Polskie uczelnie są poza światową czołówką
"Polscy studenci wygrali światowe zawody" - podobne wiadomości pojawią się coraz częściej w informacjach prasowych. Mimo ogromnego potencjału, rodzime uczelnie nie potrafią się przebić na arenie międzynarodowej.
Kilka dni temu pojawiła się informacja dotycząca sukcesu grupy studentów z Akademii Górniczo-Hutniczej. Krakowianie zwyciężyli w największych i najbardziej prestiżowych akademickich zawodach dotyczących technologii satelitarnych. W pokonanym polu pozostawili 66 ekip z innych państw. Zadanie konkursowe polegało na skonstruowaniu sondy, która wyniesiona na kilometr nad powierzchnię ziemi w drodze powrotnej zbierze informacje o atmosferze, dokonując precyzyjnych pomiarów wysokości, temperatury, stanu lotu, parametrów stabilizacji, poziomu zasilania czy kąta opadania. Miało to symulować warunki napotykane w przestrzeni kosmicznej.
Na początku czerwca zrobiło się głośno z kolei o studentach Politechniki Białostockiej. Ich łazik marsjański pokonał w organizowanych w USA zawodach 23 inne, konkurencyjne prototypy. Łazik startował w kilku konkurencjach: prezentacja łazika, przejazd po trudnym terenie, pomoc astronautom, wykrywanie życia oraz pracę przy panelu serwisowym.
Analizując ogłaszane każdego roku rankingi uniwersytetów na świecie można zobaczyć inną stronę polskiej edukacji wyższej. Przodujące polskie uniwersytety – Warszawski oraz Jagielloński zajmują miejsca dopiero w trzeciej setce. Inne krajowe uczelnie nie są notowane wcale. Wydaje się, że przyczyną takiego stanu rzeczy są zbyt niskie nakłady na edukację wyższą. Z danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że kraje tzw. starej Unii wydają na uczelnie wyższe od 1 do 2 proc. swojego PKB, a Polska tylko 0,6-0,7 proc. Oznacza to, że szkoły wyższe dostają w przeliczeniu ok. 1,6 tys. zł dotacji za każdego studenta.
Problem ten dostrzegło również Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Pula pieniędzy przeznaczonych na edukację pozostanie na dotychczasowym poziomie, ale zmienić mają się zasady ich rozdzielnia. Podstawowym kryterium ustalania wysokości dotacji jest teraz kategoria naukowa, obrazująca potencjał jednostki i efekty prowadzonych przez nią badań. Wysokość subwencji będzie więc zależna od kategorii nadanej placówce. Oznacza to, że poza uczelniami medycznymi oraz technicznymi ma funkcjonować sześć „flagowych” uczelni, subsydiowanych z budżetu państwa. Pozostałe zaś, miałyby się same utrzymywać lub z subwencji samorządowych. Dla większości obecnie funkcjonujących szkół wyższych oznacza to powolną likwidację. Przeciwko wprowadzanym rozwiązaniom protestowali na początku czerwca studenci w całej Polsce.
- Chcielibyśmy, aby polski rząd wreszcie zdał sobie sprawę z powagi sytuacji i podjął stosowne środki zaradcze, aby wreszcie uznał pakiet antykryzysowy. Ten stan nie może się utrzymać, jeżeli chcemy, aby jakakolwiek nauka w Polsce istniała. Dlatego przenieśliśmy się pod kancelarię pani premier, aby pokazać, że sprawa jest niezwykłej wagi i żądamy odpowiedniej reakcji — mówiła przed KPRM Monika Helak z Komitetu Kryzysowego Humanistyki Polskiej.
Bardzo duży wpływ na jakość kształcenia ma również ilość szkół wyższych. W 1990 roku w Polsce funkcjonowało niewiele ponad sto uczelni wyższych, a 20 lat później już ponad 490. Od tego czasu ich liczba nieznacznie spadła.
Wydaje się, że głównym hamulcem polskiej edukacji wyższej jest jej umasowienie. Na studia trafiają ludzie, którzy nie mają odpowiednich kwalifikacji umysłowych ani aspiracji. Student przestał być osobą poszukującą mistrza, a stał się numerem statystycznym, za którym idzie konkretna dotacja ministerialna. Dodatkowo uczelnie wyższe są przytłaczane kolejnymi aktami prawnymi. Przy rozdzielaniu grantów na projekty badawcze decydują zaś mody i koneksje, a nie wartości merytoryczne. Niestety nic nie wskazuje, aby miałoby to się wkrótce zmienić.
Byłeś świadkiem lub uczestnikiem zdarzenia? .