PolskaPolski hip-hop to nie bajka

Polski hip‑hop to nie bajka

Polski hip-hop to nie eldorado: poza nielicznymi wyjątkami nawet gwiazdy nie mogą się z niego utrzymać.

02.06.2005 | aktual.: 02.06.2005 07:36

Poznański raper Liber to na co dzień student szacownej uczelni na kierunku informatyka i inżynieria rolnicza. Pezet zgłębia arkana dziennikarstwa, a Tede sygnuje swoim imieniem limitowane kolekcje ubrań.

Wielu jeszcze niedawno zbuntowanych raperów spuszcza z tonu i próbuje się odnaleźć w szarej rzeczywistości. Pikantne teledyski, w których niektórzy demonstracyjnie palą grube zwitki banknotów o wysokich nominałach i wylewają markowego szampana w luksusowych limuzynach, wydają się jedynie odskocznią od codzienności. Inna rzecz, że według wielu muzyków, hip-hop w Polsce się wyczerpał.

– Przesyt jest widoczny, okres największego zainteresowania rapem w Polsce już minął i nie zanosi się, aby w najbliższym czasie miało być lepiej – mówi Włodi, jeden z pionierów hip-hopu. Jego zdaniem w tej sytuacji jedynym sposobem jest złoty strzał: hit, który podoba się wszystkim i pociąga za sobą sukces całej płyty.

Czy z rapu można się utrzymać i czy to stanowi główną ambicję muzyków? – Nie wiem, ile zarabiam, ale na razie mi wystarcza. Nie mam szans na znalezienie się na liście najlepiej zarabiających Polaków, ale spokojny jestem o przyszłość – wyznaje Tede.

Mylny obraz

Rapujący, rytmicznie dygający bezkompromisowy twardziel z blokowiska, ostentacyjnie obwieszony złotymi łańcuchami, pali pełne garście banknotów – oto życie polskiej gwiazdy hip-hopu, kieleckiego rapera Borixona. Niestety, tylko na teledysku do utworu „Platynowe sombrero”. W podobnych klimatach utrzymane są klipy Donia i Libera, którzy gustują w luksusowych samochodach. Także warszawski MC Tede z upodobaniem, choć nie bez ironii, obwiesza się biżuterią. Zgodnie z Barejowską maksymą o różnicach między „prawdą czasu” a „prawdą ekranu” rzeczywistość żywota hiphopowców jest jednak bardziej szara, choć za wszelką cenę nie chcą być gorsi od amerykańskich potentatów rapu.

„Jakie życie, taki rap...”

Lansowany przez raperów styl życia nie odzwierciedla rzeczywistego stanu finansów polskich gwiazd. Choć na listę najlepiej zarabiających młodych Polaków opracowaną przez „Gazetę Wyborczą” dostał się Peja (symbol poznańskiego rapu ze slamsów zarobił w 2003 roku 650 tys. zł), to większość gwiazd polskiej sceny hiphopowej nie utrzymuje się tylko z muzyki.

– To nieprawda, że rozbijamy się ekskluzywnymi samochodami i mamy domy z basenem – mówi Pezet, który mimo sukcesu dwóch płyt nie traktuje muzyki jako źródła utrzymania i w trosce o swoją przyszłość studiuje dziennikarstwo. – Sytuacja na rynku fonograficznym jest kiepska i nas również dotyka. Nie jestem w stanie utrzymać się tylko z hip-hopu – kończy warszawski raper. Podobnie o przyszłości myśli Numer Raz.

– Do niedawna oprócz tego, że zarabiałem pieniądze na muzyce, miałem stałą pracę w sklepie. Dawało mi to komfort i nie musiałem się przejmować tym, że w następnym miesiącu nie zagram koncertu i nie będę miał pieniędzy na rachunki. Na zarobki raperów pozytywnie nie wpłynęła nawet postępująca komercjalizacja tego niegdyś niszowego w Polsce gatunku. Kokosów na sławie nie zbijają nawet twórcy promowanego przez media hip-hopolo.

