Policjant CBŚ miał być poddany badaniom DNA w związku z zabójstwem sprzed lat - ustaliła WP
Sprawa, za którą został skazany Tomasz Komenda, ma drugie dno. Policja w niej mataczyła – mówi WP Ewa Szymecka. Prawniczka rodziców zabitej Małgosi dodaje, że przed laty były wątpliwości co do alibi miejscowego policjanta, obecnego szefa wrocławskiego CBŚ, który został prawdopodobnie poddany badaniom DNA. Ich wynik miał go wykluczyć.
20.06.2018 | aktual.: 28.06.2018 18:09
Z Ewą Szymecką, która jak nikt inny zna szczegóły sprawy, zakończonej niesłusznym skazaniem Tomasza Komendy, spotykam się w „Klubie adwokata” w centrum Wrocławia. Prawniczka przypomina, że w pierwszym etapie śledztwa była postawiona teza o trzech sprawcach, na których wskazywały trzy różne DNA. Przeprowadzone wtedy badania wskazały na Komendę, a wykluczyły Ireneusza M., odsiadującego wyrok gwałciciela, któremu postawiono też zarzut zabójstwa 15-letniej Małgosi.
Tomasz Komenda "wynoszony na piedestał na trupie dziecka”
Zdaniem Szymeckiej prokuratura w prowadzonym obecnie postępowaniu przeprowadziła ekshumację Małgosi, sugerując jej rodzicom, że to pomoże znaleźć sprawców jej zabójstwa.
- Potem na spotkaniu powiedzieli, że Tomasz Komenda jest niewinny, a na inne informacje trzeba czekać. Nikt ich do tego nie przygotował. Rodzice dziewczynki dostali po raz drugi po głowie i nie mogą się pozbierać, bo widzą, że Komenda jest na trupie ich dziecka wynoszony na piedestał. Nie mówię, że to jego wina. Tak się jednak skończyło, a nikt nie rozlicza prokuratury z postępów śledztwa – mówi prawniczka.
Jej zdaniem w prowadzonym przed laty śledztwie „brakowało woli, by sprawdzić wszystkie wątki”. - Świadkowie byli zastraszani również przez policję, która mataczyła w tej sprawie. Dlaczego? Nie wiem. To policja dyrygowała sprawą od A do Z, a niektórzy prokuratorzy nawet dobrze nie znali akt. Ta sprawa ma drugie dno. Jest mnóstwo niejasności. To, co się w niej działo i dzieje przypomina sytuacje z filmu o włoskiej mafii – ocenia Szymecka.
Spokój w Miłoszycach
Poniedziałkowe popołudnie, uliczki Miłoszyc są opustoszałe. W kościele tłum, bo z Wrocławia na bierzmowanie przyjechał biskup. Po mszy ludzie zapełniają nieliczne restauracje i bar „Kebabik”.
Na budynku, gdzie była dyskoteka ”Alcatraz”, nie ma teraz żadnego szyldu. To stamtąd w Sylwestra 1997 roku wyszła Małgosia. Na tyłach budynku, gdzie znajduje się posesja pana Krzysztofa znaleziono nad ranem jej ciało. - Żałuję, że nie wiedziałem co się stało. Dziwne, że nikt nie słyszał krzyków dziewczyny. Mam broń i sam bym to załatwił, i byłoby po problemie. Teraz policja wszystkich sprawdza, tam sąsiada sprawdzają i tam - pokazuje mężczyzna. - Szukają mordercy, ale to nie ja - dodaje.
Jedną z pierwszych osób, które widziały ciało Małgosi była jego matka. - Przyszłam i powiedzieli, że jest dziewczyna. Jak ją zobaczyłam, to nie wiedziałam gdzie uciekać. Przypomniał mi się brat, który zginął – mówi pani Kazimiera.
