Poradnik (zaradnego) europosła
Przez pięć lat kadencji w Brukseli polski europoseł będzie mógł wydoić z Parlamentu Europejskiego kilkaset tysięcy euro, nie przemęczając się zbytnio. I jeszcze nieźle się zabawić. Oto w jaki sposób.
27.05.2004 06:00
Trzy gigantyczne budynki Parlamentu Europejskiego w Brukseli - od lipca miejsce pracy 732 europosłów, w tym 54 Polaków - robią wrażenie na każdym eurowyborcy, który pod nimi stoi i zadziera głowę. Parlament w Strasburgu jest jeszcze większy, ale europosłowie jeżdżą tam tylko raz w miesiącu na obrady plenarne. W Brukseli pracują komisje i odbywają się pomniejsze obrady. Szkło i aluminium. 12 pięter. W środku banki, poczta, restauracje, bary, kioski, fryzjer, pralnia chemiczna, przedszkole i żłobek dla eurodzieciaków, klub fitness (bez basenu jak na Wiejskiej, ale za to z salą do dżudo i kortami do squasha). Tu się nie uda numer Aleksandra Kwaśniewskiego, który w kwietniu 1994 roku uciekł przed dziennikarzami z Sejmu po drabinie. Do obowiązków straży - inaczej niż w Polsce - nie należy podstawianie drabin. Ale za to w czasie obrad kilka wind jest zawsze zarezerwowanych dla europosłów. Mogą nimi zjechać do garażu i zwiać pismakom samochodem. Bez żadnej gimnastyki.
1.1. DIETY I KILOMETRÓWKA - WYSTARCZY BYĆ
Europoseł może zarobić pierwsze pieniądze, zanim jeszcze postawi stopę w Brukseli. Wystarczy, że pojedzie do stolicy Europy samochodem, zamiast lecieć klasą biznes. Jeśli mieszka w Rzeszowie, przejedzie 1,5 tysiąca kilometrów. Za każdy z pierwszych 500 kilometrów dostaje 0,67 euro, za następne - 0,27 euro. Razem - 605 euro. I jeszcze dodatek związany z odległością. Dla posła z Rzeszowa to tłuste 357 euro. Razem 962 euro. Tyle samo za powrót. Dieta dzienna w Brukseli wynosi 262 euro. Przyzwoity pokój hotelowy można mieć za 60 euro, jedzenie prawie za darmo (patrz punkt 2.1). Zostają prawie dwie stówy na czysto. Przy 15 dniach pracy w miesiącu to okrągłe trzy tysiączki w eurowalucie. A przecież jest jeszcze pensja i diety z naszego parlamentu, chyba że europarlament wreszcie przeforsuje ujednolicenie pensji. Europarlamentarzysta z Polski dostanie wtedy 8,5 tysiąca euro miesięcznie.
- Posłowie często przyjeżdżają wieczorem, odhaczają się na liście, zostają na następny dzień, też się odhaczają - opowiada jeden z pracowników europarlamentu. - Składają jeszcze jeden podpis trzeciego dnia rano i znikają. Jeden dzień pracy, a liczy się za trzy.
1.2. KILOMETRÓWKA - ZAGROŻENIA
Żeby dostać kilometrówkę, europoseł musi złożyć oświadczenie. Podać stan licznika auta przed wyjazdem do Brukseli i po przyjeździe. A także miejsce parkowania w garażu. Księgowi mogą sprawdzić, czy nie przyjechał z kolegą. Ale ryzyko jest niewielkie.
- Sprawdza się wyrywkowo - przyznaje anonimowo pracownica księgowości. - A jedyna kara w przypadku przyłapania na oszustwie to zwrot pieniędzy.
2.1. JEDZENIE I PICIE - JAK NIE WYDAWAĆ
Europoseł szybko odkryje, że najtaniej się naje w zatłoczonej stołówce na pierwszym piętrze, a kawy napije w częściowo zadymionej restauracji zwanej Mickey Mouse (piętro trzecie), nazwanej od oparć krzeseł przypominających uszy słynnej myszy. Za pięć euro z centami dostanie w restauracji dwa dania z piwem i deserem. Ale nie ma co się na nie rzucać - w europarlamencie poseł może jeść za darmo. Musi tylko nasłuchiwać odgłosów szczękania talerzy dochodzących z gigantycznych krętych schodów wijących się aż po 12. piętro. To wokół nich odbywają się wernisaże z darmowym jedzeniem i piciem albo przyjęcia organizowane przez lobbystów. Zwykle po południu. Mnie się udało napić wina za friko w samo południe. Szczęk talerzy słychać daleko - hol ma świetną akustykę.
