Polska walczy z nieistniejącym problemem. Ryzyko jest duże, ale zupełnie gdzie indziej
Polska znowu prezentowana jest jako wyspa. Tym razem nie zielona wyspa gospodarczego rozwoju, tylko biała strefa wolna od terroru, a bezpieczeństwo ma wynikać z braku zgody na wpuszczenie uchodźców. To mydlenie oczu, za które wszyscy Polacy słono zapłacą.
Po internecie krąży mapa, która rzekomo ma pokazywać miejsca zamachów terrorystycznych dokonanych w Europie od początku wieku. Polska, Litwa i Słowacja są jedynymi krajami, których nie dotknęła plaga terroryzmu. Problem w tym, że jest klasycznym przykładem dezinformacji, fake-newsem, który łączy informacje prawdziwe z inwencją autora.
Nie może dziwić, że miejscami największej liczby zamachów są Irlandia Północna, Kraj Basków i Korsyka. Tamtejsi separatyści rzeczywiście od dekad prowadzą walkę zbroją, czyli stosują terror. Przy tym Korsykanie dokładają starań, aby unikać ofiar w ludziach. Stąd też mało informacji o tym konflikcie dociera do światowych mediów.
Wyraźnie zaznaczony został wschód Ukrainy, Kaukaz i pogranicze syryjsko – tureckie. Są to miejsca, w których w ciągu ostatnich lat rzeczywiście "dużo się dzieje". Co jest tam, a co nie jest terroryzmem, to już inna sprawa i często podlega interpretacji politycznej. Na przykład separatyści z Donbasu są terrorystami z punktu widzenia Kijowa, ale z Moskwy już tak nie wyglądają.
Europejczycy nie pozostawiają po mapie suchej nitki. Internauta ze Słowenii, Rudolf Majcen dziwi się, że jego rodzinny kraj został oznaczony jako cel terrorystów. "Nie mamy niczego, co warto byłoby wysadzać w powietrze" – napisał na Facebooku. "A nawet, gdyby terroryści postanowili zaatakować, zapewne pomyliliby nas ze Słowacją i tam coś wysadzili".
Węgrzy starają się przypomnieć sobie kiedy w XX, a nie XXI w. ktoś w ich kraju dokonał zamachu terrorystycznego. Także Portugalczycy musza sięgać do historii dalej, niż sugerują to autorzy mapy. Przykładów niedokładności i przeinaczeń albo wręcz wymysłów jest bez liku, nie mówiąc o tym, że przytłaczająca liczba przedstawionych zamachów nie ma nic wspólnego z aktualną sytuacją na Starym Kontynencie i kryzysem migracyjnym.
Bunt "taniej siły roboczej"
Uzasadnianie odmowy wywiązywania się ze zobowiązania do przyjęcia uchodźców z Włoch i Grecji brakiem zamachów terrorystycznych w Polsce też nie ma sensu. Większość zamachów, których dokonali islamiści miała miejsce we Francji, Belgii i Wielkiej Brytanii. Duża część zamachowców urodziła się w Europie. Wielu z nich miało wcześniej kłopoty z prawem w krajach, w których mieli być po prostu tanią siłą roboczą. Tu leży źródło błędów, których nie wolno powielać.
Przez Słowenię, Węgry czy Austrię przetoczyły się fale uchodźców. Włosi nadal nie radzą sobie z napływem imigrantów. Jednak nie te kraje są głównym celem islamistów. Problemem nie są uchodźcy, a więc ludzie szukający schronienia przed wojną czy prześladowaniami, tylko młodzi mężczyźni z marginesu społecznego, którzy nie zdołali przebić szklanego sufitu i zostali zwerbowani przez ekstremistów.
Część terrorystów ukryła się wśród migrantów. Zamachowcy z Paryża wykorzystali kolumny migrantów, aby wrócić z Syrii do Europy. Terrorysta-samobójca z Manchesteru nie musiał tego robić. Po prostu przyleciał samolotem.
Wiele problemów w jednym worku
W tej chwili w Polsce pod etykietą "uchodźcy" ukrywamy całą gamę bardzo poważnych i trudnych problemów. Oczywiście każdy kraj ma prawo samodzielnie decydować czy, ilu i jakich imigrantów zarobkowych przyjmie. Może tego w ogóle nie zrobić, ale nie ma to nic wspólnego z uchodźcami.
Polski rząd przyjął zobowiązanie w ramach relokacji uchodźców z Włoch i Grecji, a unikanie realizacji decyzji podjętej zgodnie z unijnymi procedurami jest po prostu niemądre. Warto przypomnieć, że sama decyzja o relokacji była niczym więcej, jak zasłoną dymną, która miała ukryć brak decyzji i jednomyślności w sprawie kryzysu migracyjnego.
Mówiąc wprost, kraje UE podjęły niewiele znaczące zobowiązania, żeby ukryć brak rzeczywistych rozwiązań. Mowa o 100 tys. a ostatecznie 160 tys. uchodźców spośród ponad miliona ludzi, którzy tylko w 2015 r. trafili na Stary Kontynent. Tylko od początku roku do Włoch dotarło kolejnych 60 tys. ludzi.
Zobowiązanie Warszawy do przyjęcia 7 tys. uchodźców, którzy najprawdopodobniej i tak nie będą chcieli zostać nad Wisłą, świetnie pasuje do fikcji wymyślonej w Brukseli. Argument, że tak mała grupa ludzi zagraża kulturze 37 milionowego narodu jest obraźliwe. Nie lepiej wyglądają twierdzenia, jakoby polskie służby nie mogły czy nie potrafiły dokładnie zbadać kto do naszego kraju trafi.
To pomysł, który od począku był fikcją
Do tego wszystkiego część krajów, które formalnie biorą udział w programie relokacji, udaje, że go realizuje. Jak inaczej patrzeć na decyzję Czech o przyjęciu 12 osób? Praga zawsze może jednak powiedzieć, że pracuje nad rozwiązaniem i nie uchyla się od odpowiedzialności. Innymi słowy, Czesi udają, że uczestniczą w programie, który został stworzony tylko po, żeby stwarzać wrażenie, iż Wspólnota rozwiązuje problem. Dzięki temu unikają jednak oskarżeń o brak solidarności i konsekwencji, które mogą wyniknąć z otwartego przeciwstawienia się decyzji UE.
Możemy być przy tym pewni, że znajdą się chętni, aby ten konflikt wykorzystać. Konkurentów do europejskich funduszy przecież nie brakuje. Wcześniej Bułgarzy czy Rumuni użyją tego argumentu dla uzasadnienia zwiększenia swoich budżetów kosztem Polski. Dlatego zbudowanie osi sporu z Unią Europejską wokół problemu uchodźców, a także podsycanie strachu nie tyle przed terrorystami, co przed szeroko rozumianymi "obcymi", w praktyce nie zwiększa naszego bezpieczeństwa, a może nas bardzo wiele kosztować.