Poparcie dla Aleksandra Łukaszenki najniższe od lat. Białorusini odwracają się od swojego prezydenta, ale czy go porzucą?
• Poparcie Łukaszenki spadło do najniższego poziomu od lat
• Na razie Białorusini wciąż nie widzą dla niego alternatywy
• Nie można jednak całkowicie wykluczyć wybuchu społecznego w przyszłości
• Upadek Łukaszenki zostałby wykorzystany przez Rosję
• Dla Polski oznaczałoby to krok bliżej potencjalnej sytuacji konfliktowej
• W tej chwili jednak żaden z sąsiadów Białorusi nie chce jej destabilizacji
30.03.2016 | aktual.: 30.03.2016 13:20
Poparcie dla Aleksandra Łukaszenki spadło do poziomów nienotowanych od lat. Według sondażu przeprowadzonego przez niezależny ośrodek NISEPI gotowość do zagłosowania na urzędującego prezydenta wyraża jedynie 27,3 proc. Białorusinów. A jeszcze we wrześniu "Baćkę" popierała prawie połowa społeczeństwa.
Z pewnością nastroje społeczne mogą spędzać Łukaszence sen z powiek, ale nie oznaczają, że zaczyna mu się palić ziemia pod nogami. - Dla Łukaszenki na Białorusi nie ma alternatywy, bo poparcie dla opozycji oscyluje wokół zaledwie 11 proc. Ludzie nie widzą nikogo innego, kto chciałby i mógłby zostać prezydentem i zmienić sytuację w kraju. Mimo wszystko dla Białorusinów jedną z najważniejszych wartości jest stabilizacja i to Łukaszenka gwarantuje. Społeczeństwo doceniło to szczególnie po burzliwych wydarzeniach na Ukrainie - mówi Anna Maria Dyner, ekspert Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
Ewolucja, nie rewolucja
Bardziej niepokojący dla białoruskiego przywódcy powinien być fakt, że prawie połowa obywateli obwinia go o kłopoty gospodarcze kraju. W ciągu przeszło pół roku odsetek ten wzrósł o kilkanaście punktów procentowych. Społeczeństwo coraz bardziej odczuwa pogłębiający się kryzys, powiązany z kłopotami rosyjskiej gospodarki, ale czarę goryczy przelały ostatnie niepopularne decyzje władz - znaczna podwyżka opłat komunalnych i zapowiedź podwyższenia wieku emerytalnego.
- To trochę tłumaczy, dlaczego Aleksandr Łukaszenka w tej chwili taktycznie zwraca się na Zachód, bo zazwyczaj rozczarowanie Białorusinów swoim prezydentem powoduje wzrost poparcia integracji z Zachodem. Ale myślę, że największe ryzyko jest takie, że upadek Łukaszenki dzisiaj prawdopodobnie zostałby wykorzystany przez Rosję - mówi Wirtualnej Polsce Paweł Kowal, wiceminister spraw zagranicznych w latach 2006-2007 i ekspert ds. polityki wschodniej.
Co prawda ponad dwie trzecie Białorusinów wyraża potrzebę przemian w kraju, jednak gotowych do protestów jest mniej niż jedna piąta obywateli. Zdaniem Dyner społeczeństwo oczekuje ewolucji, a nie rewolucji. - Żeby łatwiej żyło się klasie średniej, żeby zwiększał się sektor prywatny, żeby prawo było bardziej transparentne, a swobód obywatelskich było więcej. Lecz nie stoi za tym, na przykład, chęć integracji z UE, która ciągle nie jest wysoka - podkreśla.
Białorusini nie są skłonni do wychodzenia na ulice, bo boją się represji ze strony władz. Reżim ma zresztą skuteczne narzędzia nacisku, bo większość przedsiębiorstw jest państwowa, więc etat często uzależniony jest od dochowania lojalności. Inną sprawą jest, że doświadczenia ukraińskie również efektywnie zniechęcają obywateli do aktywności politycznej.
- Zwykły Białorusin, patrząc na to, co wydarzyło się na Ukrainie, zastanowi się trzy razy, zanim wyjdzie na ulicę protestować. Tym bardziej, że Białoruś jest od Rosji jeszcze bardziej zależna niż Ukraina. Ludzie obawiają się scenariusza ukraińskiego i zdają sobie sprawę, że gdyby potencjalne protesty poszły w złym kierunku, to Moskwa mogłaby się nimi zainteresować - zauważa ekspert PISM.
