Poseł Jerzy Zawisza: byłem TW Renatą
Podejrzany o kłamstwo lustracyjne poseł Samoobrony Jerzy Zawisza przyznał przed Sądem Lustracyjnym, że gdy w latach 60. służył w wojskach rakietowych, podpisał zgodę na współpracę z kontrwywiadem wojska PRL jako tajny współpracownik "Renata".
25.01.2007 12:35
Rzecznik Interesu Publicznego podejrzewa Zawiszę, 63-letniego płk. rezerwy WP, że nie ujawnił w oświadczeniu lustracyjnym tajnych związków z Wojskową Służbą Wewnętrzną - kontrwywiadem wojska PRL. Po przesłuchaniu posła proces odroczono do 22 lutego.
Na początku rozprawy poseł z Tarnowa, szef Samoobrony w woj. małopolskim, powiedział sądowi: Według mojej oceny nie zataiłem współpracy z kontrwywiadem wojskowym. Gdy sąd zaś zaczął go wypytywać o szczegóły, przyznał, że gdy w 1963 r. skierowano go po szkole podoficerskiej do tajnej jednostki rakietowej pod Lublińcem, podpisał tam zgodę na współpracę z kontrwywiadem.
Kpt. Skalski z kontrwywiadu powiedział mi: "Masz tu podpisać, że będziesz z nami współpracował; powiedział, że to rozkaz" - zeznał poseł. Dodał, że on przyjął to jako rozkaz, "bo była to jednostka tajna, w której byliśmy zobligowani do informowania organów". Byłem wtedy młodym chorążym, dla mnie oficer to była wielka figura - wyjaśnił Zawisza.
Mówił, że pytano go m.in. o tajny i bardzo kosztowny sprzęt oraz o to, czy któryś z jego kolegów z kadry wojska nie ma "podejrzanych znajomości". Pod dyktando oficera coś tam napisałem, co niewiele wnosiło - powiedział Zawisza. Dodał, że sam wybrał sobie kryptonim. Ujawnił, że niektóre spotkania odbywał "na mieście", a oficerowie kontrwywiadu dawali mu pieniądze, których odbioru nie kwitował.
Poseł przyznał, że jego kontakty z kontrwywiadem trwały, gdy w latach 1969-1974 studiował na WAT, choć - jak dodał - "moje tam rozmowy z oficerem WSW niewiele wnosiły, bo był on ciągle pijany". Gdy potem został zastępcą dowódcy kolejnej jednostki wojsk rakietowych, oficer kontrwywiadu powiedział mu w 1975 r.: "Kończymy ze sobą współpracę". Zeznał, że potem kontrwywiad doprowadził za "krnąbrność" do usunięcia go z funkcji zastępcy dowódcy.
Zawisza - który do Samoobrony wstąpił w 1992 r., po zakończeniu służby wojskowej - zeznał, że gdy w 2004 r. miał kandydować do Parlamentu Europejskiego, w oświadczeniu lustracyjnym ujawnił swą współpracę. Po tym szef partii Andrzej Lepper wykreślił go z listy, mówiąc: Prasa może nas rozjechać.
Gdy z kolei kandydował z sukcesem do Sejmu w 2005 r., w kolejnym oświadczeniu lustracyjnym napisał, że nie miał związków ze służbami specjalnymi PRL. Wyjaśnił, że uczynił tak, bo gdy w 2005 r. takie dane jak jego znalazły się na "liście Wildsteina", IPN odpowiedział mu, że nie są to jego dane. Poseł tłumaczył, że odpowiedź IPN zinterpretował jako uznanie przez Instytut, że nigdy nie był niczyim agentem, a Samoobrona uznała, że może on kandydować.
A czy pan nie wiedział, że "lista Wildsteina" to tylko spis agentów stołecznej SB? - pytał zastępca rzecznika interesu publicznego Andrzej Ryński. Byłem przekonany, że lista obejmuje całą Polskę - padła odpowiedź. Dodał, że sądził, iż akta jego współpracy zniszczono, ale zapewniał, iż nie to było powodem napisania, że nie był agentem. Uznałem, że taka forma kontaktów nie jest współpracą w rozumieniu ustawy lustracyjnej - powiedział. Przyznał zarazem, że "mając niepokój w duszy", jeszcze przed ślubowaniem poselskim napisał do Marszałka Sejmu, że "nie ukrywa swej współpracy", ale nie dostał odpowiedzi.
Współpracą w rozumieniu ustawy lustracyjnej "nie jest działaniem, którego obowiązek wynikał z ustawy obowiązującej w czasie tego działania".
Druga część zeznań Zawiszy była tajna, bo jego akta z IPN są nadal objęte tajemnicą państwową.
Nie wiadomo, czy sąd zdąży wydać prawomocny wyrok w sprawie Zawiszy przed wejściem w życie nowej ustawy lustracyjnej, która m.in. likwiduje Sąd Lustracyjny i urząd Rzecznika. Od marca sąd ten nie będzie już prowadził procesów, a te niezakończone prawomocnie będzie musiał umarzać. Wiele zależy jednak od tego, czy przed marcem wejdzie w życie prezydencki projekt nowelizacji, który m.in. pozwala na prowadzenie procesów przed Sądem Lustracyjnym aż do czerwca oraz na przekazywanie niezakończonych spraw do wydziałów karnych sądów okręgowych.
Według obecnie obowiązującej ustawy lustracyjnej, osoba uznana za kłamcę lustracyjnego przez Sąd Lustracyjny obu instancji oraz Sąd Najwyższy nie może przez 10 lat pełnić niektórych funkcji publicznych. Takiego zapisu nie ma we wchodzącej w marcu w życie ustawie, likwidującej oświadczenia lustracyjne, a lustrację przekazującej IPN, który miałby wydawać jawne zaświadczenia o zawartości akt służb specjalnych PRL na temat danej osoby.
Prezydent w swej nowelizacji proponuje m.in. powrót do oświadczeń lustracyjnych i 10-letniego zakazu stanowisk dla kłamców lustracyjnych.