PolskaPolski górnik zginął w Czechach. I co dalej?

Polski górnik zginął w Czechach. I co dalej?

Dla polskiego górnika praca w czeskiej kopalni może być błogosławieństwem, ale i źródłem dramatu. Z szansy na dorobienie za granicą do tego, co już dostają z ZUS-u, cieszą się setki emerytów górniczych ze Śląska.

08.04.2010 | aktual.: 08.04.2010 12:22

Gorzej, gdy górnik emerytem jeszcze nie jest, robota na czeskim przodku to dla niego jedyne źródło zarobku. A kiedy takiemu przydarzy się jakiś wypadek, to jego lub bliskich - jeśli ich osieroci, dopada nędza. Taki los spotkał Małgorzatę Kwiatkowską, wdowę z czworgiem dzieci, której mąż przed ponad trzema laty zginął w kopalni Darkov w Karwinie.

Przeciętny górnik, gdy pracę w Czechach załatwia mu jedna z wielu działających na Śląsku firm-pośredników, oficjalnie zarabia tyle, ile czeska sprzątaczka - w przeliczeniu na złotówki jakieś 1300-1500 zł. Taka suma widnieje na umowie, którą górnik podpisuje z pracodawcą. Reszta, zwykle więcej niż drugie tyle, jest wypłacana nie jako pensja, ale w postaci delegacji czy premii. W ten sposób pracodawca oszczędza na ubezpieczeniu i podatkach, a górnik i tak dostaje na rękę kwotę, na jaką się umówili.

- Mąż był fachowcem. Pracował w Czechach ciężko, ale zarabiał dobrze, jakieś 3 tys. zł - wspomina Małgorzata Kwiatkowska z Jastrzębia Zdroju. - Zginął w styczniu 2006 r., przygniotła go skała. Teraz dostaję głodową rentę socjalną, bo czeskie składki są mniejsze niż u nas.

Ale to, że Kwiatkowska ma dziś po mężu nędzne grosze, ledwie 205 zł na osobę, nie wynika tylko z faktu, że składki w Czechach są niskie. Krzysztof Kwiatkowski podpisał szczególną umowę o pracę: zgodził się, by 40 proc. zarobków wypłacano mu jako pensję, a 60 proc. jako delegacje. Dlatego dziś żona dostaje po nim tyle, ile przysługuje od tych opodatkowanych 40 proc. Taki podział był tym łatwiejszy, że w zatrudnienie Kwiatkowskiego w Czechach zaangażowały się dwie firmy.

Pierwsza to Polcarbo z Jaworzna, agencja pośrednicząca w zatrudnianiu Polaków w czeskich kopalniach. Drugą było także Polcarbo, tyle że z siedzibą w Karvinie. Choć obie firmy są odrębnymi podmiotami gospodarczymi, łączą je osoby szefów: wspólnikami w jaworznickim Polcarbo są Władysława Ryskalok, Tomasz Ryskalok i Rafał Ryskalok, natomiast Leszek Ryskalok jest prokurentem tej spółki. Leszek Ryskalok i Rafał Ryskalok są też wspólnikami w Polcarbo w Karvinie. Polskie Polcarbo w 2005 r. Kwiatkowskiemu pracę załatwiło, a czeskie go zatrudniło. Jednak jak utrzymuje Kwiatkowska, w rzeczywistości mąż miał dwóch pracodawców: w Polsce i Czechach, bo od obu dostawał pieniądze. Czeska firma płaciła pensje, a polska delegacje. Dlatego Polcarbo z Jaworzna także powinno zapłacić odszkodowanie - uważa wdowa po górniku. Dodaje, że po wypadku z 2006 r. firma z Jaworzna wyparła się jej męża i w niczym nie pomogła ani jej, ani dzieciom. Poza rentą socjalną, od pomagającego osieroconym rodzinom górniczym Stowarzyszenia Święta
Barbara, Kwiatkowska dostała pieniądze na wakacje dzieci, na kurs prawa jazdy dla syna i kurs zapamiętywania dla córki.

