Polscy piloci Tu‑154 popełniali błąd za błędem
Polscy piloci Tu-154M popełniali błąd za błędem – ustalili po dziennikarskim śledztwie autorzy książki „Ostatni lot”. Część odpowiedzialności za katastrofę ponoszą jednak Rosjanie z wieży kontrolnej. – Jeśli to wszystko opiszecie, będzie skandal – słyszeli autorzy od swoich rosyjskich informatorów - czytamy w "Newsweeku".
06.12.2010 | aktual.: 06.12.2010 14:24
Autorzy książki "Ostatni lot" opublikowali zapisy ostatnich sekund lotu widzianych zarówno z wieży kontrolnej lotniska w Smoleńsku, jak i z kabiny pilotów samolotu Tu-154M z prezydentem na pokładzie.
Jak ustalili, w dniu katastrofy atmosfera na wieży kontrolnej lotniska Siewiernyj była bardzo napięta - pracownicy byli zdenerwowani pogodą, która uniemożliwiała lądowanie. Zdaniem rosyjskiego informatora, kontrolerów trochę uspokoiło wcześniejsze lądowanie polskiego jaka-40. - Mimo, że załoga złamała wiele procedur, to jednak bezpiecznie przyziemiła - opowiada osoba znająca szczegóły. Rosjanie wyobrażali sobie, że skoro jak-40 trafił w tych warunkach na pas, to znaczy, że Polacy mają na pokładzie super-przyrządy nawigacyjne.
Mgła nadchodziła falami
Mgła nadchodziła falami. Momentami na krótko, widoczność trochę się poprawiała, a po chwili wszystko znowu znikało w mlecznej powłoce. Takie warunki atmosferyczne, zgodnie z wszelkimi przepisami, nie pozwalały na lądowanie. Jednak dla kontrolerów sygnałem alarmowym, że lotnisko należy zamknąć, nie było nawet to, że rosyjski Ił-76 o mało nie rozbił się w czasie dwóch prób podejścia do lądowania. - Ci z wieży kazali mu wręcz spier.... , bo o mało nie zahaczył skrzydłem o ziemię. A potem i tak puścili go na drugie lądowanie - opowiada informator autorów książki. Ił-76 transportował samochody dla polskiej delegacji. Nawet gdyby tupolew jakimś cudem wylądował, VIP-y i tak nie miałyby jak opuścić lotniska. Ił-76 po dwóch nieudanych próbach podejścia odleciał do Moskwy.
10 kwietnia komenda "Horyzont" (rozkaz natychmiastowego wyrównania poziomu lotu) padła z wieży za późno. Należy jednak pamiętać, że piloci tupolewa zeszli poniżej wysokości decyzji, nie otrzymawszy zgody na lądowanie. Kontroler wyraźnie powiedział o zgodzie warunkowej. Nie zgłosili też tego, że widzą pas, i nadal się zniżali. Pojawia się jednak pytanie, czy polscy piloci znali znaczenie rosyjskich komend. 10 kwietnia byli zasypani poleceniami, które niekoniecznie były dla nich zrozumiałe. Obie załogi lądujące tego dnia w Smoleńsku miały kłopoty z rosyjskim. - Bardzo źle zrobiliśmy, że już na początku śledztwa nie uderzyliśmy się w pierś. Część winy rzeczywiście jest po naszej stronie. Nie przypuszczaliśmy, że macie tak niewyszkolone załogi - ocenia rozmówca z Rosji.
Załoga Tu-154 popełniała błąd za błędem
Tymczasem załoga Tu-154 od dłuższego czasu popełniała błąd za błędem. Co chwile łamała podstawowe zasady pilotażu tupolewa. Robiono rzeczy wręcz zakazane przez instrukcję eksploatacji samolotu dostarczoną przez producenta oraz Regulaminu Lotów Lotniczych Sił Zbrojnych RP.
Kpt. Arkadiusz Protasiuk wiedział jednak, że musi wylądować. Czekał na upragniony awans na stopień majora. Udane lądowanie w obecności prezydenta i szefa sił powietrznych gen. Andrzeja Błasika mogło mu w tym pomóc. Porażka, czyli lot na lotnisko zapasowe, mogła pogrzebać jego marzenia. O godz. 10.39.37.3 kontroler powiedział: "Pas wolny." - Te słowa Protasiuk usłyszał w ostatniej chwil. Już trzy kilometry wcześniej powinien zniżać lot. Zignorował, a może po prostu nie usłyszał, że chwilę później kontroler powiedział: "Lądowanie warunkowe". A to oznaczało, że musi zgłosić, że widzi pas i dopiero wtedy uzyska zgodę na lądowanie.
Nie było słychać żadnego huku - tylko chrzęst łamanej blachy. Potworna siła zmasakrowała głowy pasażerów. Miękkie poszycie dachu dosłownie ścierało się o ziemię. Po chwili pękł centropłat. Lewa, uszkodzona cześć skrzydła odpadła i oderwała się od kadłuba. Druga część przecięła kabiny oraz trzy saloniki. Kabina pilotów przestała istnieć.