Posiedzisz... to powiesz

Spędziłam w areszcie rok i trzy miesiące, nie byłam przesłuchiwana. Prokurator spytał tylko, czy syn jest oficerem ABW. Rozumiałam, że przyczyną aresztowania jest próba wymuszenia określonego zachowania na moim synu, mówiła Stanisława Chmielewska. Syn, oficer zajmujący się zwalczaniem przestępczości gospodarczej, został zatrzymany nieco wcześniej, matka uważa, że padł ofiarą rozgrywek między politykami a służbami specjalnymi. Podobno usłyszał: "Podpisuje pan to, co chcemy, i wychodzicie razem z mamusią albo posiedzicie oboje".

Posiedzisz... to powiesz
Źródło zdjęć: © Przegląd

11.06.2007 | aktual.: 11.06.2007 13:54

"Byłem nakłaniany do złożenia zeznań obciążających Artura Balazsa w zamian za zmianę środka zapobiegawczego. Nazwisko Jacka Piechoty też padało", oświadczył Jerzy Krzystyniak, bogaty biznesmen z branży paliwowej, który niemal rok siedział w areszcie.

"Złamali mnie i zeznawałam. Nie wstydzę się. Pytali głównie o Basię Blidę", opowiadała Barbara Kmiecik. Za rządów SLD zatrzymana pod zarzutem płatnej protekcji, wyszła, w 2006 r. znowu ją aresztowano, zwolniono, po czym zawiadomiono, że będzie aresztowana po raz trzeci pod zarzutem udziału w aferze węglowej. Zeznała wtedy, że w 1997 r. Barbara Blida miała przekazać otrzymane od niej kilkadziesiąt tysięcy złotych "odpowiedniemu człowiekowi" za umorzenie części odsetek firmie Barbary Kmiecik. Potem do mieszkania Blidy weszli funkcjonariusze.

"Usłyszałem, że to kwestia kary najwyższej - dożywocia. Że już nie wyjdę na wolność", mówił kardiochirurg Mirosław Garlicki, podejrzany o korupcję.

Nie przesądzając o winie czy niewinności tych wszystkich osób, widać, że narodziła się nowa jakość w pracy polskiego wymiaru sprawiedliwości. Ludzi zamyka się bez wyraźnych dowodów winy. Jak posiedzą i powiedzą, co trzeba, będzie można zamknąć kolejnych. - W IV RP wynaleziono tzw. areszt wydobywczy. Otóż tak długo trzyma się kogoś w areszcie, dopóki nie wydobędzie się z niego pożądanych informacji - oświadczył pos. Michał Tober (SLD), dodając, iż usłyszał przypadkowo to określenie od jednego z prokuratorów.

- Nie wiem nic o ewentualnej powszechności takich form wymuszania zeznań. Nawet jednak i pracownicy służby więziennej mogą się zżymać, że okres tymczasowego aresztu bywa tak długi, a aresztowany nic nie wie o tym, co się dzieje z jego sprawą, czeka na przesłuchanie, na to żeby coś się wyjaśniło - mówi mjr Luiza Sałapa, rzecznik Centralnego Zarządu Służby Więziennej.

Termin "areszt wydobywczy" robi więc dziś furorę, bo nasza rzeczywistość mu sprzyja. W Polsce siedzi się w areszcie coraz dłużej. Na dzień 30 czerwca 2006 r. 1003 osoby spędziły w areszcie tymczasowym ponad dwa lata, podczas gdy na koniec 2006 r. było ich 1054. Dwa lata temu tylko ok. 800 aresztantów siedziało w celi ponad dwa lata.