- Pokrywamy koszty wykształcenia dzieci, związane z ich wolnym czasem i opieką medyczną - mówi Vladislav Sobol, rzecznik czeskiej spółki węglowej OKD (właśnie w jej skład wchodzi m.in. kopalnia Darkov).

Reprezentujący Polcarbo z Jaworzna prokurent Leszek Ryskalok nie rozumie, dlaczego wdowa ma pretensje do polskiej firmy. W liście, który przysłał do naszej redakcji, czytamy: "Pan Kwiatkowski nigdy nie był naszym górnikiem, a tym samym pracownikiem. O zasady wynagradzania polskich górników w Czechach należy pytać czeskie podmioty gospodarcze, zatrudniające tychże górników. Te 40 proc. to jakieś kuriozum. Według naszej informacji, wszelkie składki i podatki pracodawca odprowadza od 100 proc. wynagrodzenia brutto. Jeśli jest inaczej, to należy to skonfrontować z faktycznym pracodawcą. My nie zatrudniamy górników. O ile nam wiadomo, w Czechach funkcje opieki nad wdowami górników spełnia Stowarzyszenie Święta Barbara z siedzibą w Ostrawie. Ilu górników zatrudnia nasza spółka? Nikogo, słownie zero."

Zatrudnianie Kwiatkowskiego potwierdza za to pełnomocnik Polcarbo w Karwinie, Karin Buchtov%E1. Odmawia jednak szerszej wypowiedzi dla prasy do czasu, kiedy sprawę rozstrzygnie sąd. Bo spór Kwiatkowskiej z polskim Polcarbo właśnie w sądzie znajdzie finał. Wdowa po górniku uważa bowiem, że mąż, poszukujący pracy za wszelką cenę (przepracował 21 lat; najpierw w kopani Borynia, potem w Niemczech, ale kiedy wrócił do kraju, w śląskich kopalniach nie było już przyjęć), padł ofiarą oszustwa.

- Pośrednicy wykorzystują takich jak on - zrozpaczonych, bezrobotnych, którzy mają rodziny na utrzymaniu. Oni podpiszą wszystko, żeby pracować - mówi Kwiatkowska.

Reprezentujący ją mecenas Mariusz Ganita z Wodzisławia Śląskiego 3 marca złożył w Prokuraturze Rejonowej w Jaworznie zawiadomienie o przestępstwie ściganym z urzędu.

- To skandal, bo żeruje się na zdesperowanych ludziach, którzy często zupełnie nie orientują się w kruczkach prawnych. W razie wypadku, polscy górnicy za niebezpieczną pracę w czeskich kopalniach dostają grosze, ale boją się protestować - twierdzi mec. Ganita.

W piśmie do prokuratora napisał m.in.: "Jedna rodzina tylko po to, żeby obchodzić polskie przepisy prawa, zawiązała zamiast jednej spółki prawa handlowego z siedzibą w Polsce, drugą spółkę w Czechach. Skoro pracodawca polski wypłaca co miesiąc kwotę ok. 60 proc. wynagrodzenia za pracę w czeskiej kopalni, to firma Polcarbo w Jaworznie oficjalnie tylko dla pozoru zawiera umowę o skierowanie do pracy za granicą, a tak naprawdę zawiera umowę o pracę."

Według Ganity, właściciele jaworznickiego Polcarbo oszukali nie tylko Kwiatkowskiego, ale też polski Skarb Państwa, bo "celowo i z premedytacją poświadczają nieprawdę (działając na ich szkodę) przed polskim Urzędem Skarbowym i Zakładem Ubezpieczeń Społecznych". W jego opinii, deklaracje jaworznickiego Polcarbo, że nie zatrudnia żadnych górników, też są kłamstwem, bo de facto firma ta zatrudnia ponad 500 osób. Natomiast umowa o skierowaniu Kwiatkowskiego do pracy za granicą, na którą powołują się w Polcarbo, jest nieważna, bo zawarto ją "dla pozoru" - czyli po to, by obejść polskie prawo.