Liber, autor takich hitów jak „Skarby” (hit roku Radia Eska) i „Bóg jest sędzią”, twierdzi, że jego roczne dochody nie przekraczają średniej krajowej, a za to, co zarobił, jest w stanie opłacić rachunki i studia. – Mam peugeota 206, nie porsche, jak sądzą niektórzy, a jedyną finansową fantazją, na jaką mogę sobie pozwolić, jest kolacja lub kino z dziewczyną – przyznaje z rozżaleniem Liber.

„Wypas na pokaz...”

Nędzę polskiej fonografii widać już przy dokładniejszym przyjrzeniu się wspomnianym klipom. Za fasadą blichtru kryją się kręcone za śmieszne pieniądze amatorskie filmy, na których w roli prostytutek występują koleżanki, a wspaniałe samochody są pożyczone. – W roku 2003 niepokonany został Liroy, który na swoje teledyski przeznaczał największe kwoty. Rok 2004 zdominował zespół WWO i teledysk do kawałka „Sen”. Kosztował on blisko 50 tys. złotych – mówi Dariusz Szermanowicz z Grupy 13, producenta teledysków dla największych polskich hiphopowych gwiazd. Reszta klipów powstaje jedynie za 3-5 tys. zł.

„Wydawnicze piekła…”

Winą za katastrofalny stan finansowy polskiego hip-hopu obarcza się wydawców wykorzystujących raperów i traktujących ich jak kury znoszące złote jaja. Koncentrują się na jak najszerszym wypromowaniu przyszłych gwiazd, a kiedy dojdą do wniosku, że wyczerpał się ich potencjał, zwyczajnie je porzucają. Trudno znaleźć rapera, który nigdy nie miał problemów z wydawcą. Wobec nieuczciwych zachowań wydawców raperzy często są zupełnie bezradni, a jedyną formą ich obrony są teksty piosenek, w których pomstują na nieuczciwych promotorów.

„Nie liczyłem na monety...”

– Za pierwszy kawałek, jaki nagraliśmy, zaproponowano nam sto złotych i chciano, abyśmy podpisali kontrakt na tych warunkach na dziesięć lat – mówi Tede, który tworzy hip-hop od 10 lat, a od 5 z tej muzyki się utrzymuje. – Tacy są ludzie i z tym się trzeba zawsze liczyć. Potem trafiłem na uczciwego człowieka i za płytę „Sport” dostałem już prawdziwe pieniądze.

Odmiennego zdania jest Numer Raz. Mimo że wydaje w tej samej wytwórni co Tede (Wielkie Joł) i współpracuje z tymi samymi ludźmi, mówi o swojej sytuacji zupełnie inaczej. – Nie ma możliwości utrzymania się tylko i wyłącznie z rapu. Gram średnio dwa, trzy koncerty w miesiącu, co jest standardowym wynikiem i biorę około 2 tys. zł za występ. Zdarzają się jednak przypadki, kiedy organizator nie wypłaca całej kwoty na czas lub jest ona dużo niższa. – Przecież nie wyjdę z takiego koncertu, tam są ludzie, którzy zapłacili za bilety i czekają właśnie na mnie – mówi Numer Raz. – Jeśli nie miałbym innej pracy, nie byłoby wesoło.

„Iść swoją drogą...”

Aby podratować budżet, raperzy wykorzystują swoją popularność. Doniu ma własne studio nagrań, muzycy zrzeszeni w składzie Prosto produkują ubrania, a Tede negocjuje z firmami odzieżowymi, aby swoim imieniem promować limitowane kolekcje. Ci, którzy mają wyrobioną markę, liczą na sponsorów. – Są to najczęściej firmy odzieżowe, od niedawna zainteresowały się tą muzyką sieci komórkowe – odsłania kulisy branży Włodi. – Sponsorzy dorzucają się czasem do teledysków, ale wtedy kiedy im się obieca, że klip będzie na okrągło pokazywany w telewizji. A jak to przewidzieć? – kończy raper.

„Na koncerty startuj...”

