Polityka USA wobec Arabskiej Wiosny na rozdrożu
Fala ataków na amerykańskie placówki dyplomatyczne w krajach arabskich i dwuznaczna reakcja na nie rządów tych krajów stawiają pod znakiem zapytania dalszy sens polityki prezydenta USA Baracka Obamy wobec tego regionu i arabskiej wiosny - uważają komentatorzy.
14.09.2012 08:40
Eksperci postulują częściową rewizję tej polityki, a frontalny na nią atak przypuścili Republikanie. Niektórzy prawicowi komentatorzy w telewizji Fox News wyrazili nawet opinię, że Obama nie powinien popierać rewolucji w Egipcie, która obaliła lojalnego sojusznika USA, prezydenta Hosniego Mubaraka i zwiększyła wpływy radykałów muzułmańskich.
"Wtorkowe ataki sprawiają, że polityka USA znalazła się na rozdrożu. (...) Obama stoi przed trudną decyzją, czy wycofać się ze współpracy z nowym rządami w regionie i czy głębiej zaangażować się we współpracę z opozycją w Syrii, aby zagwarantować, że nie dojdą tam do władzy ugrupowania islamistyczne" - pisze "Wall Street Journal".
W wyniku napaści na konsulat w Bengazi we wtorek zginął amerykański ambasador w Libii Christopher Stevens i trzech innych dyplomatów. Kilka tysięcy islamistów zaatakowało ambasadę USA w Kairze. Prezydent Libii przeprosił USA za tragiczny incydent, ale prezydent Egiptu Mohammed Mursi nie przeprosił za ataki w jego kraju.
W Kongresie podnoszą się głosy, aby zawiesić pomoc USA dla Egiptu. Wezwali do tego republikańscy kongresmani, m.in. Peter King z Nowego Jorku i Michael McCaul z Teksasu.
Egipt jest największym po Izraelu odbiorcą amerykańskiej pomocy - otrzymuje około 2 miliardów dolarów rocznie, z czego 1,3 mld dolarów idzie na pomoc wojskową. Obama przygotowywał właśnie pakiet 1 mld dolarów na pomoc w spłaceniu przez Egipt jego wysokich długów.
Administracja Obamy po wahaniach poparła rewolucję w Egipcie, która obaliła autokratyczny reżim Mubaraka. Poparła potem także demonstrantów, którzy domagali się przekazania władzy przez wojsko demokratycznie wybranemu parlamentowi i prezydentowi Mursiemu, chociaż armia - jak przypomina "New York Times" - "przez 30 lat służyła jako bastion amerykańskich interesów strategicznych na Bliskim Wschodzie".
Mursi tymczasem reprezentuje zwycięskie w wyborach Bractwo Muzułmańskie, które popiera zmiany prawa w duchu islamistycznym i podsyca nastroje przeciw Izraelowi.
W wywiadzie dla latynoskiej telewizji Telemundo w czwartek Obama powiedział, że USA "nie uważają Egiptu za sojusznika, ale też nie uważają go za nieprzyjaciela".
Egipt nie miał traktatu sojuszniczego z USA nawet za rządów Mubaraka, ale de facto był sojusznikiem Ameryki.
- To oświadczenie prezydenta trochę mnie zdziwiło. Nie zgadzam się z nim. Mursi unikał dotąd kroków sprzecznych z interesami USA - nie wypowiedział układu pokojowego z Izraelem, nadal współpracuje z nami w walce z terroryzmem. Faktycznie nadal jest naszym sojusznikiem - powiedział PAP czołowy ekspert ds. bezpieczeństwa międzynarodowego z Brookings Institution, Michael O'Hanlon.
Uważa on jednak, że USA powinny przynajmniej zredukować pomoc dla Egiptu.
- Nie powinniśmy im dawać tak ogromnych kwot. Pomoc dla Mubaraka nie skłoniła go do żadnych reform demokratycznych, co wywołało rewolucję - dodał O'Hanlon.
"Washington Post" uważa, że fala ataków na ambasady amerykańskie przesądza, że USA nie pomogą zbrojnie powstańcom w Syrii.
- Nowy kryzys najprawdopodobniej umocni determinację Obamy, aby nie interweniować militarnie w Syrii - pisze dziennik. Przytacza opinię byłego kandydata na prezydenta Johna Kerry'ego, który też jest przeciwny zbrojnemu zaangażowaniu w Syrii.
Wśród powstańców w Syrii - podkreśla się - rosną wpływy ekstremistów islamskich, w tym Al-Kaidy.