Jeśli Kwiatkowska z Polcarbo wygra, sprawa może mieć poważne konsekwencje. Z dnia na dzień może się okazać, że firmy zatrudniające w Czechach tysiące polskich górników na podobnych zasadach działają na granicy, albo wręcz poza prawem. Według czeskiej agencji informacyjnej CTK, górniczy koncern OKD zatrudniał w ubiegłym roku 3,4 tys. pracowników z firm zewnętrznych, takich jak Polcarbo. W internecie na forach dla poszukujących pracy coraz częściej pojawiają się ostrzeżenia przed pracą w czeskich kopalniach. Ktoś pisze: "Połowa górników obudzi się z ręką w nocniku, gdy przyjdzie czas na emeryturę".

- O wypadkach i emeryturze się nie myśli, bo najważniejsza jest robota na dziś i żeby było co do garnka włożyć - przyznaje jeden z górników zatrudnionych w Polcarbo. - Trzech górników kiedyś próbowało skarżyć się na warunki pracy i umowy, ale nie przedłużono im kontraktów. Teraz wszyscy boją się odezwać.

Co na to związki? - Wiemy, co tam się dzieje, ale trudno nam interweniować, bo nie ma tam związków zawodowych. Dopiero kiedy wydarzy się jakaś tragedia, ci górnicy szukają u nas pomocy - rozkłada ręce Wacław Czerka- wski, wiceszef Związku Zawodowego Górników w Polsce.

Ryszard Szeithauer, szef bytomskiego Alpexu, innej polskiej spółki pośredniczącej w zatrudnianiu polskich górników w Czechach, przyznaje: - My też wypłacamy górnikom delegacje, premie, a ubezpieczona pensja to tylko część zarobków. Prawdę mówiąc, nie liczymy na to, że młodszy Polak będzie pracował w czeskich kopalniach aż do emerytury. Tutaj górnik musi pracować aż do 62. roku życia, nie odchodzi po 25 latach pracy, jak nasz - dodaje Szeithauer. Jego firma zatrudnia często polskich górników na emeryturze, którym te składane zasady wynagradzania odpowiadają. - W razie wypadku i tak leci im polska emerytura - mówi Szeithauer.

Kwiatkowska wie, że przez to, co robi, naraża się nie tylko pośrednikom, ale i wielu górnikom.

- Co chwilę słyszę, że powinnam cicho siedzieć, nie rozgłaszać sprawy, bo to dobrze, że górnik na emeryturze ma jeszcze gdzie sobie dorobić - żali się Kwiatkowska. - Ale staję w obronie tych, którzy nie są w tak dobrej sytuacji jak emeryci i boją się mówić. Nie mam nic do stracenia.

Współpraca "Głos Ludu", gazeta wychodząca w Czeskim Cieszynie.

Co na to eksperci?

Małgorzata Rusewicz, ekspert z prawa ubezpieczeniowego i rynku pracy: - W polskim prawie zwrot kosztów dojazdów pracownika do pracy wypłaca tylko pracodawca. Nie wiadomo, jaka relacja służbowa łączyła tego górnika z pośrednikiem, który zaprzecza, że go zatrudniał, ale płacił mu delegacje - czy jak to nazywa - świadczenia kontraktowe. Relacje między tym górnikiem a pośrednikiem powinien zbadać sąd pracy i ubezpieczeń społecznych.

Przemysław Pogłódek, prawnik: - Należy się zastanowić, czy nie dochodzi tu do naruszenia przepisów z zakresu ubezpieczeń społecznych i przepisów skarbowych. Dieta nie podlega ani składce na ubezpieczenia, ani opodatkowaniu. Dotyczy to diet w zgodnym z prawem znaczeniu, czyli wypłacanych w sytuacjach, gdy mamy do czynienia z podróżą służbową. Ta firma może się narazić na zarzut podczas kontroli ZUS i urzędu skarbowego.

Oficjalne wydanie internetowe www.polskatimes.pl/DziennikZachodni

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)