PublicystykaPospolite ruszenie ratuje sytuację po nawałnicach w Rytlu. "Gospodarska wizyta z Marsa"

Pospolite ruszenie ratuje sytuację po nawałnicach w Rytlu. "Gospodarska wizyta z Marsa"

W Rytlu na Pomorzu to nie straty po nawałnicy robią największe wrażenie. Aż trudno uwierzyć w "pospolite ruszenie", które przez internet zwołał sołtys Łukasz Ossowski. W porównaniu z wysiłkiem i zaangażowaniem ludzi z całej okolicy blado, jeśli nie na miejscu, wypadają rządowe limuzyny i ministerialne garnitury.

Pospolite ruszenie ratuje sytuację po nawałnicach w Rytlu. "Gospodarska wizyta z Marsa"
Źródło zdjęć: © WP.PL | Jarosław Kociszewski
Jarosław Kociszewski

16.08.2017 | aktual.: 16.08.2017 12:05

Pierwsze oznaki tego, że tutaj zdarzyło się coś strasznego, pojawiają się ze 40 km od Rytla, zazwyczaj spokojnej, kaszubskiej wsi. Najpierw w rowach wzdłuż szosy pojawiają się sterty gałęzi, które wiatr zerwał z przydrożnych, starych drzew. Dalej leżą pojedyncze, wyrwane drzewa. Z każdym kilometrem robi się coraz gorzej.

Widać, gdzie zawierucha uderzyła w ścianę lasu. Młodsze, bardziej elastyczne drzewa wygięły się w łuki. Niektóre opierają się o siebie. Inne koronami sięgają ziemi. Kilka nie wytrzymało naprężenia. Złamały się na wysokości trzech, może czterech metrów.

Znowu kilka kilometrów gałęzi i pojedynczych, wyrwanych drzew. Nagle droga wjeżdża w las, który na pierwszy rzut oka nie przypomina dobrze nam znanych Borów Tucholskich. Jest za gęsty. To wygląda jak splątana, azjatycka dżungla. To wrażenie sprawiają zerwane korony drzew, które wiatr cisnął na ziemię. Niesamowita plątanina gałęzi.

Im bliżej Rytla, tym gorzej. Nagle pojawiają się całe połaci lasu po prostu wykoszonego przez burzę. Tutaj przygięte do ziemi pozostały już tylko nieliczne pnie. Całe hektary położyła nawałnica. To wygląda jak niechlujnie, zbyt wysoko skoszony trawnik tyle, że zamiast źdźbeł trawy skoszono pnie drzew.

Wsie odcięte od świata

Zaraz po burzy nie dałoby się tutaj przejechać. Nawet teraz, cztery dni później, muszę bardzo uważać. Wiele pni legło w poprzek drogi. Strażacy piłami dosłownie wyrąbali przejazd, ale tak wąski, że nie zawsze dwa samochody mogą się swobodnie minąć. Widać, że zwalone drzewa były obcinane po obu stronach szosy. Z jednej strony korony, z drugiej pnie, które miejscami tworzą kilkumetrowe spiętrzenia. Brakowało ciężkiego sprzętu, którym dysponuje przede wszystkim wojsko, dlatego strażacy cięli drewno na kawałki, które mogli ręcznie odrzucić na pobocze. To dodatkowy czas i wysiłek.

Spotkany nieco później minister Jan Szyszko powiedział mi, że to 8, a może nawet 12 mln. metrów sześciennych drewna. To zupełnie niewyobrażalna ilość. Dla porównania, w Polsce wycina się teraz ok. 40 mln. m3 drewna rocznie. Straty są ogromne zwłaszcza, że połamane drzewa, popękane w środki na skutek naprężeń, nie są pełnowartościowe i nie będzie można ich dobrze sprzedać.

Pospolite ruszenie ratuje sytuację

Rytel wrze. Przed kościołem kilka osób porządkuje skwer. - Przyjechaliśmy tutaj, bo potrzeba pomocy - mówią. Taką odpowiedź słyszę co chwila. W tle słychać piły. Ludzie w ubraniach roboczych w rękawicach. Co chwila przejeżdża samochód załadowany gałęziami. Idę do ośrodka kultury. Tam jest "centrum wszystkiego".

