Polska armia nie ma armat

Kołowy transporter opancerzony Rosomak - mający być podstawowym wozem jednostek zmechanizowanych - dysponuje obecnie działkiem 30 mm. W przyszłości dojdzie do tego zamontowana wyrzutnia pocisków przeciwpancernych Spike. To jest broń głównie na krótki dystans. Co z cięższą bronią?

Mamy ciągle artylerię ciągnioną, która już za jednostkami zmotoryzowanymi nie nadąża. Poza tym najnowsze zautomatyzowane moździerze wystrzeliwują 25 pocisków na minutę, a polski moździerz w zależności od wyszkolenia obsługi 4-6 pocisków - tłumaczy dziennikowi szef artylerii wojsk lądowych gen. Sławomir Butlak.

Gen. Butlak z odpowiedzialnym za zakupy wiceministrem MON Markiem Zająkałą był w Finlandii na pokazie zestawów artyleryjskich montowanych przez firmę Patria na podwoziach AMV (na nich powstał Rosomak).

Fińska Patria od kilku lat ze Szwedami pracowała nad dwulufowym moździerzem Amos. To najnowocześniejszy moździerz tego typu. Ma wady: jest bardzo ciężki i drogi. Równocześnie Finowie sami opracowali lżejszy i prostszy jednolufowy moździerz Nemo. Półautomatyczny Nemo (kaliber 120 mm) jest tańszy i lżejszy. Pojazd, na którym jest osadzony, może pływać. Można go montować nie tylko na Rosomaku, ale i na podwoziach gąsienicowych, np. na używanym przez polską armię BWP.

Nemo ma w pełni skomputeryzowany system kierowania ogniem oparty na systemie GPS. Jesteśmy szczególnie zainteresowani Nemo - powiedział gazecie minister Zająkała.

Dziennik podaje, że na deskach kreślarskich w Hucie Stalowa Wola pozostaje projekt zestawu "Goździk", który mógłby być konkurencją dla fińskiej propozycji, gdyby na czas udało się przygotować prototyp - czytamy w "Gazecie Wyborczej". (PAP)