"Polska pierwszym sojusznikiem Hitlera? To propaganda"
Rosyjska państwowa telewizja informacyjna Wiesti zaprezentowała film dokumentalny "Sekrety tajnych protokołów", w którym zarzuciła Polsce sprzymierzenie się z Adolfem Hitlerem przeciwko ZSRR. Miało to być jedną z przyczyn zawarcia przez Józefa Stalina układu o nieagresji z Niemcami, zwanego paktem Ribbentrop-Mołotow. – To jest niepoważne. To propagandowy humbug. Rosja chce za wszelką cenę odsunąć od siebie oskarżenia o to, że jest współwinna wybuchu II wojny światowej – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską prof. Wojciech Materski, historyk i politolog z Instytutu Studiów Politycznych PAN, który specjalizuje się w historii ZSRR i stosunkach polsko-rosyjskich.
24.08.2009 | aktual.: 25.08.2009 11:30
WP: Joanna Stanisławska:Według autorów filmu, Polska była pierwszym sojusznikiem Hitlera. Podpisanej z Niemcami 26 stycznia 1934 roku deklaracji o niestosowaniu przemocy, miał towarzyszyć tajny protokół, w którym była mowa o wspólnych działaniach militarnych przeciwko Związkowi Radzieckiemu. Ile w tym prawdy?
Prof. Wojciech Materski: - Ten film to świadomy wyraz złej woli. W związku z przypadającą wkrótce 70. rocznicą rozpoczęcia II wojny światowej, Rosja szuka wszelkich możliwych sposobów, by umniejszyć swoją odpowiedzialność za jej wybuch. Tymczasem ta odpowiedzialność jest ogromna. Pakt Ribbentrop-Mołotow w swojej jawnej wersji oczywiście był defensywny, obronny, natomiast w tajnym protokole mu towarzyszącym był agresywny, zwiastował wojnę i to w szybkim czasie. Był porozumieniem przyszłych najeźdźców i grabieżców.
WP: Jakie były założenia polsko-niemieckiej deklaracji o niestosowaniu przemocy?
- To był dokument rangi mniejszej niż pakt de noin agression. Był normalnym zachowaniem państwa dbającego o swoje bezpieczeństwo, nie zawierał żadnych tajnych klauzul, żadnych zobowiązań agresywnych. Był tylko i wyłącznie układem bilateralnym, który miał Polskę zabezpieczyć od uderzenia niemieckiego. Zresztą okazało się, że było to zabezpieczenie iluzoryczne. Upatrywanie w tym dokumencie z dzisiejszej perspektywy zmowy polsko-niemieckiej jest zupełną aberracją. Ten dokument nie miał żadnego przełożenia na agresywną politykę, w ogóle na sprawy wojskowe.
Trzeba pamiętać, że Polska pod rządami marszałka Piłsudskiego prowadziła politykę tzw. równych odległości. Tak samo obawiała się ataku ze strony Niemiec, jak i Związku Sowieckiego. Na obu kierunkach usiłowała asekurować się odpowiednimi umowami, wychodząc z założenia, że Pacta sunt servanda, czyli, że podpisane zobowiązania są ważne i w ten sposób zapewniają krajowi bezpieczeństwo. W związku z takim podejściem zawarty został w lipcu 1932 roku polsko-sowiecki pakt o nieagresji. Dla równowagi staraliśmy się o podobny dokument w Berlinie. Udało się podpisać dokument mniejszej wagi, czyli deklarację o niestosowaniu przemocy w styczniu 1934 roku. Było to porozumienie, na które w Moskwie nawet nie zwrócono większej uwagi, o czym świadczy udana wizyta w Moskwie ministra spraw zagranicznych Rzeczpospolitej Józefa Becka miesiąc później, która m.in. przyniosła przedłużenie polsko-sowieckiego paktu o nieagresji na kolejnych 10 lat.
WP: W filmie przytoczono wypowiedź znanego rosyjskiego politologa, który podkreślił, że radzieccy przywódcy uważali Polskę za silne państwo, obawiali się jej, mieli bardzo dobrą opinię o polskiej armii, Polska była traktowana jako poważna siła militarna, porównywalna do radzieckiej. Tak było?
- O jakichkolwiek obawach nie mogło być mowy. Owszem na początku lat dwudziestych, kiedy Rosja Sowiecka, a następnie ZSRR była państwem izolowanym i utrzymywała bardzo ograniczone stosunki dyplomatyczne ze światem, wówczas Polska była w jej polityce ważna. Natomiast po podpisaniu z Niemcami tzw. traktatu berlińskiego w kwietniu 1926 roku, a jeszcze wcześniej traktatu z Rapallo w kwietniu 1922 roku, Związek Sowiecki prowadził już inną politykę, obliczoną na mocarstwa, na Niemcy. W tej polityce Polska była zdecydowanie na drugim planie, nie była państwem strategicznie ważnym. Polityka ZSRR w stosunku do Polski była pochodną polityki wobec Niemiec i Francji, a w dalszej perspektywie Wielkiej Brytanii i USA.
