Polscy bezrobotni szmuglowali kokainę z Ameryki
Werbowali ich "łowcy kurierów." Wysyłali do Hiszpanii. Tam bezrobotni dostawali od szefa potężnego narkogangu bilety lotnicze i skierowania na wczasy do Ameryki Południowej.
Tuż przed końcem dwutygodniowego wypoczynku dostawali w paczce 3 kg kokainy wartej 450 tys. zł. Wracali do Hiszpanii, oddawali paczkę bossowi, inkasowali zapłatę i wracali do Polski.
Tak zorganizowany był przemyt kokainy z Ameryki Południowej do krajów Unii Europejskiej. Polskich kurierów werbowano w biednych dzielnicach miast naszego regionu. Wśród nich było dwoje pabianiczan: 27-letni Grzegorz B., technik budownictwa, i 29-letnia Maja Sz., technik technologii odzieży. On poddał się karze i został skazany na trzy i pół roku więzienia w zawieszeniu na osiem lat. Jej proces zaczął się we wtorek w Sądzie Okręgowym w Łodzi. Grozi jej nawet 12 lat więzienia.
Kobieta przyznała się do winy, wyraziła skruchę. Płakała. Przekonywała, że zaczęła przemycać narkotyki, bo gangsterzy grozili, że jak odmówi, "rozjadą autami jej rodzinę" i w najlepszym wypadku jej bliscy będą się poruszać na wózkach inwalidzkich.
Prokuratura zarzuciła Mai Sz., że od stycznia do listopada 2005 roku, w porozumieniu z Grzegorzem B., działała w zorganizowanej grupie przestępczej z centralą w Hiszpanii. Gangiem kierował Jurij W. W 2005 roku kobieta miała przemycić z Ameryki Południowej 3 kg kokainy i wprowadzić do obrotu co najmniej 9 kg kokainy wartej na czarnym rynku ponad 1,3 mln zł. Grzegorz B. ma tylko dwa zarzuty: udział w gangu i wprowadzenie do obrotu 3 kg kokainy.
Afera wybuchła 7 stycznia 2005 roku, gdy do siedziby ABW w Łodzi zgłosiła się Michalina G., narzekając, że jej syn Tomasz został złapany na Maderze za przemyt narkotyków. Okazało się, że w siatce przemytników znajdują się ubodzy, głównie bezrobotni, mieszkańcy regionu łódzkiego. Werbownicy oferowali im 2 tys. euro za przemyt narkotyków z Ameryki do Europy. Oferta była na tyle kusząca, że wiele osób jej uległo. Gdy powiedziały "tak", Jurij W. załatwiał im bilety na autobus lub samolot. Przybysze lądowali w apartamentowcach Madrytu lub Barcelony. Tam dostawali bilety lotnicze do Meksyku, Ekwadoru, Brazylii lub Argentyny. Przed powrotem do Hiszpanii otrzymywali po 3 kg koki, którą przemycali w specjalnie spreparowanych torbach podróżnych lub w butelkach po szamponach. Po powrocie oddawali towar Jurijowi W. i dostawali zapłatę 4-5 tys. euro, którą jednak musieli podzielić się z organizatorami przemytu.
Polecamy wydanie internetowe:"Dziennik Łódzki"