"Baćka" doskonale zdaje sobie z tego sprawę i obraca to na swoją korzyść. - W rozmowach z Zachodem Łukaszenka zyskuje argument, że osłabienie jego pozycji, na przykład w skutek słabości gospodarczej Białorusi, może zostać wykorzystane przez Moskwę, a to może z kolei zmienić sytuację strategiczną państw w Europie Środkowej takich jak Polska, bo Rosja dominująca na Białorusi, to jest krok bliżej potencjalnej sytuacji konfliktowej - mówi Paweł Kowal.
Sprzyjająca koniunktura międzynarodowa
Trzeba pamiętać, że Łukaszenka nie pierwszy raz znajduje się w sytuacji podbramkowej. Jeszcze niższe poparcie miał w 2011 (20,5 proc.) i 2002 roku (26,4 proc.). Podobnie jak teraz, jego notowania tąpnęły w wyniku kłopotów gospodarczych. Ale wtedy Łukaszenka mógł liczyć na pomoc Moskwy. Pytanie, czy dziś pogrążona we własnym kryzysie Rosja może udzielić mu podobnego wsparcia.
- Rosjanie, owszem, nie mają aż tak dużych możliwości wsparcia dla Mińska jak wcześniej. Lecz mimo wszystko Białoruś wciąż otrzymuje tani gaz i ropę naftową, czyli dwa bardzo ważne surowce z punktu widzenia białoruskiej gospodarki. Ponadto w ostatnich dniach Białoruś otrzymała pierwszą transzę kredytu w wysokości 0,5 mld dol. od Eurazjatyckiego Funduszu Stabilizacji (wartego w sumie 2 mld dol. - przyp. red.), który w praktyce jest funduszem rosyjskim - wyjaśnia Dyner.
Jednocześnie podkreśla, że białoruskie władze powoli zaczynają myśleć przynajmniej nad częściowymi reformami, bowiem możliwości działań gospodarczych, które prowadziła Białoruś w pierwszej dekadzie XXI wieku, powoli się wyczerpują.
- Łukaszenka będzie szukał możliwości wzmocnienia się gospodarczego, ponieważ dyktatorzy w takiej sytuacji, w jakiej on się znalazł, zwykle szukają poparcia społecznego poprzez obietnice, że będzie lepiej. To w szczególności odnosi się do Białorusi, gdzie skłonność do aktywności obywatelskiej została skutecznie zduszona. Białoruski prezydent będzie się koncentrował na rozbijaniu opozycji i szukaniu kapitału, kredytów oraz rynków zbytu na Zachodzie. W tym będzie upatrywać szansy na wzmocnienie swojej pozycji politycznej - ocenia z kolei Kowal.
- On ma w tej chwili wyjątkowo dobrą koniunkturę, ponieważ Zachód nie jest w stanie zająć się problemem Białorusi. Dzisiaj nawet wojna na Ukrainie jest sprawą drugorzędną w stosunku do kryzysu uchodźczego. I białoruski prezydent będzie starał się wykorzystać to okno możliwości - dodaje.
Najgorszy scenariusz
Tak czy inaczej, nawarstwiające się problemy gospodarcze Białorusi powodują, że wybuchu społecznego nie można całkowicie wykluczyć. - To byłby tak naprawdę najgorszy scenariusz dla wszystkich: i dla państw UE, które nie chcą mieć niestabilnego sąsiada, i dla Rosjan, i dla samych Białorusinów. Na razie jednak ten rosnący potencjał protestów nie przekracza masy krytycznej i wszyscy zainteresowani - białoruskie władze, Zachód, Moskwa - raczej będą robić wszystko, by uniknąć takiego scenariusza - uważa Anna Maria Dyner.
Można to dostrzec w ostatnich działaniach Unii Europejskiej, która w lutym zniosła większość sankcji nałożonych na Białoruś. Mińsk prowadzi też rozmowy w sprawie kredytu ze zdominowanym przez USA Międzynarodowym Funduszem Walutowym. Również niedawna wizyta szefa polskiego MSZ Witolda Waszczykowskiego na Białorusi świadczy o znaczącej zmianie w obustronnych relacjach.
- Realistyczny zwrot polskiej dyplomacji w kierunku Białorusi był od dawna do przewidzenia, bo takie były tendencje w Unii, co widać było już w rządzie Platformy Obywatelskiej. To jest logiczna konsekwencja niepowodzenia polityki UE i USA, zmierzającej do demokratyzacji Białorusi, która także na jej sąsiadach wymogła urealistycznienie stanowiska wobec niej - wyjaśnia Kowal.
- Z naszego punktu widzenia papierkiem lakmusowym prawdziwych intencji Mińska będą dwie kwestie: mały ruch graniczny i kwestia mniejszości polskiej na Białorusi - dodaje były wiceminister spraw zagranicznych.