WP: W filmie pojawił się również wątek dotyczący rzekomej polskiej współpracy z Japonią przeciw ZSRR. Przytoczono meldunek wywiadu radzieckiego z Warszawy, z którego wynikało, że w 1934 roku, podczas wizyty brata cesarza Japonii w Polsce, strona japońska zabiegała o polskie i niemieckie gwarancje na wypadek, gdyby zdecydowała się na rozpoczęcie działań wojennych przeciwko ZSRR. Jak pan ocenia te rewelacje?
- Zabiegaliśmy o dobre stosunki z Japonią w związku z tym, że kraj ten bezpośrednio graniczy z ZSRR i tak jak Polska był zagrożony agresywną polityką z jego strony. Doktryna polityczna Związku Sowieckiego zakładała przecież, że świat burżuazyjny musi zniknąć i należy go w drodze rewolucji obalić. Natomiast, by upatrywać w naszym dialogu z Japończykami spisku przeciw ZSRR, potrzeba naprawdę złej woli.
WP:
Kto był pierwszym sojusznikiem Hitlera?
- Za swojego pierwszego sojusznika Hitler uważał Benito Mussoliniego. To z Włochami III Rzesza podpisała porozumienie Osi Berlin-Rzym, którego rozszerzeniem był Pakt Stalowy z maja 1939 roku. Następnie był pakt antykominternowski podpisany z Japonią, a wymierzony przeciw Kominternowi - III Międzynarodówce Komunistycznej, do którego przystępowały kolejne państwa. Na tej bazie szykując się do wojny agresywnej na szeroką skalę Hitler porozumiał się z Rosją Sowiecką. Polska w stosunku do Niemiec i do ZSRR przez cały okres międzywojenny prowadziła politykę zabezpieczenia obronnego. Takim porozumieniem był traktat pokojowy polsko-sowiecki z 1921 roku, wspólne uczestnictwo w protokole Litwinowa, czyli wcześniejsze wprowadzenie paktu Brianda-Kellogga, który zakładał, że nie wolno konfliktów rozwiązywać na drodze zbrojnej, przede wszystkim zaś pakt o nieagresji z lipca 1932 roku. Mało tego, jeszcze w listopadzie 1938 roku podpisaliśmy deklarację bilateralną, w której oba kraje wyrzekały się załatwiania sporów między
sobą inną drogą niż pokojową. Wszystkie te porozumienia Związek Sowiecki podeptał we wrześniu 1939 roku, a teraz usiłuje do obronnej deklaracji polsko-niemieckiej przywiązywać jakąś nadzwyczajną rolę i traktować ją jako przejaw agresywnej polityki polskiej. To jest zupełnie niepoważne. W ogóle się nie kwalifikuje do rozpatrywania na drodze poważnych dyskusji historyków. To jest propagandowy humbug.
WP: Czy sądzi pan, że w związku z wizytą premiera Władimira Putina będzie pojawiać się więcej tego typu informacji propagandowych, fałszujących historię?
- Ta kampania propagandowa trwa już od jakiegoś czasu. Wciąż świetnie sprzedają się książki niejakiego Jurija Muchina, w których dowodzi, że zbrodni katyńskiej dokonali Niemcy, a nie NKWD, czy podobne Jeleny Jakowlewej, oskarżające Polaków o próbę zrobienia biznesu (odszkodowania) na jakoby wydumanych zbrodniach sowieckich, po seriale, takie jak "Czerwiec 1941", w którym AK ukazane jest jako zbrodnicza organizacja faszystowska. W trakcie wizyty premiera Putina nie sądzę, by cokolwiek ważnego zostało w tej sprawie powiedziane. Ta wizyta potrwa raptem parę godzin. Jest ona ważna od strony ceremonialno-formalnej, zmniejszy ogromną dysproporcję w rewizytach na wysokim szczeblu, natomiast merytorycznie nie sądzę żeby coś istotnego wniosła.
WP: Polski rząd powinien interweniować w związku z filmem „Sekrety tajnych protokołów”?
- Jeśli pod tym filmem byłby podpisany nie jego reżyser, ale rząd Federacji Rosyjskiej, to oczywiście tak. Natomiast w warunkach teoretycznego pluralizmu mediów i teoretycznej demokracji, interwencja polskiego rządu u twórców w kanale telewizyjnym byłaby niepoważna. Powinniśmy natomiast reagować w naszych mediach, a także oczekiwać reakcji ze strony uczciwych dziennikarzy i historyków rosyjskich, oczywiście tych bardzo odważnych, co zaryzykują wypowiedzi niezgodne z linią polityki historycznej tandemu Putin-Miedwiediew. Ewentualnie powinna zostać rozpowszechniona wiarogodna rzetelna analiza ze strony historyków czy archiwistów polskich. Natomiast odpowiedź rządu byłaby nie na miejscu.
Rozmawiała Joanna Stanisławska, Wirtualna Polska