Politycy genetycznie przeznaczeni do władzy?
Politycy coraz chętniej szczycą się szlacheckim rodowodem. - Przypadków epatowania tytułami będzie coraz więcej. Politycy chcą uchodzić za osoby genetycznie predysponowane do sprawowania władzy - tłumaczy "Rzeczpospolitej" dr Wojciech Jabłoński, ekspert od marketingu politycznego.
26.08.2010 | aktual.: 26.08.2010 09:29
Dr Marek Jerzy Minakowski mówi gazecie, że najwięcej polityków powiązanych rodzinnie z arystokracją było w pierwszym okresie po upadku komunizmu i wymienia m.in. Tadeusza Mazowieckiego, Andrzeja Wielowieyskiego, Hannę Suchocką, Andrzeja Stelmachowskiego czy Małgorzatę Niezabitowską. Również w obecnej kadencji sejmu nie brakuje szlachetnie urodzonych. Swoim pochodzeniem chwalił się m.in. wicemarszałek sejmu Stefan Niesiołowski z PO, poseł SLD Witold Gintowt-Dziewałtowski, wicemarszałek senatu z PiS Zbigniew Romaszewski, a także poseł PiS Marek Suski. Arystokratką jest też europosłanka PO Róża Thun.
Zdaniem dr. Minakowskiego w pierwszych kadencjach sejmu politycy nie mówili głośno o swoim pochodzeniu. - Obecnie przestali się tego wstydzić, a niektórzy z nich ze szlacheckiego pochodzenia zrobili element politycznego image'u - tłumaczy "Rzeczpospolitej".
Dr Wojciech Jabłoński, zajmujący się marketingiem politycznym, przyznaje, że choć niektórzy posłowie obnoszą się ze swoimi korzeniami, to dopiero w przypadku Bronisława Komorowskiego arystokratyczne pochodzenie postanowiono wykorzystać w naprawdę profesjonalny sposób. Mimo to, nie obyło się jednak bez wpadki. Po pierwszej turze wyborów pojawiły się zarzuty, że przodkowie przyszłego prezydenta, wyłudzili tytuł hrabiowski.
Jak pisze "Rzeczpospolita", afera wokół tytułu Komorowskiego to "nie pierwszy dowód na to, że próba grania przez polityka swoim pochodzeniem może się okazać ryzykowna". Podobna wpadka przytrafiła się m.in. zmarłemu w katastrofie smoleńskiej Smoleńskiem Przemysławowi Gosiewskiemu.
Czasami zdarza się również zauważyć trend odwrotny. Niektórzy spośród szlachetnie urodzonych polityków przyznają, że celowo nie epatują swoimi korzeniami. Tak jest np. w przypadku posła Platformy Krzysztofa Tyszkiewicza. Także lekarz Konstanty Radziwiłł (potomek najpotężniejszego niegdyś rodu magnackiego w Rzeczypospolitej) przyznaje, że znane nazwisko nie musi pomagać w karierze. Jak mówi, pochodzenie ma dla jego rodziny znaczenie tylko symboliczne. A sukces zawodowy zawdzięcza przede wszystkim ciężkiej pracy i wychowaniu, które są ważniejsze niż geny. - A już zdecydowanie bardziej ważne niż nazwisko - podkreśla w rozmowie z "Rzeczpospolitą".