ŚwiatPolka śpiewa tak, że publiczność płacze

Polka śpiewa tak, że publiczność płacze

Polka zostaje call girl obrzydliwie bogatych finansistów w londyńskim City. Jest wielka miłość, wielki zawód i śmierć. Banalna historia wzięta z życia? Nie, opera. Do tego wcale nie opera mydlana.

Polka śpiewa tak, że publiczność płacze
Źródło zdjęć: © Polly Hancock

02.04.2012 | aktual.: 03.04.2012 10:05

Anna Jeruć-Kopeć i jej mąż Marcin Kopeć jeden z pierwszych występów w Londynie dali na... urodzinach George'a Michaela. Ona swym cudownym sopranem, on gromkim barytonem zaśpiewali artyście "Happy Birthday". Gwiazdor nie krył zdziwienia i uznania. Pomyślał zapewne, że przyjaciele zrobili mu żart i przebrali operowych śpiewaków za kelnerów. Ci wioząc urodzinowy tort, odśpiewali angielską wersję "Sto lat". A to naprawdę byli kelnerzy...

- Tak zaczynaliśmy pięć lat temu karierę w Londynie. Uczyłam się języka i pracowałam w restauracji, a dodatkowo przyjmowaliśmy zlecenia na obsługę imprez z agencji kelnerskiej. Przed tamtym wieczorem ktoś nas zapytał, kim jesteśmy z zawodu. Jak się dowiedział, że śpiewakami to wpadł na pomysł abyśmy wieźli tort i śpiewali - opowiada Anna. Jest absolwentką wrocławskiej Akademii Muzycznej, a Marcin - krakowskiej.

Z Polski wyjechali zaraz po studiach. W kraju, w którym jest badaj o połowę mniej oper, niż w jednym tylko Londynie (tu można się doliczyć 40), śpiewacza dola nie jest łatwa. Zresztą nawet na Wyspach łowcy talentów nie polują na piękne głosy w każdym kościelnym chórku. Możliwości są jednak nieporównanie większe. Również rozwoju i kształcenia. - Lekcje można pobierać u największych światowych gwiazd takich jak Kiri Te Kanawa czy Thomas Allen. I warto. Tyle, że jedna godzina kosztuje nawet 300 funtów - śpiewaczka wie, bo sama tyle musi płacić.

Traviata na pięterku

Do dzielnicy, w której mieszka George Michael wróciła, ale już w innej roli. W słynnym ze znajdującej się na piętrze sali teatralnej "Gatehouse Pub Theater" wystawiono pierwsze spektakle "Traviaty" Giuseppe Verdiego w bardzo uwspółcześnionej wersji. Nowe libretto napisał i wyreżyserował spektakl John "Kit" Heskett-Harvey, uznany brytyjski aktor, scenarzysta, muzyk i tłumacz. W jego adaptacji Violettą była emigrantką z Polski. Współczesna kurtyzana, a raczej call girl, brylowała wśród obrzydliwie bogatych i do cna zepsutych "białych kołnierzyków" z londyńskiego City.

Jest miłość, intryga, zawiedzione uczucie i śmierć - wątki stare jak świat, a zawsze na czasie. Anna Jeruć-Kopeć z roli Violetty zrobiła furorę. Nie tylko wyjątkowym głosem, ale również grą aktorską. Choć jak zdradza, to nie była do końca gra. - Gratulowano mi po spektaklach, że świetnie potrafię zagrać płacz. A ja naprawdę płakałam, za każdym razem. Śpiewak nie udaje emocji, śpiewak otwiera się na publiczność ze swoimi emocjami. To dla nas nie zawsze dobre, bo ludzi tak otwartych łatwo zranić. Ale to już tak musi być - wyznaje sopranistka. Widzowie również płakali i też naprawdę.

