Potajemne wycieczki Jana Pawła II
Włoski dziennik "Il Messaggero" opublikował fragment wspomnień kardynała Stanisława Dziwisza na temat potajemnych narciarskich wypraw Jana Pawła II.
Rozdział pochodzi z książki napisanej przez metropolitę krakowskiego we współpracy z watykanistą Gian Franco Svidercoschim "Życie z Karolem", która ukaże się we Włoszech w środę, a w Polsce, pod tytułem "Świadectwo" - w sobotę.
Osobisty papieski sekretarz ujawnia, że Jan Paweł II, który miał kłopoty z przyzwyczajeniem się do "zamknięcia" w Watykanie, około stu razy udawał się ze swymi najbliższymi współpracownikami i przyjaciółmi na sekretne wycieczki w góry, przede wszystkim do Abruzji.
"No to nam się udało!"
Nikt nic nie wiedział, ani w Watykanie, ani dziennikarze. Pierwszy raz to była prawie ucieczka - wspomina kardynał Dziwisz. Decyzja o wyjeździe na narty była - jak to ujmuje - "zbiorowa" i zapadła przy stole. Miejsce - Ovindoli w Abruzji, zasugerował ksiądz Tadeusz Rakoczy (obecnie biskup bielsko-żywiecki), który sam jeździł tam na nartach.
Dla bezpieczeństwa - dodaje kardynał Dziwisz - dwa czy trzy dni wcześniej ksiądz Józef Kowalczyk (obecny nuncjusz apostolski w Warszawie, wówczas pracownik watykańskiego Sekretariatu Stanu-PAP) pojechał tam na rekonesans, by uniknąć niespodzianek.
Metropolita krakowski opowiada w swej książce, że do pierwszej potajemnej wycieczki na narty doszło - o ile, jak zaznacza, dobrze pamięta - 2 stycznia 1981 roku.
Wyjechaliśmy około godziny 9 z pałacu w Castel Gandolfo samochodem księdza Józefa, by nie rzucić się w oczy Gwardii Szwajcarskiej. Ksiądz Józef prowadził, a obok niego siedział ksiądz Tadeusz i udawał, że czyta gazetę. Trzymał ją całą rozłożoną przykrywając w ten sposób Ojca Świętego, który był z tyłu, ja byłem obok niego - opowiada kardynał Dziwisz.
Jak zaznacza, ksiądz Józef Kowalczyk prowadził samochód niezwykle ostrożnie przestrzegając ograniczeń prędkości i zwalniając na każdych pasach. Wyobraźmy sobie, co by było, gdyby doszło do wypadku, albo gdyby samochód się zepsuł - dodaje. Według jego relacji, papież był zachwycony tym, że mógł jeździć na nartach i bardzo wdzięczny swym współpracownikom za zorganizowanie tej wyprawy. Wracając do Rzymu Jan Paweł II powiedział z uśmiechem: No to nam się udało!.
"Nikt go nie poznawał"
Papieski sekretarz opowiada, że także podczas następnych wypraw starano się znaleźć miejsca, gdzie było pusto, ale nie zawsze to się udawało. Ojciec Święty zachowywał się jak najzwyklejszy narciarz. Był ubrany jak wszyscy: kombinezon, czapka, ciemne okulary. Ustawiał się w kolejce razem z innymi ludźmi. Przezornie jednak jeden z nas stawał z przodu, a drugi z tyłu trzymając skipass, by wjechać na górę.
To wyda się niesłychane, ale nikt go nie rozpoznawał. Także dlatego, że nikt nie mógł sobie wyobrazić papieża, jeżdżącego na nartach! - dodaje metropolita krakowski.
Ujawnia, że podczas jednej z wypraw Jana Pawła II rozpoznał na stoku chłopiec w wieku około 10 lat. Zatrzymał się i krzyknął do swoich kolegów: Widzieliście? To papież! Papież!.
Jak opowiada sekretarz Jana Pawła II, sytuację uratował ksiądz Tadeusz Rakoczy mówiąc do chłopca: Co ty mówisz? Pospiesz się, bo zaraz zgubisz kolegów.
My zaś popędziliśmy w dół do samochodu i ruszyliśmy w drogę powrotną do Rzymu - relacjonuje kardynał Stanisław Dziwisz.
Sylwia Wysocka