"Polsce grozi wtórny analfabetyzm"
- Tak dalej być nie może - alarmowała w Krakowie reżyser Agnieszka Holland, oceniając kondycję polskiej kultury 20 lat po odzyskaniu wolności. Skrytykowała stosunek polityków do artystów oraz media, które - jej zdaniem - źle realizują zadanie dystrybucji kultury. Kongres Kultury Polskiej 2009 w Krakowie potrwa trzy dni - zakończy się w piątek.
Holland na rozpoczętym w Krakowie Kongresie Kultury Polskiej przewodniczyła sesji pt. "Przestrzenie twórczości". W dyskusji uczestniczyli też m.in.: krytyk teatralny, literacki i filmowy Roman Pawłowski, reżyser teatralny Grzegorz Jarzyna i dyrektor Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie Joanna Mytkowska.
Agnieszka Holland rozpoczęła od podziękowań dla ministra Bogdana Zdrojewskiego za inicjatywę zorganizowania kongresu. - Odbywa się on w dobrym momencie. Musimy uświadomić sobie konieczność zmian, zastanowić się nad tym, do jakiego stopnia odpowiedzialne za tworzenie kultury jest państwo - powiedziała w środę.
Holland, będąca prezydentem Polskiej Akademii Filmowej (PAF), uważa, że polscy politycy są wobec rodzimej kultury bezradni. - Powstaje wrażenie, że nie rozumieją jej funkcji i że nie bardzo ich ona obchodzi. Społeczeństwo - według nich - nie umieszcza kultury wśród swych niezbywalnych potrzeb, więc nie musi się ona znaleźć ani wśród obietnic wyborczych, ani priorytetów - nie ma o niej mowy nawet w rządowym planie rozwoju Polski do 2030 r. - alarmowała.
To, co się dzieje wokół mediów udowodniło że politycy mają do kultury dwa podejścia: zawłaszczenie i wykorzystywanie jej do osiągania własnych celów lub porzucenie, w poczuciu, że "im to nie jest do niczego potrzebne" - mówiła Holland.
Jak oceniła, poziom wzajemnego zaufania między rządzącymi a artystami jest zastraszająco niski, co utrudnia wprowadzanie radykalnych reform w dziedzinie kultury. - Ten brak zaufania został wzmocniony aferami wokół mediów publicznych - powiedziała Holland. Podkreśliła, że media publiczne to bardzo ważny kanał dystrybuowania dzieł kultury.
- W Polsce, gdzie ponad 60% ludności mieszka poza dużymi ośrodkami miejskimi, głównym kanałem dystrybucji kultury były i są media elektroniczne. Te media niemal od początku zmniejszały swą ofertę misyjną, ich głównym celem był szybki zysk - oceniła reżyserka. Jej zdaniem, obecnie "obniżenie poziomu oferty mediów widoczne jest gołym okiem - w publicystyce prowadzi do tabloidyzacji, a w twórczości do promowania tandety i to na ogół wtórnej".
Holland dostrzega "brak wysiłku kulturotwórczego" ze strony mediów w Polsce, stawiających na telenowele, sitcomy i programy rozrywkowe oparte na wykupionych licencjach.
To wszystko poskutkowało, w jej ocenie, rozleniwieniem umysłowym polskich widzów i "czymś w rodzaju wtórnego analfabetyzmu audiowizualnego". - Ten wtórny analfabetyzm, mała ciekawość, brak ambicji to cechy współczesnego odbiorcy kultury masowej - ubolewała Holland.
Jak oceniła na kongresie, w Polsce "jeszcze PRL-owski model kontroli nad kulturą, manipulowania jej treściami został połączony z "magiczną wiarą" w słuszność wolnego rynku".
- Jesteśmy zagubieni. Nie wiemy tak naprawdę, czym ma być w Polsce kultura i jakie są kryteria jej oceny, jej ważności. Być może trzeba dokonać jakiegoś rodzaju zamachu stanu - oświadczyła szefowa PAF.
Krytyk Roman Pawłowski poruszył z kolei problem "przestrzeni wolności" w sztuce. Jego zdaniem, mimo zmiany ustroju i likwidacji oficjalnej cenzury, polski artysta nadal nie ma wolności twórczej.
"Cenzura ma się w Polsce dobrze"
- Cenzura ma się w Polsce dobrze - zmieniły się tylko jej metody - uważa Pawłowski. - Zamiast "czerwonego ołówka", są pozwy procesowe, donosy do prokuratury, medialna nagonka, groźby wycofania dotacji publicznych - wyliczał.
Przykładami artystów, którzy padli ofiarą "współczesnej cenzury" są, jego zdaniem, Dorota Nieznalska, okrzyknięta osobą obrażającą uczucia religijne innych oraz twórcy wzbudzającego kontrowersje - z powodu sposobu potraktowania w nim obrońców Polski - filmu wojennego "Tajemnica Westerplatte" (do którego zdjęcia, po miesiącach starań, rozpoczęto we wrześniu).
Pawłowski zwrócił uwagę, że to wszystko przekłada się negatywnie na możliwości zdobywania przez artystów środków finansowych na ich projekty. - Prywatni mecenasi unikają sztuki, która wywoływałaby społeczne protesty, gdyż godziłoby to w finansowy interes mecenasa - mówił.
- Trzeba dobrych ustaw, dobrego prawa, które gwarantowałoby polskiemu artyście swobodę - ocenił.
Reżyser Grzegorz Jarzyna - dyrektor TR Warszawa - alarmował na kongresie, że budżety polskich teatrów są zbyt niskie, "często wystarczają jedynie na utrzymywanie bazy administracyjno-pracowniczej, a na rozwój artystyczny już nie".
- Instytucje publiczne, przyznając środki dla teatrów, nie analizują pozycji tych teatrów na rynku kultury pod względem artystycznym, kulturotwórczym, pod względem wypełniania funkcji edukacyjnych, liczby otrzymywanych zaproszeń na krajowe i międzynarodowe festiwale - mówił Jarzyna. - Finansowanie teatru w Polsce wymaga radykalnych zmian - oświadczył.
- Obyśmy nie marnowali potencjału polskiego teatru - ostrzegł Jarzyna, tłumacząc, że twórcy teatralni realizują spektakle na najwyższym światowym poziomie, jednak teatrom wciąż brakuje wystarczającej ilości środków na rozwijanie nowych projektów.
Także Joanna Mytkowska uważa, że potencjał rodzimych artystów jest w Polsce niewystarczająco doceniany. - Wezmę jako przykład sztuki wizualne. Mamy artystów uważanych za potęgę na światowym rynku. Niestety, mają oni większe szanse "objaśniać wyzwania współczesności" światu, niż Polsce - mówiła Mytkowska. Tłumaczyła, że nierzadko łatwiej jest zobaczyć wystawę prac znakomitego polskiego artysty za granicą, niż w jego rodzimym kraju.
Mytkowska uważa, że "po transformacji w Polsce powstało mało nowoczesnych instytucji kultury - takich, które nie przypominałyby urzędów". Jako pozytywny przykład na tym tle wskazała natomiast Polski Instytut Sztuki Filmowej, promujący w kraju i zagranicą osiągnięcia naszej kinematografii.