Polski bohater z 11 września dzisiaj. Jak zmieniło się życia Jana Demczura?
Po tym, jak 11 września uratował pięć osób w World Trade Center, został uznany w USA za bohatera. Dziś Jan Demczur jest na rencie i ciągle nie może się uwolnić od konsekwencji tamtych zamachów.
11.09.2021 07:47
- Co to za bohater, który żyje na tabletkach? Mogłem wtedy usiąść w windzie w kącie i po prostu czekać, co dalej - mówi dziś Jan Demczur. - Prawdziwi bohaterowie giną i nie mają tych problemów, które ja mam teraz - dodaje.
Tuż po 11 września okrzyknięto go bohaterem. W dodatku takim w amerykańskim stylu, w konwencji "od zera do bohatera". Bo też zwykły człowiek wykazał się niezwykłym heroizmem, ratując pięć osób w jednej z wież World Trade Center. Wyprowadził ich z budynku pięć minut przed tym, zanim ten się zawalił.
Gratulacje od Laury Bush
Demczur pracował w firmie myjącej okna w WTC. 11 września akurat jechał windą, gdy w wieżowiec uderzył porwany przez dżihadystów samolot. Winda gwałtownie zaczęła spadać, zatrzymały ją (w okolicach 50. piętra) hamulce bezpieczeństwa.
Tyle że winda - z sześcioma osobami w środku - utknęła między piętrami.
Kluczowa okazała się myjka, którą Demczur miał przy sobie. Na co dzień służyła mu do mycia okien. Teraz okazała się świetnym kilofem (czy może raczej dłutem), za pomocą której przebił się przez gipsowo-kartonową ścianę. Po trzech kwadransach pracy wszyscy uwięzieni w windzie zdołali się z niej wydostać. Później pobiegli do klatki schodowej i ruszyli dalej. Wieża WTC runęła pięć minut po tym, jak zdążyli ją opuścić.
Demczura natychmiast okrzyknięto bohaterem. W CNN porównywano go do Kazimierza Pułaskiego czy Tadeusza Kościuszki, który (podobnie jak oni) przybył do Stanów znad Wisły i ratował Amerykanów. Myjka, za pomocą której udało się im wyjść z windy, trafiła do National Museum of American History.
- Dostałem list gratulacyjny od Laury Bush, żony prezydenta. Otrzymałem także wyróżnienie od moich związków zawodowych, a także od firmy, której myjki użyłem. Choć to były same dyplomy, bez żadnej konkretnej nagrody. Trochę jak cukierki dla małego dziecka - wspomina Demczur w rozmowie z nami.
Rak tchawicy
Polsko-amerykański bohater dziś, 20 lat po tamtym dniu, nie kryje swego rozczarowania. - Po 11 września życie się zmieniło. Teraz ciągle muszę chodzić po lekarzach, cały czas brać lekarstwa. Ale trzeba sobie z tym radzić, nie można żyć tylko wspomnieniami - opowiada.
Jego kłopoty zaczęły się od razu po zamachach. Początkowo z powodu zainteresowania mediów. Dużo o nim pisano, często do niego dzwonili dziennikarze z prośbą o wypowiedź, komentarz, co mocno zachwiało jego codziennością. Ale szybko też okazało się, że upadek WTC odcisnął ślad na jego zdrowiu. - Od razu po tych przejściach zacząłem chodzić po lekarzach, bo ciągle dzwoniło mi w uszach - mówi.
Ta dolegliwość ustąpiła po kilku dniach, ale pojawiły się kolejne. - Coraz bardziej chorowałem. Mieszkam blisko WTC, przez kolejne dni oddychałem powietrzem, w którym było mnóstwo skażonego pyłu, który się unosił po upadku obu wież - wspomina Demczur.
Skażone powietrze sprawiło, że początkowo miał silny kaszel. Później rozwinęła się astma. A jeszcze później rak tchawicy. Skończyło się operacją, która jednak tylko częściowo rozwiązała problem. - Problemy z oddychaniem pozostały mi na długo - mówi. I dodaje, że podobne problemy miało więcej osób - po 11 września stwierdzono ponad 60 różnych typów raka u osób, które znajdowały się w WTC, lub jego bezpośrednim sąsiedztwie.
Amerykańskie władze nie pozostawiły cierpiących samemu sobie. Stworzono dla nich specjalną klinikę, w której mogli korzystać za darmo z pomocy specjalistów. Mieli też prawo do darmowych leków. Dodatkowo stworzono specjalną grupę wsparcia, w której (przy pomocy psychologów) mogli przepracować swój szok i traumy wywołane przeżyciami z 11 września.
Bo ten dzień był ciężkim szokiem. - Nie chciało mi się żyć. Straciłem całkowicie apetyt, nawet nie zaglądałem do lodówki.
- Ale miałem wtedy małe dzieci, wiedziałem, że muszę żyć dla nich. To mnie trzymało przy życiu - mówi.
Zaczął korzystać z możliwości pomocy dla osób, które wyszły cało z tej katastrofy. – Chodziłem na spotkania grupy wsparcia wiele lat po niej. Tak naprawdę życie zaczęło mnie znowu cieszyć po 6-7 latach. Dopiero wtedy zacząłem się znowu uśmiechać - opowiada Demczur. - Do dziś, gdy słyszę pojazd jadący na sygnale, zaczynam się bać, że znów stało się coś strasznego. Mam uczulenie na syreny - dodaje.
Nie wrócił już do pracy. Początkowo korzystał z funduszu, który stworzono dla ofiar WTC. Później otrzymał rentę, z której utrzymuje się do tej pory.
Polak otwarcie przyznaje, że 11 września zmienił i jego życie, i całą Amerykę. Uważa, że USA niepotrzebnie zaatakowały Irak, a z Afganistanu powinny wyjść po zabiciu Osamy bin Ladena. Do dziś zresztą Stany Zjednoczone nie odbudowały swej potęgi. Najlepiej dowiodła tego pandemia koronawirusa, która obnażyła wiele słabości Ameryki.
Jan Demczur ciągle czuje na sobie znak zamachów. - 11 września częściowo zniszczył mi życie. Do teraz biorę tabletki. Ale nie straciłem wszystkiego. Dzieci wyrosły i mają się dobrze. Mam przynajmniej tyle - konkluduje.