Po 17. europarlament wymiera. Nie ma siedzenia nad kieliszkiem do drugiej w nocy jak w barze Hawełka na Wiejskiej. Europosłowie piją i załatwiają interesy w knajpach na placu Luksemburskim.
2.2. PICIE - ZAGROŻENIA
W Brukseli o alkohol równie łatwo jak na Wiejskiej. I jest tani (kieliszek niezłego wina w Mickey Mouse - 2,10 euro, mały Tuborg - 1,55). Ale nikt tu jeszcze nie musiał przeskakiwać przez leżącego na podłodze, pijanego posła, jak to się zdarzyło radnemu Warszawy Karolowi Karskiemu w lutym 2000 roku (radny chciał potem wprowadzić zakaz sprzedaży alkoholu w Sejmie).
- Widywałem podchmielonych europosłów, ale zawsze znaleźli się koledzy, którzy wyprowadzali ich na zewnątrz - tłumaczy mi Niall O'Neill, szef protokołu w europarlamencie. Uspokaja, że gdyby polskiemu posłowi zabrakło kolegów, zastąpi ich godnie tutejsza ochrona.
Gdyby deputowanemu znad Wisły zdarzyło się - jak posłowi Jerzemu Pękale z Samoobrony w marcu 2003 roku - spaść ze schodów w pijackim amoku, niech nie udaje przed dziennikarzami, że nie rozumie ich języka. Poseł Pękała bełkotał: - Was? Nicht verstehen.
Nawet na Wiejskiej nikogo nie nabrał. W Brukseli nie miałby szans. Tutaj zawsze jakiś tłumacz pęta się pod ręką.
3. ASYSTENT I BIURO - JAK UCIESZYĆ RODZINĘ
Poseł dostaje 12 576 euro miesięcznie na asystenta. Jednego lub więcej albo mniej (może mieć asystenta na pół z innym posłem). Prawo nie zabrania mu zatrudnić kogoś z rodziny. Nasi od razu wyczuli pismo nosem - od 5 maja 2003 r. mieliśmy w europarlamencie obserwatorów, którzy 1 maja 2004 r. stali się posłami.
- Widziałam posła Adama Bielę z LPR z gromadką - jak mi się wydawało - asystentów - opowiada jedna z polskich urzędniczek europarlamentu. - Nagle jeden z nich odzywa się do Bieli: "Wujku".
Ale na dobrego asystenta poseł nie powinien żałować, zwłaszcza jeśli nie zna obcego języka. Bo przez asystenta będą się pewnie dobijać do posła lobbyści. Tylko że z nimi trzeba ostrożnie - europoseł musi przedstawiać co roku oświadczenie o korzyściach finansowych. Jeśli tego nie zrobi, czeka go wstyd - jego nazwisko pojawi się w specjalnym protokole-naganie, a może nawet wylecieć z europarlamentu.
4.1.1. AKTYWNOŚĆ POLITYCZNA - JAK BYĆ WIDOCZNYM
W gmaszyskach Parlamentu Europejskiego trudniej się pokazać niż w naszym klaustrofobicznym Sejmie. Dziennikarze nie uganiają się za europosłami. Tutaj żaden rząd nie kłóci się z żadną opozycją, pismaki nie mają za czym węszyć.
Żeby błysnąć, trzeba powiedzieć coś bardzo inteligentnego albo głupiego. Ze współczesnej polskiej myśli politycznej znana jest tu tylko "Nicea albo śmierć" Jana Rokity. - Nie da się policzyć, ile razy musiałem tłumaczyć zagranicznym dziennikarzom, o co chodzi z tą Niceą - wzdycha Robert Golański, rzecznik polskiej delegacji deputowanych centroprawicy. Zagraniczni dziennikarze równie często prosili go też, żeby załatwił krawaty Samoobrony, ale nie dał rady. Posłom Leppera Polacy z europarlamentu przyglądają się szczególnie uważnie. - Boimy się obciachu - przyznaje kilku z nich. Oto, co zaobserwowali:
- Zawsze chodzą w grupie, z ochroniarzami.
- Widać, że są niepewni. Podejdzie ochroniarz, żeby o coś zapytać, bo ma do tego prawo, a oni ani słowa po angielsku.
- Raz Lepper wybrał się na obiad bez tłumacza. Nie mógł przeczytać menu w żadnym języku. Widać było, że patrzy i nie rozumie. W końcu przepchał się przez tłum do jednego z bufetów, żeby na własne oczy zobaczyć, co tam dają. Uznał, że to, co widzi, nadaje się do jedzenia, i machnął radośnie do kolegów z partii, jakby chciał zawołać: "Chłopaki, tutaj!".
