Posłowie głosowali na "na cztery ręce" - będą skazani?
Kar roku więzienia w zawieszeniu na dwa lata i po pięć tysięcy złotych grzywny zażądał prokurator dla byłych posłów SLD Jana Chaładaja i Stanisława Jarmolińskiego, którzy w 2003 r. głosowali w Sejmie za nieobecnych kolegów. Obrona wnosi o uznanie sprawy za czyn mniejszej wagi i warunkowe umorzenie procesu. Wyrok tej sprawie zapadnie w czwartek.
11.01.2010 | aktual.: 11.01.2010 13:49
- Głosując za nieobecnych posłów niewątpliwie poświadczyli nieprawdę, a ich działanie miało istotne skutki prawne, bo zapadła uchwała sejmu obciążona wadą prawną. Przekraczając swe poselskie uprawnienia działali na szkodę interesu publicznego. To szczególnie naganne postępowanie - mówił przed sądem prokurator, żądając skazania obu oskarżonych za poświadczenie nieprawdy i za przekroczenie uprawnień.
Maciej Krasiński, obrońca oskarżonych (którzy przyznali się do głosowania za kolegów), przekonywał, że Jan Chaładaj i Stanisław Jarmoliński powinni być skazani tylko za poświadczenie nieprawdy. Jego zdaniem, sprawa powinna zostać warunkowo umorzona, tak jak w 1994 r. sąd umorzył proces posłów: Tadeusza Gajdy (PSL), Marcina Libickiego (ZChN), Henryka Strzeleckiego (PSL) i Andrzeja Zakrzewskiego (Polski Program Liberalny), którzy w październiku 1992 r. Parlamentarzyści ci podczas przyjmowania uchwały o założeniach polityki społeczno-gospodarczej na 1993 r. również zagłosowali za nieobecnych kolegów - co pokazała TVP.
Warunkowe umorzenie postępowania to formuła prawna polegająca na uznaniu winy oskarżonych i umorzeniu sprawy na okres próbny do trzech lat (ustala go sąd). Jeśli przez ten czas popełniliby oni podobne przestępstwo, ta sprawa zostałaby "odwieszona" i osądzona. W rejestrze skazanych będą jednak figurować jako karani.
- Panowie Chaładaj i Jarmoliński ponieśli już dotkliwe konsekwencje swego postępowania: śmierć cywilną, koniec kariery politycznej, stracili możliwość zasiadania we władzach instytucji Skarbu Państwa. A ich udział w feralnym głosowaniu miał niewielkie znaczenie, bo ich głosy nie ważyły na wyniku głosowania - przekonywał. Przypomniał również, że prokuratura odmówiła śledztwa w sprawie poświadczenia nieprawdy przez posłów PiS, którzy - aby nie potrącać im poselskich diet - składali usprawiedliwienia swej nieobecności w sejmie, podczas gdy byli oni w gmachu parlamentu, ale nie brali udziału w posiedzeniu protestując na korytarzu.
Sprawa Chaładaja i Jarmolińskiego ma już siedmioletnią historię. W marcu 2003 r. ważyły się losy ministra infrastruktury i wicepremiera w rządzie SLD-UP Marka Pola. Opozycyjne wówczas PO i PiS kolejny raz wniosły o wotum nieufności wobec ministra, którego uznawali za najbardziej nieudolnego - lider PO Donald Tusk nawet mówił o nim wtedy "Winietu". Koalicja wspierająca rząd Leszka Millera obroniła swego ministra.
Okazało się jednak, że w tym i innych głosowaniach posłowie Chaładaj i Jarmoliński przyciskali przyciski także za nieobecnych tego dnia Mieczysława Czerniawskiego i Alfreda Owoca. Wykrył to ówczesny poseł koła Ruch Katolicko-Narodowy Robert Luśnia i ogłosił z sejmowej trybuny.
Sprawą zajęła się prokuratura, do której doniesienie skierował ówczesny marszałek sejmu Marek Borowski. Chaładaja i Jarmolińskiego wykluczono z klubu SLD. W śledztwie przyznali się do zarzuconego im poświadczenia nieprawdy - za to przestępstwo grozi do pięciu lat więzienia. Odmawiali składania wyjaśnień.
Z ustaleń prokuratury wynika, że Chaładaj miał zagłosować sześć razy za posła SLD Mieczysława Czerniawskiego, a Jarmoliński - oddać 41 głosów za posła Alfreda Owoca. Dowodami w sprawie są m.in. wydruki głosowań, ich zapisy telewizyjne oraz zeznania zainteresowanych posłów, w tym posła Luśni. Według prokuratury, karty do głosowania posłów Czerniawskiego i Owoca zostały użyte "wbrew woli dysponentów".
Akt oskarżenia wysłany do Sądu Rejonowego dla Warszawy-Śródmieścia przeleżał kilka lat, wreszcie w styczniu zeszłego roku sprawa trafiła na wokandę. 65-letni Jarmoliński - lekarz ginekolog ze specjalizacją drugiego stopnia, przeszedł ciężką chorobę. Jak sam mówił, niezakończona sprawa karna stawiała pod znakiem zapytania możliwość obejmowania funkcji w placówkach służby zdrowia. Jest już na emeryturze.
Do polityki nie wrócił też 58-letni Chaładaj - były wiceprezes spółki handlującej sprzętem kolejowym, obecnie szukający pracy. Jak mówi, wisząca nad nim niezakończona sprawa karna utrudnia mu jej znalezienie. Według Chaładaja, sprawę bardzo mocno przeżyła żona Jarmolińskiego, która w efekcie stresu zmarła.