Może sobie przypomni

Po Bogdana Zielińskiego, naczelnika urzędu skarbowego w Częstochowie, funkcjonariusze ABW przyszli pięć dni przed wigilią Bożego Narodzenia w 2005 r. o 6 rano. Gruntownie przeszukali mieszkanie, druga grupa funkcjonariuszy w tym czasie zabrała żonę naczelnika do domku letniskowego Zielińskich, gdzie również dokonano przeszukania, trzecia zajęła się jego gabinetem w urzędzie skarbowym. Na miejscu oczywiście już czekały media, lokalna prasa w tym samym dniu (sic!) napisała o zatrzymaniu "skorumpowanego" naczelnika. Zielińskiemu zarzucono, że sześć lat wcześniej przyjął korzyść (10 tys. zł) od Macieja Bramskiego, ps. "Gruby", podejrzewanego o popełnienie różnych przestępstw, w tym złożenie fałszywych zeznań, co nie przeszkodziło mu wystąpić przeciw Zielińskiemu jako łapówkodawca-świadek koronny. Chyba nigdy się nie dowiemy, czy i jak Bramski był nakłaniany przez prokuraturę do złożenia zeznań obciążających naczelnika. W innej sprawie oskarżał jednak fałszywie i mogła mu grozić utrata statusu świadka koronnego,
więc pewnie nie trzeba go było długo namawiać. Zieliński kierował urzędem skarbowym przez kilkanaście lat, zatem dobrze się nadawał do roli symbolu nieprawości III RP. Nie był w Częstochowie postacią nieznaną, poręczyli za niego częstochowski biskup Jan Długosz, były generał jasnogórskich paulinów, o. Jan Tomziński, mistrzowie świata i Polski w lataniu precyzyjnym, Janusz Darocha i Włodzimierz Skalik, OPZZ i "Solidarność". Nie pomogło, opolski sąd przedłużył areszt, bo gdy Zieliński już został zamknięty, prokurator Roman Pietrzak postanowił podłączyć go do innego śledztwa (udział w wieloosobowej grupie przestępczej).

- Podobno sposób prowadzenia przesłuchań świadków budzi wiele kontrowersji. Przesłuchiwani są zastraszani, a przesłuchujący wywierają na nich presję psychiczną, namawiając do zeznań na niekorzyść podejrzanego - twierdzi sen. Czesław Ryszka (PiS), który zajął się sprawą.

Po aresztowaniu naczelnika zainteresowanie wymiaru sprawiedliwości jego osobą zdecydowanie osłabło. Pierwszy raz przesłuchano go po prawie trzech miesiącach. Zrozumiałe, że nie ma się co śpieszyć, bo trzeba czasu, by naczelnik Zieliński przypomniał sobie, że jednak był członkiem, a może i szefem jednego z gangów III RP.

Zwyczajne, nieludzkie traktowanie

Podobny brak zainteresowania spotkał lekarkę Urszulę L. ze szpitala psychiatrycznego w Tworkach, którą przesłuchano tylko dwa razy - w pierwszym i drugim dniu aresztu. Ponieważ Urszula L. była chora, zawieziono ją do szpitala skutą kajdankami (zgodnie z ostrym kursem zaordynowanym wobec lekarzy). Do celi trafiła w ubiegłym roku pod zarzutem wydania za łapówkę nieprawdziwej opinii lekarskiej mężczyźnie, który po pijanemu przejechał dwie osoby. Oskarżyła ją była salowa, skazana za oszustwa, która stwierdziła, że to ona przekazała łapówkę lekarce. Zapewne była salowa może liczyć na złagodzenie kary, jeśli jej zeznania pozwolą na zbudowanie wizji przestępczego "układu" lekarzy z bandytami, korzystającymi z opinii mówiących o ograniczonej poczytalności. Tak poważny zarzut nie przeszkodził warszawskiemu sądowi w zwróceniu się do Urszuli L. o wydanie opinii psychiatrycznej w zupełniej innej sprawie. Musiało to wyglądać ciekawie - pani doktor w kajdankach, jako biegła, rozmawiająca z oskarżonym. Sąd opinię przyjął,
po czym kolejny raz przedłużył lekarce areszt.

