Portfel puchnie powoli
Nasze płace rosną nieznacznie i nie zanosi się na zmiany. Zarabiamy średnio cztery razy mniej niż obywatele starej Unii Europejskiej. A nasze pensje rosną wolniej niż na Litwie czy Słowacji.
17.10.2005 | aktual.: 17.10.2005 08:55
Może za rok pensje będą nieco wyższe, ale większość z nas tego nie odczuje – mówi st. sierż. Jacek Kałamaż, dzielnicowy z komisariatu Wrocław Stare Miasto. – Na pewno zdrożeją benzyna i żywność. To nie nowość. Z roku na rok policjant ze Starego Miasta może sobie pozwolić na coraz mniej. – Od kilku miesięcy zarabiam o 50 zł więcej. Poprzednią podwyżkę dostałem dwa lata temu – dodaje. Dzielnicowy zarabia miesięcznie około 1700 zł na rękę. Na pytanie, co zrobiłby, gdyby dostał propozycję pracy np. w policji saksońskiej, której funkcjonariusze zarabiają 2-3 razy więcej odpowiada: – Chyba skorzystałbym z niej.
Pracuję w zawodzie od 27 lat. Zarabiam 2059 zł brutto, bo od trzech lat jestem nauczycielem dyplomowanym. To najwyższy stopień w tym zawodzie. Z wykształcenia jestem filologiem. Zrobiłam za własne pieniądze podyplomowe studia z surdopedagogiki, żeby pracować z niesłyszącymi dziećmi. Potem studia pracy z dziećmi w wieku wczesnoszkolnym, kurs języka migowego – mówi Aleksandra Oleksyk z Ośrodka Szkolno-Wychowawczego Dzieci Niesłyszących we Wrocławiu. – Na rękę mam 1500 zł. Gdyby nie pensja męża, nie poradziłabym sobie. Pani Oleksyk ma troje dzieci. Żeby wyjechać na wakacje, bierze pożyczkę. Najczęściej spędza dwa tygodnie u przyjaciół w Tatrach, gdzie może samodzielnie gotować, żeby było taniej. – Gdybym była młodsza, wyjechałabym pracować za granicę – zapewnia Oleksyk.
– Mam nadzieję, że kiedyś pensje polskich nauczycieli zrównają się z tymi w krajach starej Unii Europejskiej. Na międzynarodowych spotkaniach nauczyciele z Anglii, Belgii i Austrii zawsze pytają, ile zarabiamy. Podajemy kwotę dwa razy większą niż naprawdę, a oni i tak współczująco kiwają głowami. Nie mam niestworzonych wymagań. Chciałabym tylko, żeby dzieci mogły jeździć na wszystkie wycieczki, na które chcą i żebyśmy z mężem nie kombinowali, co zrobić, by starczyło na zapłacenie rachunków.
Firma konsultingowa Mercer Human Resource Consulting przygotowała właśnie raport o zarobkach w różnych krajach świata. Eksperci nie wróżą Polakom szybkich i wysokich podwyżek, ale zastrzegają, że nie należy wyciągać pesymistycznych wniosków. – Szacujemy, że w przyszłym roku zarobki Polaków wzrosną realnie, czyli nie licząc inflacji, o 2 do 2,5 proc. – mówi Dariusz Dmowski z Mercer HRC. Nasze zarobki nie rosną w tak szybkim tempie jak np. na Słowacji, Litwie, Łotwie i Estonii. Wyprzedzają nas także Chińczycy i Hindusi, którym zarobki skoczą nawet o 7 procent. – W tamtych krajach zarobki są niższe niż w Polsce, a ich gospodarki szybko się rozwijają – mówi Dariusz Dmowski.
Potwierdza to Bartosz Piecuch, ekspert z portalu Pracuj.pl. – Na Litwie zarobki są ok. 30 procent niższe niż w Polsce, ale są zawody, w których pracownicy są lepiej wynagradzani – mówi Piecuch. Według niego, na doskonałe zarobki w krajach nadbałtyckich mogą liczyć informatycy. Specjaliści podkreślają, że nasze płace rosną powoli, bo mamy najwyższe w Europie bezrobocie. Pracodawcy płacą tylko tyle, ile muszą, by pozyskać pracownika. Dlatego ostatni w kolejce do podwyżek są robotnicy niewykwalifikowani. Z drugiej strony są branże, w których pracownik dyktuje warunki. To inżynierowie, handlowcy farmaceutyków, specjaliści od nowoczesnych technologii.
Brytyjczyk i Niemiec zarabiają średnio pięć razy więcej niż Polak. Hiszpan ma wypłatę ponad dwa razy pokaźniejszą. Ile czasu zajmie nam dogonienie Europy? – Trzeba najpierw zapytać, czy w ogóle chcemy te kraje gonić – zauważa Dariusz Dmowski. Według niego szybki skok płac w Polsce spowodowałby nagły odpływ inwestorów. Przenieśliby oni pieniądze na Ukrainę, do Rosji albo Azji. Podobnego zdania są urzędnicy resortu gospodarki. Według nich niskie koszty pracy są jednym z polskich atutów. – Mamy jeszcze dwa, trzy lata na ściągnięcie zagranicznych koncernów do Polski. Później zaczną interesować się Rumunią czy Bułgarią – twierdzi Marcin Kaszuba, wiceminister gospodarki.
– Zbyt szybkie podnoszenie zarobków byłoby dla nas samobójcze, zauważa Bartosz Piecuch z portalu Pracuj.pl. Nie można się jednak dziwić, że rozlokowane na Dolnym Śląsku koncerny mają kłopoty ze znalezieniem robotników. Płaca na poziomie 1200 zł na rękę nie skusi młodych i wykształconych. Wolą poszukać szansy na Zachodzie, bo – jeśli się im powiedzie – zarobią trzy, cztery razy więcej. Dlatego ekonomiści są zdania, że wkrótce zagraniczne firmy, aby znaleźć ręce do pracy, będą musiały zaoferować wyższe płace.
Łukasz Pałka