Na skrzyżowaniu wewnątrz wsi policjanci kierują ruchem. To dość niezwykłe na tak niedużą miejscowość. Dookoła stoją zaparkowane samochody ludzi, którzy z całej okolicy przyjechali pomagać. Na chodniku obok wejścia do domu kultury soją baniaki z paliwem i olejem do pił. Ktoś naprawia uszkodzony sprzęt.

  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
[1/6] Źródło zdjęć: © WP

- Sołtys? To taki facet w niebieskiej koszulce - przy wejściu odpowiada mężczyzna z siekierą na ramieniu. W środku, w dużej sali sterty zgrzewek wody, paczki chleba, słodycze, a przy stołach kilkudziesięciu strażaków je zupę. - Sołtys? Tak, to ja - odpowiada "facet w niebieskiej koszulce”, Łukasz Ossowski.

Jest zabiegany i niemal nie odrywa telefonu od ucha. Ciągle ktoś dzwoni, bo gdzieś potrzeba pilarza, albo kolejni ludzie zgłaszają się z darami. Dwie panie przy szkolnych ławkach w rogu sali na kartkach zapisują kto dokąd pojechał. Koordynacja wygląda dobrze pomimo wrażenia buzującego ula. Łańcuchy do pił się tępią? Do załatwienia. Trzeba oczyścić następny odcinek drogi? Pojadą pilarze. Zabraknie kanapek dla wolontariuszy? Dyrektorka ośrodka przekonuje, że kanapek czy zupy na pewno nie zabraknie.

Pomoc przekracza najśmielsze oczekiwania

Właśnie przyjechał kolejny samochód z pomocą. Mieszkańcy jednej z sąsiednich gmin zaczęli się zdzwaniać. Samochód OSP załadowali środkami czystości, olejem do pił, jedzeniem i przywieźli do Rytla. - Jutro zbierzemy jeszcze więcej - mówi kierowca.

Łukasz Ossowski zaapelował o pomoc przez media społecznościowe. - O 9 rano, w godzinie zbiórki byłem w szoku. Zebrało się prawie 1 000 osób. W trzy godziny zrobili tyle, ile wydawało mi się niemożliwe do zrobienia w dwa tygodnie - mówi. Tu są harcerze, ludzie z całych Kaszub i dalej. - Co przywiozłem? Dwie ręce i robię, co trzeba – mówi spotkany młody człowiek. - Zostanę tyle, ile będzie trzeba.

Potrzeby są ogromne. W samym Rytlu wichura powaliła drzewa, zrywała dachy i linie energetyczne. To kilka kilometrów stąd, w Suszku doszło do tragedii. Tam zginęły dwie harcerki. - Nagle cały świat stanął w ogniu. Tak to wyglądało. Tyle było błyskawic - opowiada mieszkaniec Rytla, który tnie pień drzewa powalonego na cmentarzu. - Sami, bez pomocy sobie nie poradzimy.

- Pozamykałem drzwi, uwiązałem konie bo zbliżała się burza - mówi Robert Kuczyński, który mieszka niedaleko pobliskich Brusów. - Czegoś takiego się nie spodziewałem. Burza była taka, że wiatr wepchnął drzwi stodoły i od środka uniósł dach. Nagle wszystko eksplodowało. Całe podwórko zasłane jest odłamkami eternitu.

Takich zerwanych dachów jest więcej. Dużo więcej, choć w większości zostały już przykryte. Ktoś jechał przez wieś i rozdawał eternit. Słyszałem o staruszce, która stała przed uszkodzonym domem. Nie ma już ani męża, ani dzieci. Pomaga jej budowlaniec. Krzywdzące byłoby stwierdzenie, że znalazł się tam z przypadku, bo właśnie po to przyjechał - żeby pomóc potrzebującym.

Sztab kryzysowy pod pieczą polityków

Dwieście metrów od centrum kultury jest inny sztab. Tutaj stoi wóz dowodzenia straży i namioty. To oficjalny, państwowy sztab kryzysowy. Czekamy na premier Beatę Szydło i minister Antoniego Macierewicza. Minister Jan Szyszko już jest. Odpowiada na pytania Telewizji Trwam. Przy okazji pytam go, dlaczego są dwa sztaby i nie ma między nimi koordynacji? Odpowiada, że kompletnie nie rozumie pytania, choć nieco później, w towarzystwie premier, odwiedzi dom kultury.

