jego żona. W 2012 roku ośmiu agentów przygotowujących wizytę Obamy w Kolumbii zaprosiło prostytutki do pokojów hotelowych, w których miał spędzić noc prezydent. W 2013, jeden ze starszych stażem funkcjonariuszy został przyłapany na włamywaniu się do pokoju hotelowego w Waszyngtonie. Jak tłumaczył - przypomniał sobie, że zostawił tam swoje naboje. Rok później w Atlancie do ochrony Obamy przydzielono podwykonawcę z historią kryminalną w swojej kartotece. Co więcej, agenci dopuścili do tego, by w pełni uzbrojony mężczyzna znalazł się Obamą w windzie i nagrał film telefonem komórkowym. A podczas zeszłorocznej wizyty Obamy w Amsterdamie, trzech funkcjonariuszy USSS - stanowiących ostatnią linię obrony - udało się na pijacką libację po mieście.
Jednego z nich znaleziono nieprzytomnego w hotelowym korytarzu. Nie był to zresztą jedyny taki przypadek. Kilka miesięcy później dwóch innych agentów, będących pod wpływem alkoholu, wjechało służbowym samochodem w ogrodzenie Białego Domu.
Nowe władze służby (w ciągu ostatnich trzech lat zmieniły się dwukrotnie) zapewniają, że takie incydenty nie będą się już powtarzać. W Warszawie - podczas jednego z najważniejszych wydarzeń i najbardziej atrakcyjnych dla terrorystów wydarzeń na świecie - z pewnością nie mogą sobie na to pozwolić.