Nadmiernemu szafowaniu tymczasowym aresztem przyjrzał się nawet dr Janusz Kochanowski, PiS-owski rzecznik praw obywatelskich, który skierował do ministra Zbigniewa Ziobry raport mówiący, iż areszt tymczasowy, który w myśl prawa ma być środkiem zapobiegawczym stosowanym w szczególnych sytuacjach, a więc rzadko, w istocie jest drugim z najczęstszych środków, zaraz po dozorze policyjnym (ubiegłoroczne statystyki resortu sprawiedliwości podawały nawet, że najczęstszym, bo stosowanym aż w 37% przypadków). Rzecznik wskazał, iż kodeks postępowania karnego oraz zasady przyjęte przez Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu uznają, że tymczasowe aresztowanie winno mieć miejsce tylko wtedy, gdy inne środki zapobiegawcze (nadzór policji, kaucja, poręczenie) nie zapewniają prawidłowego toku postępowania karnego. Rzecznik uważa, iż należy przyjąć nieprzekraczalne granice czasu pobytu w areszcie, zróżnicowane zależnie od wagi zarzutów i skomplikowania postępowania (limity takie istnieją w kilku krajach Europy, z
reguły nie przekraczają trzech lat), a sąd, orzekając tymczasowe aresztowanie, powinien wykazać, dlaczego uznał, że inne środki zapobiegawcze nie wystarczą. Dziś bowiem często nie wiadomo, dlaczego sądy sięgają właśnie po ten najostrzejszy środek. Konieczne jest też ustalenie, w jakich przypadkach sąd i prokurator mogą odmówić zgody na widzenie najbliższej rodziny z aresztantem. Odmowy widzenia są za częste, bez uzasadnienia, korespondencja, jeśli w ogóle dociera do aresztanta, to z opóźnieniem, czytana przez osoby niepowołane. Wszystko to stanowi dodatkowy element represji. "Niektóre z osób tymczasowo aresztowanych czują się poniżone i traktowane nieludzko", pisze dr Kochanowski. A przecież tymczasowy areszt stosowany jest wobec osób jeszcze niewinnych, którym niczego nie udowodniono, bo postępowanie dopiero się zaczęło. I nie wolno traktować go jako kary.

Długo, coraz dłużej

W odpowiedzi na list rzecznika minister uznał, że areszt tymczasowy jest orzekany raczej... za rzadko. Zdaniem min. Ziobry, jeśli bowiem chodzi o sprawców mniej groźnych przestępstw (używając słowa "sprawca", minister przyjmuje, iż każdy aresztant popełnił zarzucane mu przestępstwo), to areszt stosowany jest tak jak należy, natomiast sprawców poważniejszych czynów należałoby sadzać do aresztów znacznie częściej. Minister uważa też, że w porównaniu z innymi krajami, w areszcie siedzi się u nas krótko.

- Liczba tymczasowych aresztowań spada w ostatnich siedmiu latach w stosunku do liczby popełnianych przestępstw - twierdzi także wiceminister sprawiedliwości, Przemysław Piątek.

Raczej spadała. Minister Ziobro jest bowiem zdecydowanym zwolennikiem częstych i długich aresztowań, skrytykował np. sądy które wypuściły Aleksandrę Jakubowską i Emila Wąsacza, i to już widać w statystykach - liczba osób tymczasowo aresztowanych, malejąca od kilku lat, w 2005 r. zaczęła, na razie nieśmiało, rosnąć mimo spadku przestępczości spowodowanego czynnikami demograficznymi (im starsze społeczeństwo tym mniej łamania prawa). Dziś w Polsce mamy ok. 14 tys. osób tymczasowo aresztowanych, na ok. 90 tys. wszystkich pozbawionych wolności.

Porażająco wręcz dla Polski wyglądają zestawienia skarg do Trybunału w Strasburgu na nadmiernie długi areszt tymczasowy. Od maja 2000 r. do 23 marca 2007 r. trybunał rozpatrzył 90 skarg obywateli z Polski i 71 uznał za słuszne. W tym samym czasie skarg z Niemiec było tylko cztery (trzy uwzględnione), z Włoch też cztery (dwie uwzględnione), z Czech trzy (wszystkie uznano za słuszne), a z Wielkiej Brytanii, Hiszpanii czy Austrii żadnej! Dobrze to pokazuje poziom przestrzegania praworządności przez władzę. A liczba spraw przegranych przez Polskę rośnie: w 2005 r. było ich dziewięć, w 2006 - 15. "Istnieje wysoka liczba osób, wobec których tymczasowe aresztowanie stosowane jest przez ponad 24 miesiące. Liczba ta wzrosła w drugim półroczu 2006 r., podobnie jak liczba aresztów trwających od 12 do 24 miesięcy. Te dane nie rokują poprawy sytuacji w najbliższym czasie", twierdzi w swym raporcie rzecznik praw obywatelskich. Z dzieckiem poczętym do aresztu