Na moście na kanale Brdy zbierają się ludzie. Monika Szczukowska z Chojnic krzyczy, że konieczne jest uznanie tego obszaru za teren klęski żywiołowej. Przekonuje, że bez tego mieszkańcy nie dostaną wystarczającej pomocy. Podkreśla, że gdyby nie ludzie z okolicy, to nadal drogi nie byłyby przejezdne.

Gapie czekający na premier Szydło traktują ją z wrogością, ale pytani, dlaczego nie podoba im się pomysł zwiększenia pomocy państwowej, odwracają się do mnie plecami. Burczą, że swoje wiedzą. Ktoś wyjaśnia, że to turyści. Mieszkańcy Rytla pracują i nie mają czasu wystawać na moście w oczekiwaniu na polityków.

Wizyta na najwyższym szczeblu

Po godzinach czekania przyjeżdża premier Szydło i minister Macierewicz. Nawet lokalni policjanci mają dość czekania i oficjałek. Rzucają niezbyt pochlebne uwagi na temat "ministra wojny". Po zapoznaniu się z sytuacją kolumna rządowa rusza w teren.

Najpierw dom kultury. Łukasz Ossowski cieszy się ze spotkania, które może przyniesie tak potrzebną pomoc. Podkreśla jak ważne jest, że wreszcie, po trzech dniach, przyjechało wojsko. Około 60 żołnierzy z ciężkim sprzętem udrażnia nurt Brdy i kanału Brdy. To jedna z niewielu rzeczy, których mieszkańcy sami nie mogliby zrobić.

Gospodarska wizyta z Marsa

Później jeszcze dwa gospodarstwa w okolicy miejscowości Brusy. Zerwane dachy. Na szczęście nikt nie ucierpiał. Mieszkańcy okolicy pokazują mi zdjęcia swoich domów zniszczonych przez nawałnicę. Przed remizą w Brusach tłum. Premier rozmawia ze strażakami. Mieszkańcy przyszli zobaczyć polityków podobnie, jak ludzie w pozbawionych prądu wsiach, przez które przejeżdżamy. Całymi rodzinami wychodzą na ulice popatrzeć na migającą niebieskimi kogutami kolumnę.

Mam wrażenie, że równie dobrze mogliby to być celebryci. To chwilowa sensacja. Rozrywka. W tłumie pada pytanie, dlaczego dopiero po czterech dniach? To samo pytanie zadajemy premier i ministrowi obrony podczas nocnego spotkania z dziennikarzami. Odpowiadają o potrzebie zgromadzenia informacji i przygotowaniach. Pada wiele gładkich słów. Mówią pół godziny.

Później zastanawiam się, co z tego spotkania zapadło mi w pamięć. Na pewno nic z tego, co powiedzieli politycy. Wrażenie może robić najwyżej dobrze skrojony garnitur i czerwony krawat ministra Macierewicza występującego na tle zrujnowanego domu. To mocny kontrast ze zmęczonymi strażami, którzy od czwarty dzień pracują śpiąc w samochodach i żywiąc się tym, co dostaną od ludzi.

Mam wrażenie, że przywódcy zajęci wewnętrznymi wojenkami znowu odkleili się od rzeczywistości. To nasze przekleństwo. "Oni" - władza, i "my" - ludzie. Mieszkańcy Rytla, Chojnic i innych miejscowości na Pomorzu pokazali, jak wspaniali potrafią być Polacy. Bezinteresowna pomoc. Samodzielna organizacja. Nagle wszystko, albo prawie wszystko, można zrobić. Państwo jest gdzieś z tyłu. Nie nadąża. Jego przedstawiciele wyglądają jak przybysze z obcej planety. Mówią tym samym językiem, obiecują pomoc i przyjaźń, ale na pierwszy rzut oka widać, że władza to "oni" i nawet słowa zatroskanej premier Szydło o "kolegach samorządowcach" brzmią sztucznie.

burzaczersknawałnica
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (2)