Na wiecach w Polsce Andrzej Lepper przedstawia to zdarzenie trochę inaczej. - Miller i Kwaśniewski przeczytali po angielsku i zrozumieli traktat akcesyjny Polski do Unii Europejskiej, a on ma pięć i pół tysiąca stron. Gratuluję im znajomości angielskiego. Gdybyście, cymbały, mieli jedzenie zamówić po angielsku w restauracji, zdechlibyście z głodu! - grzmiał w Zielonej Górze.
Na razie więcej obciachu niż Lepper przyniósł Polakom Krzysztof Rutkowski (Federacyjny Klub Parlamentarny), który chodzi po europarlamencie w beżowym dresie i adidasach albo w indiańskiej kurtce z frędzlami i kowbojskich butach. Wśród Polaków krąży e-mail ze zdjęciem Rutkowskiego w płaszczu z "Matriksa". Pod zdjęciem podpis: "Uwaga, nadchodzą nasi".
4.1.2. JAK BYĆ WIDOCZNYM - ZAGROŻENIA
Opowiada jedna z Polek: - Debatuje Komisja Spraw Zagranicznych. Same poważne problemy - Pakistan, Bliski Wschód, Rumunia. Nagle na salę ktoś wchodzi, stukając głośno obcasami. Patrzę, a to macho Rutkowski, za nim dwóch operatorów kamer. Wszyscy na sali już czują obecność twardziela w butach w szpic. Siada na swoim miejscu na górze, dwaj kolesie kręcą. Nagle jakiś poseł w pierwszym rzędzie opuszcza swoje miejsce. Rutkowski schodzi do pierwszego rzędu, najważniejszego, nazywanego "rzędem z dostępem do morza", siada na pustym miejscu, pochyla się nad sąsiadem, którym jest akurat poseł z Włoch Jaś Gawroński (zna język polski), i szepcze mu coś do ucha. Koleś z kamerą kręci jak najęty. Gawroński ma na twarzy jeden wielki znak zapytania: "Kto to, kurde, jest?".
Rutkowski przekonał się kiedyś, że obcym dziennikarzom niełatwo wcisnąć kit. Tuż przed referendum europejskim telewizja niemiecka poprosiła go do studia na dyskusję (zna niemiecki). Detektyw stawiał tezy i na poparcie podawał wyniki sondaży. Dziennikarka zapytała, skąd je ma, bo ona sprawdziła wszystkie i są zupełnie inne. - Jestem detektywem - pochwalił się Rutkowski.
4.2. AKTYWNOŚĆ POLITYCZNA - JAK BYĆ SKUTECZNYM
Europoseł bez języków nic nie zdziała. Nawet asystent mu nie pomoże. Niektóre sprawy załatwia się w cztery oczy. Przy piwie. Niall O'Neill nazywa to "systemem kumplowskim" - "buddy-system". - To podstawa działania - mówi.
System kumplowski jest poza zasięgiem wielu naszych obecnych europarlamentarzystów. Posła Eugeniusza Kłopotka (PSL) widziano w barze, jak z rozmówkami w dłoni zamawia piwo. Może właśnie wtedy do Kłopotka przylgnęła angielska wersja jego nazwiska "Small problem".
Polskie partie w europarlamencie starają się o wejście do któregoś klubu zrzeszającego partie z różnych krajów. Jeśli nikt ich nie chce - jak w tej chwili Samoobrony - powiększają grono niezrzeszonych. I skazują się na polityczny niebyt. Bez poparcia machin klubowych niewiele w Brukseli da się zrobić. Wybieranie posłów z tych partii do europarlamentu to osłabienie polskiej siły ognia.
Parę typowo polskich zagrań w Brukseli nie przejdzie. Na przykład blokowanie mównicy w stylu Gabriela Janowskiego z października 2002 roku. Bo tu się przemawia ze swojego miejsca. A przewodniczący może wyłączyć mikrofon. Już podczas pierwszej sesji z udziałem Polaków przekonał się o tym Antoni Macierewicz (Ruch Katolicko-Narodowy) - przemawiał jeszcze długo do głuchego mikrofonu, gdy na salę docierał już głos następnego rozmówcy. Przewodniczący wyłączał mikrofon tylko Polakom, inni posłowie mieścili się w czasie.
Nic nie da też bieganie po biurku marszałka ani przewracanie monitorów komputerów, jak to robili koledzy Janowskiego. Wygłodzona straż tylko na to czeka. Interweniuje od wielkich okazji, ale za to skutecznie, jak w roku 1988, gdy wyprowadziła z sali plenarnej posła z Irlandii Północnej, który zaczął inwektywami obrzucać gościa parlamentu - Jana Pawła II.
