Polerowały buty na środku sali. Wspomnienia z prywatnej szkoły katolickiej
W sieci zawrzało po tym, jak byłe uczennice prywatnych szkół katolickich w Australii postanowiły podzielić się swoimi mrocznymi wspomnieniami z czasów szkolnych. Okazuje się, że dziewczyny musiały codziennie mierzyć się z ostrą krytyką, kontrolą, a nawet naruszaniem sfery prywatnej.
Dziewczyny uczęszczające do prywatnych szkół w Australii utworzyły w sieci przestrzeń, w której dzielą się bolesnymi wspomnieniami z czasów edukacji. Wszystko zaczęło się od wpisu jednej z nich, która uczyła się w prywatnej szkole katolickiej. Jej filmik, w którym opisuje surowy regulamin i sposoby egzekwowania zasad, szybko obiegł się i miał ponad pół miliona wyświetleń.
Kontrola, kontrola i jeszcze raz kontrola
Uczennice skarżyły się, że najważniejszy w szkole był mundurek oraz ogólny wygląd, a egzekwowanie zasad było nie tylko stresujące, ale często również upokarzające.
Spódnica od mundurku musiała mieć określoną długość, buty miały lśnić, a na jakikolwiek makijaż czy biżuterię nie było szans.
Jedna z dziewczyn skarżyła się, że każdy dzień zaczynał się od zbiórki, na której sprawdzany był odpowiedni wygląd uczennic. Wszystkie "przewinienia" były wówczas publicznie piętnowane, kazano na środku polerować buty lub zmywać chusteczką makijaż.
W jednej ze szkół funkcjonowała też zasada, że w przypadku złapania dziewczyny na noszeniu biżuterii dwa razy w ciągu tygodnia, biżuteria ta była rekwirowana i zwracana w późniejszym czasie. - Jeśli zostałeś złapany na noszeniu biżuterii dwa razy w tygodniu, wkładali ją do koperty i umieszczali w biurze. Nie mogłeś mieć jej z powrotem do końca tygodnia. Pod koniec semestru niektóre dziewczyny wracały z biura z wieloma kopertami biżuterii, które zostały skonfiskowane - opowiada była uczennica katolickiej szkoły prywatnej.
Dziewczyna wyznała również, że wszyscy musieli nosić takie same skarpetki. Guziki bluzek musiały być zapięte pod samą szyję.
Ważna była też fryzura - ani jedno pasmo włosów nie mogło znajdować się na twarzy. Mundurek wraz ze szkolną torbą musiały mieć konkretny fason. Za samą torbę trzeba było zapłacić około 500 dolarów, a innej nie można było nosić.
O przestrzeganie zasad związanych z odpowiednim strojem dbał sam dyrektor szkoły. Potrafił poruszać się za autobusem, by wyłapać osoby, które w drodze do szkoły ściągały obowiązkową marynarkę. Czasem zajmowała się tym ochrona szkoły, która czekała na uczniów na przystanku tramwajowym. Gdy ktoś nie miał marynarki na sobie, otrzymywał popołudniowy szlaban.
Torby zabierane do biura
W prywatnych szkołach duża uwaga była też przykładana do odpowiedniego przechowywania torby. W czasie zajęć lekcyjnych musiała być ona odkładana do odpowiedniej szafki. Jeśli ktoś tego nie zrobił, rozpoczynało się "grzebanie". Jeśli w środku był laptop, rekwirowano go. Czasem zabierano wręcz całe torby, które trafiały do biura jako "lekcja dla ucznia", by następnym razem nie zapomniał o szafce. Same szafki też musiały być zamykane.
- Nasi nauczyciele sprawdzali szafki, żeby zobaczyć, czy są zamknięte, a jeśli nie były, to wrzucali nasze torby do gigantycznego worka na śmieci - opowiada jedna z uczennic.
Czas pozaszkolny pod kontrolą
Szkoły prywatne próbowały ingerować również w czas wolny swoich uczniów.
- Mieliśmy zgromadzenia, gdzie dyskutowaliśmy o moralności, etyce i wartościach, o tym, co robiliśmy z naszym czasem poza szkołą. Mówili, by nie zadawać się z chłopakami, nie chodzić do centrum handlowego po szkole. (…) Mieli taką obsesję na punkcie swojej reputacji, to było po prostu śmieszne - opisuje uczennica.
O relacje chłopców z dziewczętami dbano też w szkole. Jedna z uczennic żaliła się, że w dziewczęta musiały znajdować się co najmniej dwa metry od chłopców podczas przerw, posiłków oraz różnego rodzaju zgromadzeń.
Zwierzenia byłych uczniów szybko podbiły internet, zrzeszając nie tylko osoby, które do takich placówek uczęszczały.