Właściciele działki, na której doszło do zbrodni, wyjechali do pracy w Anglii. Graniczący z posesją pan Stanisław w rozmowie z Wirtualną Polską ocenia, że w śledztwie były popełnione błędy.
- Na przeszukanie przyjechali po tygodniu. Ślady były zabezpieczane w słoikach po ogórkach. Jeden z miejscowych policjantów pierwsze co zrobił, to zawołał sołtysa, by pokazać zwłoki dziewczynki, zamiast zabezpieczyć to miejsce. Prokurator, który mnie w Oławie przesłuchiwał, był na strasznym kacu. Mówił, że ma migrenę i popijał wodę – mówi.
Działka, na której znaleziono ciało dziewczynki, graniczy też z posesją Romana Ciołkowskiego. W latach 90. w jego domu mieszkał zięć, Sławomir Banasiak, ówczesny policjant Komendy Wojewódzkiej we Wrocławiu jest teraz szefem wrocławskiego oddziału Centralnego Biura Śledczego Policji.
Ciołkowski przyznał w rozmowie z WP, że jego zięć feralnej nocy był na Górnym Śąsku, w Kędzierzynie-Koźlu, ale "przeszedł piekło", bo jako policjant był bardziej sprawdzany przez śledczych. Według naszego rozmówcy wznowienie śledztwa to między innymi zasługa Banasiaka, a policjant, który się sprawą zajmuje, jej wyjaśnienie "postawił sobie za punkt honoru".
Wątpliwości co do alibi policjanta
Cień podejrzenia na Banasiaka rzuciła notatka służbowej sporządzona w styczniu 1997 roku, która trafił do akt sprawy. Wynika z niej, że Banasiak 10 dni po zdarzeniu, grając z kolegami w siatkówkę w Miłoszycach, miał powiedzieć, że ma informacje z pierwszej ręki na temat śledztwa. ”Zostali zatrzymani dwaj sprawcy zgwałcenia Małgorzaty Kwiatkowskiej i nie należy się interesować sprawą” - relacjonowała anonimowa informatorka, która zaznaczyła, że Banasiak miał widoczne skaleczenia na twarzy.
Pytany o to wówczas przez prokuraturę nie wykluczył, iż takie słowa padły. „Powiedziałem tak, bo byłem zmęczony ciągłymi pytaniami. Nie było moim zamiarem wyciszanie tej sprawy” – wyjaśniał.
Podczas przesłuchania padło też pytanie o widoczne u Banasiaka skaleczenia na rękach. Policjant tłumaczył, że w nocy z 9 na 10 stycznia podczas służby wdał się w „szarpaninę” z dwoma żołnierzami, których chciał zatrzymać za kradzież piwa.
Szymecka: - Prokuratura powinna wyjaśnić tę sprawę. Prosiłam o notatkę z interwencji, ale nikt nie chciał jej ujawnić.
Banasiak zeznał też, że w Sylwestra nie było go w Miłoszycach, bo spędził go na balu w Kędzierzynie-Koźlu. Potwierdzili to jego znajomi, co prokurator uznał za wystarczające alibi, by nie zlecać badań DNA. Istotnym dowodem były zdjęcia z zabawy, na których widać Banasiaka.
Jolanta Krysowata, ówczesna dziennikarka Polskiego Radia, która zajmowała się sprawą zabójstwa w Miłoszycach, podważała ten dowód, twierdząc, że policjant pokazywał zdjęcia z innych lat, bo wystrój sali sie zmienił.
W opinii Ewy Szymeckiej alibi policjanta ”to była wersja pisana palcem po wodzie”, co wykazała dziennikarka.
Ponowne badanie
- Podważyła zeznania Banasiaka, twierdząc, że pokazywał on zdjęcia z innych lat, bo wystrój sali, w której odbywał się Sylwester, zmienił się. Domagaliśmy się wtedy badania DNA, ale prokurator go nie zlecił twierdząc, że Banasiak ma alibi. Teraz prawdopodobnie badanie DNA zostało zrobione i prawdopodobnie go wykluczyło – mówi prawniczka.
