Polscy rodzice uciekli z niemowlakiem przed Jugendamt. "Dziecko mogło zniknąć bez śladu"
Polskiej rodzinie mieszkającej w Niemczech groziło odebranie dziecka, bo według Jugendamt, czyli urzędu ds. młodzieży byli za biedni. Rodzice zdecydowali się uciec z niemowlakiem, teraz są ścigani listem gończym. - Ludzie decydują się na tak desperacki krok, jak ucieczka, bo wiedzą, że jeśli dziecko zostanie zabrane, może zniknąć bez śladu na wiele miesięcy - mówi nam prawnik Markus Matuszczyk.
04.12.2017 14:59
Sprawę polskich rodziców w Niemczech nagłośnił poseł Adam Andruszkiewicz. Opisał sytuację na swoim koncie na Facebooku i poprosił polski rząd o interwencję. Uważa, że ludzie odpowiedzalni za "porwanie" dziecka nie powinni być ściagni przez niemiecki wymiar sprawiedliwości. Napisał też w tej sprawie list do niemieckiej ambasady w Polsce. Podkreślił w nim, że odbieranie polskich dzieci jest w jego opinii "skandaliczne i będzie prowadzić do pogorszenia relacji pomiędzy naszymi państwami".
To nie pierwszy taki przypadek, kiedy rodzice walczą z Jugendamtem o prawo do wychowywania swoich dzieci. W tej batalii wspiera ich adwokat Markus Matuszczyk. Porozmawialiśmy z nim, by dowiedzieć się więcej o sytuacji polskich rodzin w Niemczech.
Karolina Rogaska: Jaka jest skala odbierania praw rodzicielskich w Niemczech?
Markus Matuszczyk: Wedle statystyk w 2016 roku odebrano dzieci 80 tysiącom opiekunów prawnych. Z roku na rok ta liczba się zwiększa. Nie wiem, jaki dokładnie procent tych wszystkich spraw dotyczy polskich rodziców. Coraz częściej powody takiej decyzji podawane przez Jugendamt są coraz mniej konkretne. Mówi się o niewystarczających środkach, o tym, że dziecko nie je tyle ile powinno. To o tyle absurdalne, że system socjalny jest w Niemczech rozbudowany i powinien zapewniać środki takim rodzinom, jeśli rzeczywiście mają problemy finansowe.
Co się dzieje z takimi dziećmi, kiedy zostają odebrane rodzicom?
Do końca nie wiadomo i to jest właśnie ten problem. Dziecko odebrane przez Jugendamt trafia do przytułku albo do rodziny zastępczej, ale rodzice nie są informowani co się z nim dzieje. Dlatego ludzie decydują się na tak desperacki krok jak ucieczka, bo wiedzą, że jeśli dziecko zostanie zabrane, może zniknąć bez śladu na wiele miesięcy. Znam przypadki, gdzie rodzice nie widzieli swoich podopiecznych ponad pół roku. A spotkanie, gdy już do niego doszło odbywało się pod czujnym okiem urzędników z Jugendamt.
Co w takim razie mogą robić rodzice, żeby uniknąć takiej rozłąki?
Najwięcej mogą zdziałać na samym początku. Przede wszystkim powinni sobie zdawać sprawę z tego, że nie mają obowiązku wpuszczać pracownika Jugendamtu do domu. Umówić się z nim na konkretny termin, kiedy będą gotowi i dopilnować, by dzieci nie było w domu i żeby mieć świadków takiego spotkania albo nagrywać całość, żeby potem mieć dokumentację w sądzie.
A jak właściwie wygląda taki proces odbierania dziecka?
Pracownicy Jugendamt po otrzymaniu informacji, że coś może być nie tak w danym domu przychodzą na regularne kontrole. Tworzą z nich raporty, na których podstawie zgłaszają sprawę do sądu. W toku rozpraw sędzia decyduje czy dziecko odebrać czy też nie. Co istotne przy orzeczeniu sąd nie musi mieć konkretnych dowodów, w systemie sądownictwa rodzinnego w Niemczech nie ma czegoś takiego, jak przeprowadzenie postępowania dowodowego. Wyrok zapada na podstawie jego poczucia czy w danej rodzinie rzeczywiście jest problem.
Polski rząd może jakoś interweniować w takich przypadkach, jak ten opisany przez posła Adama Andruszkiewicza?
Może stworzyć organ państwowy, którego pracownicy byliby przygotowani do udziału w tego rodzaju sprawach. Byliby nie tylko obserwatorami, ale mogliby uczestniczyć w postępowaniach na prawach rodziców dzieci, w pewnym sensie jako ich "zastępcy". Niemieckie prawo dopuszcza takie rozwiązanie, jeśli ktoś jest oficjalnie związany z rządem kraju, z którego pochodzi dany imigrant. Szkoda by było, gdyby nasi politycy nie skorzystali z takiej szansy.