Portret trumienny, czyli kulturalny kult jednostki
Dyrektor jako król, baron, faraon. Dyrektor, a u jego stóp pracownicy. Dyrektor na portrecie trumiennym. Doktor Andrzej Michałowski pod okiem kolejnych ministrów kultury za pieniądze podatników uprawiał kult jednostki. W resorcie, który co roku obcina dotacje do czasopism artystycznych, wydano kosztowną księgę pamiątkową "Hortus Vitae", czyli "Ogród Życia" - ujawnia "Życie Warszawy".
30.01.2003 | aktual.: 30.01.2003 08:08
Sztywne, eleganckie okładki. Luksusowy papier. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że dzieło wydane w 500 egzemplarzach dyrektor dedykował... samemu sobie, umieszczając na jednej ze stron swój portret... trumienny.
Pomysł kosztował podatników ponad 100 tys. zł. Książka spotkała się jednak z wyjątkowo umiarkowanym entuzjazmem czytelników - z 500 woluminów udało się sprzedać... 10. Reszta trafiła do zakurzonych pudeł, do których nikt nie zagląda.
W albumie znalazł się m.in. taki oto wpis: "Panu dr. Andrzejowi Michałowskiemu, dyrektorowi Ośrodka Ochrony Zabytkowego Krajobrazu, z okazji urodzin najserdeczniejsze życzenia wszelkiej pomyślności składają dyrekcja i nauczyciele przedmiotów ogrodniczych Technikum Terenów Zieleni w Gdańsku-Oliwie".
"Rozumiem, że 65. rocznica urodzin pana dyrektora i 40-lecie jego pracy to istotne wydarzenie w życiu placówki, ale nie upoważniające do fundowania jubilatowi kosztownego prezentu za publiczne pieniądze" - mówi dziennikowi nowy dyrektor Tomasz Mikocki.
W piwnicy ośrodka odkryto w środę także trzy obrazy, przedstawiające doktora Michałowskiego w różnych rolach. Raz jest to faraon, odziany w białą tunikę, wymachujący bacikiem na swoich niewolników, których twarze przypominają podwładnych dyrektora. Naprzeciwko "faraona" stoi Egipcjanka o twarzy zastępczyni dyrektora.
Kolejny obraz przedstawia drzewo, którego koronę dźwiga sam Michałowski. Z drzewa niczym owoce zwisają głowy urzędników.
W trzecim wcieleniu doktor Michałowski jest władcą feudalnym. Odziany w czerwony kubraczek zasiada na tronie. Obok niego dwór - piękne mieszczki i zapatrzeni w niego z zachwytem rzemieślnicy, którym twarzy użyczyli pracownicy ośrodka.
Księga, podobnie jak inne kosztowne publikacje, została wydana z pominięciem ustawy o zamówieniach publicznych. Na wykonawcę usługi nie zorganizowano przetargu, ani też nie zastosowano trybu zapytania o cenę. W dziwny sposób wydawano też biuletyn "Krajobrazy dziedzictwa narodowego".
Zastępcą redaktora naczelnego tego pisma był Andrzej Werner, mąż wicedyrektor ośrodka. Do kieszeni Wernera trafiały więc pieniądze z budżetu państwa. Księga pamiątkowa to nie jedyny przykład marnotrawienia publicznych pieniędzy przez dawną ekipę.
Dyrektor Michałowski zlecił wykonanie ponad 60 kaset wideo, na których zarejestrowano programy telewizyjne, z założenia mające propagować zabytki przyrody. Każda kaseta, trwająca 17 minut, kosztowała ośrodek ok. 20 tys. zł. Wydawcą filmów była firma Media Corporation. Co ciekawe, konsultantem w Media Corporation i główną postacią ukazującą się w filmach był nie kto inny, jak doktor Michałowski.
Nikomu niepotrzebne publikacje czy kasety pochłonęły przez lata grube miliony. Nic dziwnego, że pieniędzy zabrakło na zakup komputerów. W ośrodku nie ma dostępu do Internetu, a całe archiwum, dokumentujące zabytki z całego kraju, mieści się na poszarzałych kartkach. "Wystarczyłaby jedna iskra, a jedyne istniejące w Polsce archiwum poszłoby z dymem" - mówi dyrektor Mikocki. Budynek, w którym znajduje się cała dokumentacja nie był remontowany od kilkunastu lat. Ściany pokrywa pleśń i grzyb, a segregatory powoli zaczynają butwieć. Wyniki kontroli przeprowadzonej w czerwcu 2002 r. przez Centralne Laboratorium Konserwacji Archiwaliów są porażające. Pracownicy archiwum byli narażeni na kontakt z koloniami wielu drobnoustrojów.
O zarzutach pod adresem doktora Michałowskiego dziennikarze "Życia Warszawy" chcieli porozmawiać z samym zainteresowanym. Obiecał, że spotka się z reporterkami, ale następnego dnia jego telefon milczał. Doktor nie zareagował także na prośbę nagraną na automatycznej sekretarce.
Dziennikarze zapytali w Ministerstwie Kultury, dlaczego tolerowano wyczyny doktora Michałowskiego. "Zła ocena działalności poprzednich dwóch ośrodków była przyczyną decyzji o utworzeniu nowej placówki" - mówi podsekretarz stanu Maciej Klimczak. Nowa dyrekcja kontroluje ośrodek. Raporty trafią do Ministerstwa Kultury. (an)