Krytyka pieje z zachwytu

W brytyjskich mediach recenzji z wydarzeń kulturalnych nie zamieszcza się po to, żeby nasłodzić albo dokopać artyście lub twórcy przedstawienia. Mają one dostarczyć potencjalnemu widzowi informacji, czego się może po takim lub innym wydarzeniu spodziewać, a ludziom z branży - na kogo warto zwrócić uwagę. Jedna recenzja potrafi szeroko otworzyć drzwi do kariery albo zatrzasnąć je z hukiem tuż przed nosem. Najsurowsi krytycy z "The Times", "Evening Standard", "Time Out" czy "The Telegraph" dostrzegli talent, porównując nawet Annę do słynnej Angeli Gheorghiu. Jej kreacja została nominowana do londyńskich nagród Offies 2013. Na efekt nie trzeba było czekać. Kilka dni temu Anna otrzymała zaproszenie na prestiżowy Wexford Opera Festival w Irlandii (na którym debiutował m.in. młody Luciano Pavarotti), gdzie zaśpiewa partie Paminy w "Czarodziejskim flecie" Mozarta, a w lecie będzie kreować partię Musetty w "Cyganerii" Pucciniego na festiwalu operowym w Grass. W kwietniu, natomiast rozpoczyna trasę po Azji śpiewając
znowu Violettę w "Traviacie" dla Europejskiej Opery Kameralnej.

I rowerem pod operę

Na Wyspach życie operowe kwitnie. Snobistyczna, bogata publika rezerwuje sobie z rocznym wyprzedzeniem karnety za tysiące funtów, ale większość widowni stanowią zwykli śmiertelnicy gotowi wysupłać kilkanaście funtów na operową strawę dla ducha - nawet częściej niż raz w tygodniu. To ich styl życia. Jedni podjeżdżają pod operę Rollsami, a inni na rowerach.

Anna Jeruć-Kopeć z dużym uznaniem wyraża się też o marketingu i sposobie funkcjonowania brytyjskich oper. - Gdy mówimy o operze, przede wszystkim myślimy o wielkim gmachu. Tymczasem grupa, z którą wraz z mężem współpracujemy w ogóle nie ma siedziby. Kontynuując tradycje trup szekspirowskich, występujemy w wynajętych salach, starych zamkach, a także w plenerze - tłumaczy śpiewaczka. Odwiedzili już, na przykład takie miejsca jak The Gatehouse Pub Theater, London Scoop czy Cambridge Town Hall, gdzie również grali "Traviatę". Dzięki temu młodzi artyści śpiewają 70-80 spektakli w roku.

Strasznie potrzebny "Straszny dwór"

Anna jest osobą emanującą radością życia i optymizmem. Pozytywną energię mogłaby sprzedawać w ilościach hurtowych. Podkreśla, że duża w tym zasługa Marcina - człowieka z głową pełną pomysłów, który nigdy się nie zraża i - co rzadko spotykane u artystów - jest znakomitym menedżerem. - Mogę to powiedzieć z pełnym przekonaniem - mój mąż zawsze ma rację - wyznaje. To powinno być życiowym mottem wszystkich żon.

Oboje znani są także polskiej widowni. Marcin Kopeć (zdobywca prestiżowej Oliver Award 2011 za spektakl "Cyganerii") występował w operze Stanisława Moniuszki "Verbum Nobile" wystawionej przed kilkoma laty przez Marisę Stachów w Polskim Ośrodku Społeczno-Kulturalnym, a już wspólnie, również w POSK-u, śpiewali w "Halce". W dniu, w którym Anna miała wystąpić po raz pierwszy w roli Halki (noszącej dziecię wiarołomnego Janusza, którego partie śpiewał maż sopranistki) sama dowiedziała się, że... jest w ciąży. - Aż się prosi, żeby teraz wystawić kolejne dzieło Moniuszki, "Straszny dwór". W Londynie jest wielu znakomitych polskich śpiewaków, z obsadą nie byłoby najmniejszego problemu. Ktoś się, jednak musi tym zająć od strony organizacyjnej - mówi Anna Jeruć-Kopeć.

Sukcesy młodych polskich artystów na Wyspach zawsze cieszą. Przynajmniej tych, którzy potrafią się cieszyć osiągnięciami innych. Tylko wciąż powraca natrętne pytanie - dlaczego to, cholera, nie w Polsce?

Z Londynu dla polonia.wp.pl
Robert Małolepszy

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)