Polscy producenci
Zniknięcie z rynku filmowego Lwa Rywina to był szok. Wśród polskich producentów filmowych był Numerem Jeden. Upadek Rywina i jego firmy obnażył mizerię organizacyjną naszej kinematografii: pozostali producenci, których niemało pojawiło się po 1989 r., operują w dużo mniejszej skali. Wkrótce kolejny Festiwal Filmów Polskich w Gdyni, gdzie do konkursu stają także producenci. Czy ktoś zajmie miejsce opuszczone przez Lwa? – zastanawia się Janusz Wróblewski w „Polityce”.
Na świecie, a zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, producent to najważniejsza figura w filmowym biznesie. To on inicjuje proces powstawania filmu, zamawia scenariusz, wybiera reżysera do projektu, ustala budżet i zdobywa pieniądze, decyduje o obsadzie, określa zasady sprzedaży tytułu, handluje prawami do niego i wymyśla strategię promocyjną. Dla szerokiej widowni cały ten mechanizm jest słabo czytelny, a nawet niewidoczny.
Amerykańska machina produkcyjna rządzi się surowymi regułami. Producent ma prawo w dowolnej chwili usunąć z planu reżysera, zmienić zakończenie filmu i narzucić swój montaż. Jeśli uzna, że film jest zbyt mało komercyjny i ciężko go będzie sprzedać, wprowadza zmiany, co kończyło się wielokrotnie wycofaniem nazwiska reżysera z czołówki. W złotych latach Hollywoodu Stanley Kubrick był jedynym reżyserem, który zachował sobie prawo do ostatecznego montażu. Inni ambitni twórcy musieli się podporządkować rygorom producentów albo zakładali – jak Spielberg i Coppola – własne firmyfirmy, w których realizowali pomysły, pełniąc jednocześni funkcję swoich producentów.
W Europie kino, z racji mniejszych wpływów, nie jest traktowane jako dochodowa gałąź przemysłu. Uchodzi raczej za formę artystycznej ekspresji. Produkcję wspiera państwo, reżyserom przysługuje znacznie więcej swobody, traktuje się ich jak autorów, którzy mają prawo do ostatecznego kształtu filmu. Producent jest w tym systemie sprzymierzeńcem reżysera, często to on właśnie kusi zdolnego twórcę do realizacji trudniejszego tytułu, bo zależy mu na sukcesach festiwalowych. Przykładem jest tu Francuz Marin Karmitz, współtwórca sukcesów Krzysztofa Kieślowskiego. To właśnie w jego firmie producenckiej MK2 powstała głośna trylogia „Trzy kolory”, a obecnie pracują w niej nie mniejsze od Polaka sławy z Irańczykiem Abbasem Kiarostamim na czele.
Znaczący zapach cygara
Po czym poznaje się dobrego producenta? Ponoć po zapachu cygara. W środowisku krąży anegdota o zagranicznym hochsztaplerze, który jeszcze w czasach PRL chciał robić u nas interesy, ale został szybko zdemaskowany z powodu fatalnej jakości cygara właśnie. Z cygarem, zapewne dobrej jakości, utrwalony został Lew Rywin na wielu fotografiach, które pokazywały się w prasie, kiedy wybuchła afera. Nie wszystkich polskich producentów stać jednak na tytoń najwyższej jakości.
Prywatni producenci pojawili się w Polsce stosunkowo niedawno, bo wraz z wolnym rynkiem. O tym, że jest to zawód nowy i stosunkowo egzotyczny, świadczy i to, że nie stworzono jego definicji prawnej.
Prywaciarze, pasjonaci, efemerydy, donkiszoci
Marek Nowowiejski, były aktor, a obecnie prywatny producent (m. in filmu „Wszystko, co najważniejsze” Roberta Glińskiego) dzieli to środowisko na cztery grupy. Do pierwszej zalicza doświadczonych kierowników produkcji, którzy kilka czy kilkanaście lat temu pozakładali prywatne firmy i produkują w nich wszystko, co tylko wpadnie im w ręce.
Drugą grupę tworzą efemerydy. Są to ludzie/firmy, którzy pojawiają się w tym biznesie na krótko, nie są na ogół znani w środowisku, szczyt ich kariery nieprzypadkowo pokrywa się z wyborami do Sejmu lub ze zmianą układu politycznego w telewizji.
Trzecią najliczniejszą grupę stanowią pasjonaci. Są to osoby z tzw. dorobkiem, najczęściej byli reżyserzy, także teatralni, którzy odnieśli zawodowy sukces i odnaleźli w sobie żyłkę biznesmena. Nie żałują pieniędzy na postprodukcję, czasem nawet z własnych pieniędzy dokładają do sesji montażowych, do zmian muzyki.
Ostatnią, czwartą grupę stanowią donkiszoci, producenci bez układów politycznych i personalnych, którzy każdego dnia muszą ciężko walczyć o byt. Produkują wszystko: programy, dokumenty, teledyski, do kina też się przymierzają, ale często pozostaje ono poza ich zasięgiem.
Polska kinematografia, w której ścierają się sprzeczne interesy ludzi z różnych środowisk, w tym prywatnych i państwowych producentów, stoi na krawędzi przepaści.
”Tak jak górnictwo czy przemysł stoczniowy wymaga natychmiastowej restrukturyzacji, programu naprawczego, dotacji, lecz rządzącym brakuje woli politycznej, by zabrać się do jej uzdrawiania” - uważa Jacek Bromski, prezes Stowarzyszenia Filmowców Polskich. – ”Nie chodzi tylko o impasach w pracach nad ustawą, którą Sejm od lat nie ma czasu się zająć, ale o całościową wizję funkcjonowania polskich przedsiębiorstw filmowych w ramach europejskiej wspólnoty. Który z polityków ją ma?”.
Niestety, nie mają jej także polscy filmowcy. Wszyscy natomiast chcą mieć dostęp do pewnych źródeł finansowania kina, ale mało kto zastanawia się nad jakością polskich produkcji. Pozostaje wiara, że po wejściu do Unii staniemy się potęgą kinematograficzną, bo takie są ambicje rodzimych reżyserów. Instytut Filmu Polskiego, który ma powstać, będzie szczodrą ręką przyznawał dotacje na polskie filmy, lecz multipleksy, gdzie ma się jej wyświetlać, zostały oddane w ręce amerykańskich dystrybutorów, którzy nie gwarantują, że będą je rozpowszechniać – konkluduje autor raportu „Polityki”.