Polscy komandosi we francuskim piekle
Żołnierze z jednostki specjalnej AGAT przeszli mordercze szkolenie w dżungli Gujany Francuskiej pod okiem instruktorów z Legii Cudzoziemskiej - dowiedział się portal "Polska Zbrojna". Przez 56 dni czterech operatorów Wojsk Specjalnych musiało maszerować w deszczu, błocie i z pełnym rynsztunkiem. Drogę wyrąbywali sobie maczetami. Komandosi zgodnie twierdzą, że nie spodziewali się, że dwa miesiące spędzone w Gujanie Francuskiej będą tak trudne.
17.05.2012 | aktual.: 18.05.2012 18:11
Polscy komandosi pojechali tam na zaproszenie francuskich Wojsk Specjalnych, z którymi Dowództwo Wojsk Specjalnych współpracuje od wielu lat.
Kapitan Kowalski - na co dzień dowódca grupy rozpoznawczej w zespole Alfa i plutonowy Wojciechowski - dowódca sekcji szturmowej z jednostki specjalnej AGAT mówią, że dwa miesiące spędzone w Gujanie Francuskiej były najtrudniejsze w ich życiu. Gdy wytypowano ich na kurs walki w dżungli dla dowódców sekcji przypuszczali, że będzie ciężko. Nie sądzili jednak, że aż tak.
44 żołnierzy z 16 krajów
Kiedy 7 stycznia trafili do równikowego zamorskiego departamentu francuskiego w Ameryce Południowej trwała akurat pora deszczowa. Na lotnisku w Cayenne - stolicy departamentu - naszych komandosów powitała delegacja legionistów z 3 Regimentu Legii Cudzoziemskiej.
W kursie brało udział 44 żołnierzy z 16 krajów. Najpierw musieli przejeść sprawdziany kwalifikacyjne. Kto zaliczył mordercze kwalifikacje mógł przystąpić do drugiego etapu. Polegał on na dwutygodniowym totalnym fizycznym i psychicznym zamęczaniu komandosów. - Taplaliśmy się w błocie sypiając w mokrych mundurach. Cały czas musieliśmy wystawiać warty i jak oka w głowie pilnować ognia - opowiadają portalowi "Polska Zbrojna" komandosi.
Co jeść w dżungli, a czego się strzec
Doszło nawet do tego, że Francuzi na cztery dni musieli przerwać szkolenie ponieważ większość uczestników kursu nie mogła chodzić. Po jako takim zagojeniu ran międzynarodowa grupa specjalsów znów wyruszyła w dżunglę. Odparzenia i rany na stopach szybko powróciły.
Najważniejszą częścią kursu była faza combat, czyli nauka żołnierskiego działania w tropikalnej dżungli. Nowicjuszom zaczęto wpajać podstawowe zasady przeżycia w tym środowisku. Jedna dotyczyła tego, że nie jada się małp. Ostrzegano, że to ssaki inteligentne, trudno je złapać i szkoda tracić siły skoro łatwiej można upolować coś innego. Mówiono, że w tropikalnym lesie nie jada się niczego co czerwone. Każdy taki owoc, bulwa, pęd czy korzeń jest trujący.
A czego szukać w dżungli? Mięso smażonego kajmana smakiem przypomina rybę. Pieczeń z iguany jest gumowata i nadaje się jedynie do żucia. Różne pędraki po usmażeniu przypominają frytki ale trzeba ich nałapać bardzo dużo aby się najeść. Dżungla rządzi się swoimi prawami. Silniejszy pożera słabszego. Tubylcy mówią, że w tropikalnym lesie wszystko jest jadalne - włącznie z człowiekiem. Sęk tylko w tym, że nie wszystko da się łatwo złapać.
Skorpion w plecaku
Na treningu przestrzegano, że nie wolno wsadzać rąk do żadnych jam, dziur czy w krzaki. Nie wspominano jednak o plecakach. Pewnego dnia jeden z polskich komandosów wyjmując coś z plecaka poczuł silny ból dłoni. Gdy wyrzucił wszystko na ziemię okazało się, że w jego wojskowym dobytku schronienie znalazł skorpion. Na szczęście nie był z odmiany najbardziej jadowitych. Medykamenty zaaplikowane przez sanitariusza szybko ukoiły ból i postawiły komandosa na nogi.
Incydent ze skorpionem unaocznił jednak żołnierzom, na czym polegają prawa dżungli i słynna dewiza obowiązująca w legii - "maszeruj albo giń".