Słuchając narzekań na zarobki, trudno nie wytknąć hiphopowcom sprzedanych płyt. Krążki największych gwiazd sprzedają się w liczbie 20-30 tys. egzemplarzy, rekord to 60 tys. Jeden Osiem L z hitem „Jak zapomnieć”. Przy takiej sprzedaży trudno spodziewać się dużych zysków. Nic dziwnego, że w tej sytuacji głównym źródłem dochodów stają się koncerty. Dziwne, że raperzy zarabiają na nich mniej niż gwiazdy popu, które nie mogą pochwalić się większą sprzedażą płyt.

– Dziś na polskiej scenie hiphopowej o sukcesie mogą mówić jedynie Peja i Jeden Osiem L – tłumaczy Endefis. – Grają dużo koncertów, są pokazywani, a co za tym idzie, rozpoznawalni– argumentuje muzyk, podając fakty: – W wakacje 2004 r. Jeden Osiem L grało 35 koncertów w miesiącu. My, jak graliśmy trzy, cztery tygodniowo, byliśmy wyczerpani.

Ale jak podkreśla Endefis, koncerty gwarantują utrzymanie. – Pieniędzy wystarcza jeszcze na wszelkie uciechy po koncercie. Nie są to jednak sumy, za które można wybudować dom – dodaje. Stawki za występ na żywo są różne. Zależą głównie od miejsca, w którym się gra, miasta i godziny. Jakiego rzędu są to pieniądze, najlepiej wiedzą organizatorzy.

– Konkretne stawki zależne są od wykonawcy i imprezy. Wahają się od 2 do 6 tys. zł za występ – mówi Marek Mazur, szef agencji Konkret. Dla porównania warto zauważyć, że honoraria za występy gwiazd muzyki pop w Polsce to np. 100 tys. zł za koncert Ich Troje, 60 tys. zł dla Budki Suflera. O takich sumach raperzy mogą pomarzyć. – Długo jeszcze nie zobaczymy 30 tys. zł za koncert, a taka suma by nas usatysfakcjonowała – zwierza się Siwy z Jeden Osiem L. – Kiedyś nikt z nas nie miał pieniędzy. Dziś pojawiła się szansa ich zarobienia i chcemy ją wykorzystać. Droga do sukcesu to dobry menedżer i trochę oleju w głowie – uważa raper.

„To mój czas…”

Jest wielu podobnych Siwemu optymistów, którzy właśnie w polskim rapie upatrują nadziei na zdominowanie europejskich list muzycznych. – Trzeba ciągle szukać inspiracji, starać się nawiązywać do innych rodzajów muzyki – mówi Fu, członek legendarnej Zipery. – Jest zdecydowanie lepiej niż było kiedyś i można liczyć na rozwój. Jestem spokojny o swoje finanse. Trochę gorzej sprawy się mają, kiedy będę chciał z muzyki utrzymać rodzinę. Wtedy będę musiał pomyśleć o dodatkowej pracy. Liczę się z tym, że nie zawsze będę na topie. Optymistą jest też Tede, który ostatnio ma własny program „Bezele” w jednej ze stacji muzycznych. – Wszystko, co robię, robię w zgodzie ze sobą i to jest dla mnie klucz do sukcesu. Wiem, że najlepszym źródłem dochodów jest mój wizerunek.

„...dla chwały gram”

Polscy raperzy coraz częściej występują z gwiazdami z Zachodu – O.S.T.R. z brytyjskim składem SkillMeaga.UK, Fu kontynuuje współpracę z Francuzami. Pytanie, czy to zapewni im sukces, pozostaje otwarte. – To, czy dużo zarobiłem i czy czuję się spełniony, będę mógł powiedzieć dopiero po siedemdziesiątce. Ważne, że przeżyło się życie godnie i jest się z siebie zadowolonym – stwierdza refleksyjnie Doniu.

Jan Piotrowski

W tekście jako śródtytuły wykorzystaliśmy fragmenty utworów: Pei, PCP, Endefisa, Onara, Wienia i Pele, Abradaba, Małolata, PCP.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)