ŚwiatPolska to jedyny kraj UE, który zatrudnia Koreańczyków z Północy. Wspieramy reżim?

Polska to jedyny kraj UE, który zatrudnia Koreańczyków z Północy. Wspieramy reżim?

Polska jest jedynym krajem w Unii Europejskiej, który zezwala na zatrudnianie pracowników z Korei Północnej. Jak czytamy w najnowszym numerze "Newsweeka", tania i zdyscyplinowana siła robocza wciąż kusi sadowników i stoczniowców. Obrońcy praw człowieka od lat alarmują, że Koreańczycy na zagranicznych kontraktach często harują po kilkanaście godzin, nie mogą opuszczać swoich kwater, a większość wypłaty zabiera im reżim.

Polska to jedyny kraj UE, który zatrudnia Koreańczyków z Północy. Wspieramy reżim?
Źródło zdjęć: © AFP | Pedro Ugarte

W 2012 roku w Polsce udzielono 509 pozwoleń na pracę dla obywateli Korei Północnej. Rok wcześniej podobnych dokumentów wydano tylko 239. Polska jako jedyna w Unii Europejskiej nie tylko współpracuje z północnokoreańskim reżimem, ale także poszerza zakres tej współpracy.

Pierwszy raz na trop Koreańczyków sześć lat temu trafiła "Gazeta Wyborcza", która znalazła w Stoczni Gdańskiej ponad 20 spawaczy z Północy. Kilka lat temu głośno było także o kilku Koreańczykach zatrudnionych w sadach Stanisława Dobka, działacza PSL z województwa świętokrzyskiego.

Spawacze mieli żyć w nieludzkich warunkach, odseparowani od innych ludzi. Pracowali w niedziele i święta, zarabiając kilkadziesiąt złotych miesięcznie, bo resztę zabierał im komunistyczny reżim.

Z kolei Koreańczycy pracujący u Stanisława Dobka mieli odżywiać się resztkami warzyw, mieszkać w złych warunkach i dostawać głodowe pensje. Jednak żaden z nich nie potwierdził tych doniesień w prokuraturze. Czy coś zmieniło się po kilku latach od tamtych wydarzeń?

Wieś, stocznie i budowy

Jednym z największych pracodawców, którzy zatrudniają Koreańczyków w Polsce, jest rodzinny holding JTM Kociszewscy, specjalizujący się w hodowli pomidorów. Ziemie i szklarnie Kociszewskich znajdują się we wsi Piotrkowice w gminie Karcze, około 40 km od Warszawy. Miejscowi narzekają, że od kiedy ogrodnicze imperium rodzinne zaczęło zatrudniać Koreańczyków, przestała im się opłacać sezonowa praca w ich szklarniach. Jak szacują mieszkańcy wsi, Kociszewscy zatrudniają nawet kilkudziesięciu Koreańczyków, być może jest ich więcej niż Polaków. Dokładnych liczb nie sposób określić, bo właściciele nie dzielą się takimi informacjami, a Koreańczycy nie opuszczają pomieszczeń gospodarczych, w których mieszkają.

Mimo stoczniowej afery sprzed lat, na polskim wybrzeżu wciąż pracują koreańscy pracownicy. Jak poinformował jeden z Polaków zatrudnionych w Stoczni Gdyńskiej, koreańscy spawacze to niejednokrotnie wykształceni inżynierowie, dla których wyjazd do Polski jest nagrodą za wierną służbę ojczyźnie. Spawacze z Gdyni mieszkają w wynajętych domach i mieszkaniach, sami dojeżdżają komunikacją miejską do pracy i sami robią zakupy. Związkowcy narzekają, że niskie koszty ich zatrudnienia sprawiają, że Polacy muszą szukać pracy w zagranicznych stoczniach. Jak szacują, koszt pracownika z Korei Północnej nie przekracza 1,5 tys., licząc z zakwaterowaniem i wyżywieniem.

Koreańczyków zatrudnia także firma JP Construct, która na budowach we Wrocławiu i Łodzi zatrudnia obecnie ponad 100 pracowników z tego kraju. Przedstawiciele firmy podkreślają, że płacą im nie mniej niż 70 proc. średnich wynagrodzeń w województwach. Nie mają natomiast wglądu w ewidencję czasu pracy, bo formalnie, tak jak w przypadku innych polskich firm, Koreańczyków zatrudnia rodzimy pośrednik.

Budowanie reżimu czy nauka kapitalizmu?

Dla obrońców praw człowieka kwestia zatrudnienia Koreańczyków w Polsce jest oburzająca. Najgłośniej komentowano sprawę spawaczy ze Stoczni Gdańskiej z 2006 roku, jednak nie zakończyła się ona formalną blokadą zatrudnienia. Po podobnej aferze w czeskich szwalniach, nasi południowi sąsiedzi zdecydowali się zakazać najmowania Koreańczyków z Północy. Identyczne przepisy ustanowiły także Rumunia i Bułgaria. Polska pozostaje ostatnim krajem w Unii Europejskiej, który przy pomocy umów o pracę wspiera komunistyczny reżim strumieniem zagranicznych dewiz, tak pożądanych przez Koreę Północną.

Inny punkt widzenia na zatrudnianie Koreańczyków zaprezentował w rozmowie z "Newsweekiem" amerykański politolog John Feffer, który taką formę zatrudnienia uznaje za mimowolną naukę kapitalizmu. Jego zdaniem, nawet jeśli większość wypłaty zabiera reżim, to i tak pracownicy zarabiają krocie, a przy okazji widzą miasta i kraje, które znacznie różnią się poziomem zamożności od Korei Północnej.

Amerykanin sądzi, ze po powrocie do ojczyzny "opowieść o tym, jak jest naprawdę, będzie się rozchodziła". Ponadto, jak zaznacza, reżim, który utrzymuje kontakty z państwami kapitalistycznymi, mimowolnie korzysta z dobrodziejstw wolnego rynku. - Sądzę, że z biegiem czasu doprowadzi to do daleko idącej transformacji reżimu. Jak w Chinach - ocenia Feffer.

Więcej o pracownikach z Korei Północnej w Polsce w najnowszym "Newsweeku".

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)