Szczególnym problemem staje się zamykanie do aresztu kobiet w zaawansowanej ciąży, bez najmniejszej troski o dobro dzieci poczętych. Przykładowo, główną księgową spółek lobbysty Marka Dochnala, Marię Skowrońską, aresztowano niespełna dwa tygodnie przed wyznaczonym terminem porodu, transportowano ją nocą do aresztu bez badań lekarskich dopuszczających długotrwałe konwojowanie, a w dniu porodu zrobiono jej nawet przesłuchanie. "Nie odstąpiono od przeprowadzenia przesłuchania w szpitalu pomimo porodu w toku", pisze rzecznik praw obywatelskich. Nowo narodzone dziecko umieszczono w Domu Matki i Dziecka przy zakładzie karnym w Grudziądzu, kobieta przez cały czas pobytu w areszcie nie miała prawa do żadnych widzeń z rodziną ani z przedstawicielem rzecznika nawet w obecności funkcjonariuszy. "Niektóre czynności procesowe przeprowadzone wobec pani S. mają postać nieludzkiego i okrutnego traktowania", słusznie twierdzi rzecznik. Tych dodatkowych metod nacisku użyto, ponieważ obecna ekipa uznała, że właśnie z Dochnala
i jego współpracowników da się wyciągnąć najwięcej oskarżeń na przeciwników politycznych aktualnej władzy.

Zdaniem rzecznika praw obywatelskich, aresztowanie pani Marii nastąpiło na podstawie niejasnych przesłanek prawnych, złamano też rozporządzenie ministra sprawiedliwości, mówiące że do aresztu śledczego nie zamyka się kobiet od 28. tygodnia ciąży, oraz konstytucję RP stanowiącą, iż władze publiczne są obowiązane do zapewnienia szczególnej opieki kobietom ciężarnym. Rzeczywiście, Marii Skowrońskiej władze publiczne zapewniły szczególną opiekę...

Działania wymiaru sprawiedliwości skierowane przeciw kobietom w zaawansowanej ciąży nie są jednak obecnie niczym szczególnym i wyraźnie się nasilają. Na oddział ginekologiczno-położniczy szpitala w tym jednym więzieniu w Grudziądzu przyjęto w 2006 r. aż 24 kobiety w co najmniej 28-tygodniowej ciąży (na 69 aresztowanych ciężarnych). Tymczasem w 2004 r. kobiet z tak dużą ciążą było tylko 16 (na 49 ciężarnych), w 2005 r. zaś 17 (na 42).

I tak się trudno rozstać

Kto dziś siedzi w areszcie najdłużej? Dochnal spędził za kratkami prawie trzy lata. Palmy pierwszeństwa domaga się jednak były poseł AWS, Marek Kolasiński, aresztowany w lutym 2002 r. i skazany na dziewięć lat w październiku 2005 r. (wyłudzenia, oszustwa, współpraca z mafią). - Jestem najdłużej tymczasowo więzioną osobą w Polsce! - twierdzi dziś stanowczo były poseł, który z formalnego punktu widzenia nie odbywa kary, lecz jest tymczasowo aresztowany do innej sprawy. - Polskie więzienie to sanatorium wobec aresztu, zwłaszcza stosowanego przez tak wiele lat, bez podstaw i na osobie niewinnej - dodaje Kolasiński (odwołał się od wyroku). I wie, co mówi, bo gdyby nie był aresztowany, lecz już "normalnie" pozbawiony wolności, miałby szereg przywilejów. - Z ludźmi z tzw. świecznika nie obchodzimy się jak z jajkiem - przyznaje mjr Luiza Sałapa, rzecznik CZSW. - Często opowiadają niestworzone historie, jak źle są taktowani w areszcie, ale naprawdę nie dzieje im się krzywda. Pan Roman Kluska skarżył się, że jego,
człowieka aresztowanego pierwszy raz w życiu, osadzono w celi razem z mordercą. I cóż z tego? Ten morderca także był aresztowany pierwszy raz w życiu. Przykro mi, nie byliśmy w stanie posadzić pana Kluski w jednej celi np. z byłym naczelnikiem Poczty Polskiej (Jacek Turczyński). Nie zawsze w areszcie można wybrać sobie towarzystwo - dodaje mjr Sałapa. Oczywiście stres jest wielki, dlatego można zrozumieć że zdaniem pani rzecznik, właśnie z tego powodu tak bardzo schudł podczas pobytu w areszcie poseł Pęczak i silne frustracje przeżywał kardiochirurg dr Mirosław Garlicki.