W europarlamencie nie ma filipik. Ani nawet sypania dowcipami. Dowcipy zabija tłumaczenie (tłumacze często w ogóle się do nich nie biorą, tylko mówią swoim posłom: "Teraz należy się śmiać"). Ale tłumaczenie też może być źródłem radości, jak wtedy gdy debatowano nad ustawą o transporcie zamrożonego nasienia byków (frozen semen). Posłowie z niektórych krajów usłyszeli o mrożonych żeglarzach, bo tłumacze myśleli, że chodzi o frozen sea-men (ludzi morza).
Nie będzie też przepychanek z wieszaniem krzyży jak na Wiejskiej. Krzyże na pewno w Brukseli nie zawisną. Przekonał się o tym poseł Witold Tomczak (LPR), który na majowej sesji wręczył dwa krzyże przewodniczącemu z nadzieją, że trafią na ścianę sali obrad. Krzyże leżały 20 minut na prezydialnym stole, nikt nie wiedział, co z nimi zrobić. Potem zniknęły. Polskim dziennikarzom licznych redakcji nie udało się ich zlokalizować. Krzyże na pewno nie trafią do kaplicy europarlamentu, bo jej nie ma - ani w Brukseli, ani w Strasburgu. Jest za to pokój do medytacji, bez religijnych symboli. Tylko ze znakiem postaci siedzącej w pełnym lotosie.
To w takim pokoju dla gościa parlamentu Lecha Wałęsy odprawiono 3 maja prywatną mszę świętą. Szef protokołu Niall O'Neill wcale nie był zdziwiony prośbą o mszę - specjalni goście życzyli sobie już różnych rzeczy, na przykład wizyty w sklepie z zabawkami.
5. ŻYCIE TOWARZYSKIE
W Brukseli nie ma hotelu poselskiego. Europosłowie mieszkają w różnych hotelach albo wynajmują mieszkania (kawalerka ze sprzątaniem niedaleko europarlamentu kosztuje 500 euro miesięcznie). Żadna Anastazja P. nie rozbierze się dla polityków różnych orientacji (jak w hotelu poselskim na Wiejskiej w 1991 roku). Z żadnego okna nie wypadnie pijana, półnaga kobieta (to samo miejsce i czas). Chyba że europosłowie z Polski się skrzykną i zamieszkają w jednym hotelu.
6. ZDROWIE PSYCHICZNE
Mordobicie na sali obrad zdarzyło się już w Brukseli. Straż wyprowadziła posłów, nie było innych konsekwencji. Ale obrazek taki jak z marca 2003 roku, gdy w Sejmie Jerzy Pękała i jego partyjny kolega Mieczysław Aszkiełowicz pobili się na pięści do krwi i zaczęli się tarzać po ziemi, może wywołać tu pewien szok.
Może jednak czasami warto walnąć w ryj, bo tłumienie emocji skończy się wizytą u europarlamentarnej pani psycholog, przystojnej Hiszpanki Rosario Pelaez. - Praca z ludźmi z innych kultur stresuje - mówi pani psycholog.
- Czy różne nacje mają różne problemy psychiczne? - pytam. Rosario przyznaje, że tak, ale nie powie jakie. - Nie chcę pogłębiać stereotypów kulturowych - tłumaczy.
Do niej pewnie trafiłby Gabriel Janowski, gdyby to w europarlamencie, a nie w naszym Sejmie, zaczął żwawo podskakiwać, odliczać ,jeden, dwa, trzy" i próbować całować w rękę jednego ze związkowców (styczeń 2000). Nie wiadomo, czy panią Pelaez przekonałoby jego tłumaczenie, że nie było to spowodowane "czynnikami endogennymi, a więc wewnętrznymi, tylko egzogennymi - zewnętrznymi". Mogłaby odesłać posła na dalszą terapię. Znalazła już w Brukseli polskiego psychoterapeutę.
ZAKOŃCZENIE
Pierwsza sesja nowego europarlamentu już 19 lipca. Potem polskich posłów czeka pięć lat dobrobytu i podróżowania po kontynencie. Będą mogli czuć się swobodnie z daleka od polskich hien dziennikarskich, w ogromnym molochu, w którym zieje nudą. I będą mieli za co się zabawić na mieście. W ostatnim dniu europosłowania ustawią się w kolejce po sowitą odprawę. Nie odkręcą tylko tabliczek ze swoimi nazwiskami z pulpitów na sali obrad, bo tam nazwisk nie ma - są tylko numery.
MARCIN FABJAŃSKI
WSPÓŁPRACA DOROTA SAJNUG