Policja ujęła jednego z uciekinierów z poprawczaka
Policja zatrzymała jednego z wychowanków Zakładu Poprawczego w Sadowicach (Dolnośląskie), który
uciekł we wtorek wieczorem ze szpitala. Nastolatek trafił tam z
objawami zaczadzenia po tym jak w niedzielę w poprawczaku wybuchł
pożar.
11.04.2007 | aktual.: 11.04.2007 16:03
Nadal poszukujemy drugiego. Obecnie trwa obława - powiedział Krzysztof Zaporowski z biura prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu.
Wydział kontroli Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu ustala z kolei czy policjanci, którzy mieli pilnować przebywających w szpitalu wychowanków, dopełnili obowiązków. Sześciu policjantów pilnowało siedmiu wychowanków, którzy do szpitala trafili po niedzielnym pożarze w poprawczaku.
Paweł M. i Patryk S. trafili do szpitala w centrum Wrocławia w niedzielę z objawami zaczadzenia. W szpitalu przebywali wraz z pięcioma innymi wychowankami. Zostali umieszczeni w dwóch salach, gdzie nie leżeli inni pacjenci. Chłopcy uciekli we wtorek ok. godz. 21 przez okno na drugim piętrze, przy pomocy liny zrobionej z prześcieradeł; pokonali też kratę w oknie.
Jak poinformował Krzysztof Zaporowski z biura prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu, sześciu policjantów pilnowało siedmiu wychowanków umieszczonych w dwóch szpitalnych salach. Policjanci nie mieli jednak prawa wchodzić i przebywać na sali szpitalnej. Mogli jedynie stać w drzwiach, ale i one są zamykane na noc.
Jak przyznał Marek Nikiel - dyrektor szpitala, z którego uciekli wychowankowie - nie ma takiego przepisu, który nakazywałby zamykać drzwi na noc czy zabraniał policjantowi siedzieć na sali szpitalnej. Policja ma swoje procedury, pewne zasady choćby konwojowania niebezpiecznych przestępców, którzy są doprowadzani do szpitala i to oni decydują w tej materii. Policja decyduje, czy pacjent ma być bez przerwy pilnowany, czy można mu zdjąć kajdanki - mówił dyrektor.
Nikiel powiedział, że wychowankowie zdołali pokonać kraty w szpitalnych oknach. Najprawdopodobniej albo je wyrwali, albo wydłubali tynk._ Nie wiem, jak to możliwe. Może przez dłuższy czas nie byli pilnowani_ - powiedział dyrektor.
Wydział kontroli sprawdza, czy policjanci, którzy pilnowali wychowanków, dopełnili swoich obowiązków, czy nie - powiedział Zaporowski. Na pytanie, czy ci wychowankowie byli w grupie, która wznieciła pożar w poprawczaku, Zaporowski przyznał, że tak, ale nie byli oni jeszcze przesłuchiwani przez policję ani nie postawiono im zarzutów.
Prokurator prowadzący śledztwo Zbigniew Żarkowski ze Środy Śląskiej powiedział, że najprawdopodobniej jeszcze dzisiaj będą rozesłane listy gończe za uciekinierami. Staram się dopiąć wszystkie formalności, aby jak najszybciej wystąpić do sądu o zgodę na tymczasowy areszt. Wtedy też będziemy mogli rozsyłać listy gończe- wyjaśnił Żarkowski.
Dodał, że wychowankowie, którzy wciąż przebywają w szpitalu, nie byli przesłuchiwani, bo nie pozwala na to ich stan zdrowia. Ale jak tylko to będzie możliwe, zostaną przesłuchani- zaznaczył prokurator.
Wcześniej, tuż po ugaszeniu pożaru w niedzielę, policja zatrzymała dwóch wychowanków zakładu. Prokuratura postawiła 16- i 19-latkowi zarzut spowodowania zagrożenia życia i zdrowia wielu osób, za co grozi do 10 lat więzienia. Obaj zostali aresztowani.
W zakładzie w Sadowicach przebywa blisko 70 wychowanków, skazanych głównie za kradzieże, rozboje i pobicia. Jest to zakład specjalny i wszyscy przebywający w nim wychowankowie są upośledzeni umysłowo. Są kwalifikowani do kształcenia specjalnego. Nie są chorzy psychicznie, a główne przyczyny ich upośledzenia to zaniedbania wychowawcze, mają też niski poziom inteligencji. Dlatego u nich emocje i namowy często biorą górę nad racjami rozumu. Ale są i tacy naprawdę groźni, którzy znaleźli się tu za gwałty i zabójstwa- powiedział dyrektor zakładu.