Bo w areszcie jest tak jak w więzieniu, tylko gorzej. To samo grypsowanie, patologie, znęcanie się (jak np. w Poznaniu, gdy dziewięciu aresztantów systematycznie torturowało dziesiątego), agresja. Taka sama lub większa ciasnota, czasem osiem osób w czteroosobowej celi, więc siedzenie w pojedynkę, teoretycznie kara dyscyplinarna, w istocie stanowi wielki przywilej i osadzeni często zachowują się tak, by zostać w ten sposób "ukarani".

Atrakcje to raz dziennie spacer, raz w tygodniu kąpiel (kobiety kąpią się dwa razy w tygodniu), poza tym wszystkie potrzeby higieniczne załatwia się w celi. Fizjologiczne też, a klozety są często odsłonięte, z "naturalnymi" zapachami miesza się ciągły dym papierosów (ponad 80% osadzonych pali), zdarza się wszawica jak kiedyś w areszcie w Sosnowcu, brak prycz do spania jak w areszcie gorzowskim. "Przeludnienie powoduje trudności w utrzymaniu higieny osobistej. Potrzeby fizjologiczne są realizowane na oczach innych współwięźniów. Więźniowie śpią na materacach rozkładanych na podłodze celi", twierdzi rzecznik praw obywatelskich.

Ale chyba gorsze są inne restrykcje obejmujące tymczasowo aresztowanych: cele muszą być stale zamknięte (zawsze rewizja przy wyjściu i wejściu), nie wolno wychodzić na korytarze więzienne - a otwieranie cel jest niemal regułą w przypadku osób już skazanych, brak regularnych widzeń, rodzina musi jechać z prośbą o zgodę do sądu lub prokuratury i nigdy nie wiadomo, czy ją uzyska.

I bodaj najważniejsza różnica: skazany nie czeka z napięciem z dnia na dzień na to, czy i kiedy będzie przesłuchany i jak potoczy się jego sprawa?

- Pobyt w areszcie jest tysiąc razy bardziej frustrujący niż kara pozbawienia wolności. Skazany ma przed sobą określoną perspektywę, wie mniej więcej, czego się spodziewać. Wie, kiedy mu się kończy wyrok, wie, że może liczyć na przedterminowe zwolnienie, przerwy w wykonaniu kary, regularne widzenia, przepustki, możliwość przebywania na korytarzu lub, podczas pracy, nawet poza więzieniem. Aresztant jest tego wszystkiego pozbawiony. Nigdy nie wie, ile jeszcze razy jego trzymiesięczny areszt będzie przedłużany, czy ewentualnie zostanie zamieniony na inny środek zapobiegawczy - wyjaśnia mjr Sałapa. Walka musi trwać

Areszt tymczasowy ma uniemożliwić podejrzanemu utrudnianie procesu. Może on przecież nie przychodzić na rozprawy, ukrywać się, udawać chorobę, niszczyć dowody, nakłaniać świadków do zmiany zeznań. Czym innym jednak jest stosowanie aresztu z tych właśnie powodów, a czym innym zamykanie na długo bez przesłuchania, by delikwent skruszał i wreszcie obciążył tego, kogo trzeba.