Zauważa, że Ireneusz M., obecnie uznany za sprawcę, podczas pierwszego śledztwa był przez badanie DNA wykluczony. - Sporo zastrzeżeń było też do sposobu pobierania materiału do badań. Ile śladów zostało zadeptanych na miejscu zbrodni - do dziś nie wiadomo. Podobnie, jak kto i ile osób zamordował – dodaje Szymecka.
O skomentowanie informacji o przeprowadzeniu badań DNA obecnego szefa wrocławskiego zarządu CBŚ poprosiliśmy rzeczniczkę tej służby Iwonę Jurkiewicz, która wyjaśniła, że funkcjonariusz nie może się wypowiedzieć w tej sprawie, bo prowadzi ją prokuratura.
O badanie Banasiaka zapytaliśmy więc rzeczniczkę Prokuratury Krajowej Ewę Bialik, która odmówiła informacji ze względu na dobro śledztwa. Na rozmowę nie zgodził się też nadzorujący je wrocławski prokurator Robert Tomankiewicz.
Na rozmowę z Wirtualną Polską zgodziła się osoba spokrewniona ze Sławomirem Banasiakiem, która pragnęła pozostać anonimowa: - Miłoszyce to normalna miejscowość, a o tej sprawie można usłyszeć niestworzone historie opowiadane też przez mieszkańców, którzy chcieli zaistnieć. A dziennikarze szukają sensacji. Wobec Sławka rozwiano wszelkie wątpliwości. Nie wiem, po co go jeszcze niepokoić.
Ochroniarz zastraszony przez policjantów
Negatywnie na rolę policji w sprawie wpłynęła sprawa Norberta B., który był ochroniarzem w klubie „Alcatraz”. Feralnej nocy był tam do samego końca. W śledztwie przed laty zeznawał jako świadek.
Maj 1997 roku, przystanek autobusowy w Miłoszycach. Ochroniarza, który samochodem odwoził do innej miejscowości koleżankę, zaczepia dwóch mężczyzn. Ochroniarzowi wydaje się, że jednego z nich widział na dyskotece. Próbują go siłą wyciągnąć z auta. Do dziewczyny rzucają, że jak pojadą na dyskotekę, to się z nią zabawią. Grożą też, by nic nie mówić na ich temat. Wezwani na miejsce policjanci wypuszczają mężczyzn, a ochroniarza biorą na komisariat i zwalniają późno w nocy. W jego domu dzwoni telefon. Nieznany głos rzuca do słuchawki: „B., nie żyjesz”.
- B. złożył zawiadomienie, ale postępowanie zostało umorzone, bo okazało się, że to byli dwaj policjanci z Komendy Wojewódzkiej we Wrocławiu, którzy wykonywali w Miłoszycach czynności operacyjne. B. czuł się zastraszony, nabrał dystansu do policji. Dziewczyna, która z nim jechała usłyszała „zdechniesz jak ta k**.
O odniesienie się do sprawy chcieliśmy zapytać rzecznika wrocławskiej policji Pawła Petrykowskiego, który odmówił komentarza, ze względu na toczące się postępowanie. – O sprawie może się wypowiadać wyłącznie prokuratura - wyjaśnił.
Sprawą zajmują się obecnie dwie prokuratury. Wrocławska próbuje rozwikłać sprawę zabójstwa z Miłoszyc, a łódzka bada niedociągnięcia postępowania prowadzonego w latach 90-tych.
Szymecka: - To powinno być jedno postępowanie - badanie uchybień wcześniejszego śledztwa powinno być połączone z posuwaniem nowego do przodu. Niektórzy oceniają, że to jest rozmywanie sprawy. Przez to nikt nie wyjaśnia tej sprawy od A do Z.
Masz newsa, zdjęcie lub film? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl