Polski dziennikarz z miejsca katastrofy Boeinga 777: tu jest makabrycznie
Porozrzucane fragmenty samolotu, a między nimi nieprzykryte ludzkie ciała i ich szczątki - tak wygląda miejsce katastrofy malezyjskiego samolotu, który rozbił się w czwartek w obwodzie donieckim na wschodniej Ukrainie.
Polski dziennikarz, Paweł Pieniążek, który dotarł po południu w okolice miasta Szachtarsk, gdzie spadła maszyna, relacjonował w rozmowie telefonicznej z Polską Agencją Prasową, że miejsce to wygląda "makabrycznie".
- Ogromne połacie wypalonej trawy, wszędzie leżą spalone, porozrywane zwłoki. Nikt ich nie przykrył. Przy niektórych wbito w ziemię białe flagi, żeby oznaczyć, gdzie są ciała. Te flagi widzę wszędzie. Walają się walizki, torby i inne przedmioty. Tutaj jest strasznie - powiedział.
"Ziemia trzęsie się pod nogami"
W miejscu katastrofy pracują służby ratownicze. Widać wielu bojowników z prorosyjskich sił separatystycznych. Grzmią wybuchy.
- Tutaj od rana toczą się walki. Cały czas słychać wystrzały, prawdopodobnie z systemów Grad. Ziemia trzęsie się pod nogami, ale niczego nie widzimy. Te walki toczą się chyba w obwodzie ługańskim, którego granica przebiega niedaleko stąd - poinformował Pieniążek.
Według jego relacji nastrój w tym miejscu jest przytłaczający. - Zbierają się tutaj miejscowi mieszkańcy. Stoją i płaczą. Starsi mężczyźni łkają. Trudno na to patrzeć - podkreślił.
Rozrzucone bagaże
Pieniążek przyjechał w okolice Szachtarska z miasta Artiomowsk, które znajduje się na północ od Doniecka. W drodze został na krótko zatrzymany przez separatystów, którzy dziwili się jego akredytacji, wydanej przez władze samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej w Doniecku. Było to kilkanaście kilometrów od miejsca, gdzie spadł samolot.
- Oni w ogóle nie wiedzieli, że takie akredytacje istnieją. Zatrzymali nas na krótko, lecz potem pozwolili jechać dalej. Dali nam bagaże z tego samolotu, które znaleźli przy swoim posterunku i kazali je zawieźć służbom ratowniczym. Powiedzieli, że nie wiedzą, co z tym robić. Jest tam rozwalona torba, jakiś plecak, paszport i czapka. Kiedy to przywieźliśmy i chcieliśmy komuś przekazać, nikt się tym nie zainteresował - powiedział.
Dziennikarz zwrócił uwagę na brak koordynacji między separatystami na drogowych punktach kontrolnych, w opanowanych przez nich miejscowościach i w samym miejscu katastrofy.
Separatyści: to prowokacja strony ukraińskiej
Pieniążek przekazał, że bojownicy, z którymi rozmawiał, twierdzą, że nie mogli oni zestrzelić malezyjskiego samolotu.
- Mówią, że oni nie mają na wyposażeniu broni, żeby strącić taki samolot, więc ich zdaniem musiała to być prowokacja ze strony ukraińskiej - zaznaczył.
W zestrzelonym w czwartek samolocie malezyjskich linii lotniczych było 298 pasażerów (w tym 80 dzieci). Najliczniejszą grupę stanowili Holendrzy; było ich 173. Ok. stu pasażerów leciało do Melbourne na konferencję poświęconą AIDS. Dotąd odnaleziono 181 ciał.