Na początku są tylko te dowody, które przedstawia oskarżenie. Można więc zrozumieć, że sądy z reguły uwzględniają wnioski prokuratorskie o zastosowanie aresztu. A prokuratorzy składają je chętnie, bo to pomaga im w pracy. Odpowiednie zeznania znacznie łatwiej uzyskać od kogoś, kto już siedzi, gdyż perspektywa kolejnych miesięcy za kratkami bardzo sprzyja współpracy z organami ścigania (czego przykładem choćby Marek Dochnal). W miarę biegu postępowania pojawiają się nowe dowody, także ze strony podejrzanego i jego adwokata. Sąd może wtedy uchylić areszt, więc prokuratorzy czasem próbują utrudnić podejrzanemu obronę. Stąd właśnie bierze się odwlekanie przesłuchań, przeszkadzanie w kontaktach z adwokatem i w dostępie do akt.

Wreszcie częste stosowanie aresztu jest potrzebne, by ziściła się idea, rzucona przez braci Kaczyńskich, a realizowana przez Zbigniewa Ziobrę, że III RP była ogarnięta przestępczym układem, z którym nieustannie trzeba walczyć - i nie wolno tej walki przerwać aż do wyborów, by za wcześnie nie okazało się, jak mizerne są jej efekty. Warto pamiętać, że żadna z afer, rozgłaszanych i tropionych tak spektakularnie przez ministra sprawiedliwości, nie zakończyła się choćby nieprawomocnym wyrokiem skazującym.

- Mamy do czynienia niewątpliwie z powszechnością stosowania aresztu tymczasowego. Obawiam się, że jego długotrwałość wykracza poza potrzeby. Podejrzewam, że służy to naciskom w celu wymuszenia określonego zeznania lub obciążenia określonych osób - stwierdza prof. Andrzej Zoll, b. rzecznik praw obywatelskich.

Miało być inaczej

W czerwcu 2006 r. w sprawie rzekomych macek mitycznej "mafii paliwowej" w Ostrołęce aresztowano brata i siostrę, właścicieli firmy handlującej benzyną. Trudno było znaleźć na nich haki, więc prokuratura zarzuciła im, że naruszono plombę na drzwiach w pokoju siedziby firmy, gdzie wcześniej funkcjonariusze złożyli całą zabezpieczoną dokumentację (nie wiedzieć czemu, nie zabrali jej z firmy). A skoro ktoś miał dobierać się do plomby, to znaczy, że właściciele chcą mataczyć - więc zostali aresztowani. Na wszelki wypadek zamknięto także ich małżonków, jak siedzi mąż i żona, to zawsze łatwiej coś wyciągnąć, bo śpieszą się do dzieci. Obrońcom przez pierwsze miesiące aresztu nie pozwolono na kontakty z podejrzanymi, nie mieli dostępu do akt. Ponieważ dowody były jednak mizerne, sąd, przedłużając areszt, podkreślił, że chce w ten sposób ułatwić prokuraturze ich znalezienie. Na skutek podobnych działań sądów i prokuratury sumy odszkodowań, uzyskiwane w sądach przez ludzi niesłusznie aresztowanych, sięgają już 5 mln zł
rocznie. Np. Mirosław Hermaszewski, syn kosmonauty, aresztowany jeszcze w 1998 r. za rządów AWS, pod zarzutem pomocy bandytom, którzy w 1995 r. ukradli 75 karabinów z jednostki wojskowej na stołecznym Bemowie, odsiedział półtora roku, za co wywalczył 100 tys. zł.

Nie wiadomo, jak w przyszłości będzie z ewentualnymi odszkodowaniami, bo perspektywy niezależnych sądów wyglądają krucho. Nawet prezydent Lech Kaczyński swymi wystąpieniami narusza ich niezawisłość. Skoro zapewnia publicznie, że są "bardzo mocne dowody" w sprawie dr. Mirosława G., człowieka niewinnego, o czym pan prezydent jako doktor praw doskonale wie, to jaki sąd po takich słowach głowy państwa wyda wyrok inny niż skazujący? Jaki sędzia pozwoli sobie na odmienną ocenę dowodów niż prezydent, zwłaszcza gdy niezależność sędziowska ma zostać ograniczona mocą nowych przepisów (minister sprawiedliwości będzie mógł zawieszać sędziego w czynnościach, co dotychczas leżało w gestii władzy sądowniczej, a nie wykonawczej, i zgłaszać kandydata na wolne stanowisko sędziowskie)? A przecież rolą głowy demokratycznego państwa nie jest przesądzanie, w sprawie jakich osób są bardzo mocne dowody.

Dziennikarze, którzy jak np. Bronisław Wildstein, za "drugiej komuny" występowali w obronie zamykanych prominentów, dziś milczą. Media posłuszne władzy tłumaczą zaś, że to, co się dzieje, to nic nowego, bo przecież Kluskę (Optimus) czy Modrzejewskiego (Orlen) zatrzymywano efektownie za poprzedniej ekipy. Nie wspominają jednak, że wtedy nie siedzieli oni latami w aresztach, bo szybko ich wypuszczano. No a poza tym przed pięcioma laty rządziła bezbożna komuna, z wszystkimi nieprawościami III RP, a teraz miało być inaczej, bo przecież mamy prawo i sprawiedliwość...

Andrzej Dryszel

________________ SONDA

Czy w Polsce nadużywa się aresztu tymczasowego?

Roman Kęska, wiceprzewodniczący Krajowej Rady Sądownictwa, wiceprezes Sądu Okręgowego w Siedlcach

Decyzja sądu o tymczasowym aresztowaniu jest poddana kontroli wyższej instancji, więc jeśli jej zdaniem, nic aresztu nie uzasadnia, może on zostać uchylony. Stan dzisiejszy można porównać z okresem sprzed 1997 r., gdy areszt stosowali prokuratorzy. Decyzję na wniosek prokuratora podejmuje dziś sędzia, który akurat ma dyżur. Musi się szybko zapoznać z obszernym materiałem i ocenić, czy zarzuty uzasadniają zastosowanie najsurowszego środka. Niedoświadczeni sędziowie mogą się obawiać, że niezastosowanie aresztu przyniesie przykre konsekwencje, np. zwolni się groźnego przestępcę, który na wolności popełni zbrodnię. Takie przypadki nagłaśniane przez media wpływają na opinię społeczną. Być może niektórzy sędziowie w obawie przed konsekwencjami myślą: aresztujmy, a sąd wyższej instancji najwyżej to skoryguje.

Prof. Zbigniew Hołda, Helsińska Fundacja Praw Człowieka

Chyba się nadużywa tego środka. Jeśli porównamy przepisy z praktyką, to w wielu przypadkach aresztuje się zbyt pochopnie, wbrew przepisom kpk. Aresztowanie tymczasowe to ostateczność, przepis mówi, by uzasadnić, dlaczego inne zabezpieczenia są niewystarczające. W praktyce nie ma takich uzasadnień. Zbyt pochopnie stosuje się też przedłużanie aresztu. Do świadomości sędziów powinno dotrzeć, że zmiana środka zapobiegawczego może osłabiać, a nie wzmacniać motywację do matactwa czy ucieczki. Dlatego poręcznie majątkowe, osobiste czy zakaz wyjazdu wcale nie zagrażają danej sprawie.

Ryszard Kalisz, poseł SLD

Wnioski o tymczasowe aresztowanie rozpatrują zwykle bardzo młodzi sędziowie, poddani silnej presji, zwłaszcza gdy zatrzymanie jest bardzo medialne, np. z udziałem ministra. Wtedy muszą zmierzyć się z wrzawą medialną i praktycznie nie mogą odmówić. Aresztowania mają często charakter wydobywczy, osoby zatrzymane nie są przesłuchiwane, ewentualnie proponuje im się, że by opuścić areszt, powinny prawdziwie lub nieprawdziwie wskazać na jakąś osobę publiczną. Tacy zatrzymani po złożonych wyjaśnieniach opuszczają areszt, a ich zeznanie często okazuje się nieprawdą. Są teraz okresy aresztowania trzyletnie i dłuższe, niezgodne z prawami człowieka i zasadami demokratycznego państwa prawa.

Stanisław Rymar, prezes Naczelnej Rady Adwokackiej Nadużywa się tego środka zapobiegawczego. Szafuje się aresztem, natomiast zażalenia obrony odrzuca się niejako automatycznie. Naszym zdaniem, zażalenia na areszt powinny być rozpoznawane przez doświadczonych sędziów, nie przez młodych asesorów. Uwzględnione zażalenia to ułamek procenta. Za rzadko stosuje się inne środki zapobiegawcze.

Not. BT

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)