Połamali mu szczękę, by nie mówił i palce, by nie pisał
W Rosji mnożą się ataki na dziennikarzy. Śmiertelne pobicia i brutalne próby uciszania przedstawicieli mediów to nie przypadki. Za napadami stoją "profesjonaliści". Jak pisze znawczyni rosyjskich realiów, Katarzyna Kwiatkowska: życie dziennikarza kosztuje w Rosji niewiele.
09.11.2010 | aktual.: 09.11.2010 15:36
W ciągu trzech dni Rosją wstrząsnęły dwa brutalne pobicia dziennikarzy. Nieznani sprawcy skatowali Anatolija Adamczuka, reportera podmoskiewskiej gazety "Żukowskije Wiesti". Jeszcze większym echem odbiło się sprawa innego innego dziennikarza. Olega Kaszina, korespondenta "Kommiersanta", jednego z najważniejszych w Rosji tytułów prasowych pobito przy wejściu do własnego domu w centrum Moskwy. Przestępstwo wywołało ogromne poruszenie. Nic dziwnego. W mediach pojawiło się zarejestrowane przez domowy system monitorujący nagranie, na którym dwóch okapturzonych mężczyzn bije dziennikarza pięściami i metalowym prętem. - To byli profesjonaliści – twierdzą eksperci.
Prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew potępił sprawców przemocy, a przewodnicząca komisji polityki społecznej, Walentina Pietrenko zaapelowała o zaostrzenie kar dla sprawców tego typu przestępstw. Przytaknął temu Michaił Fiedotow, szef Rady do spraw praw człowieka przy Prezydencie FR.
„Ci, którzy pobili Kaszina nie są ludźmi we współczesnym rozumieniu tego słowa. Kaszina okaleczyli symbolicznie łamiąc mu czaszkę, żeby nie mówił, wyłamując palce, żeby nie pisał, łamiąc nogi, żeby nie chodził. (...) Przychodzą na myśl średniowieczne tortury, lecz to nie zamierzchła przeszłość a współczesna Moskwa” – napisano w komentarzu zamieszczonym na stronie organizacji „Młoda gwardia”. Jej aktywiści wezwali do niezwłocznego odnalezienia i ukarania sprawców okrutnego czynu.
Problem w tym, że prokremlowskie organizacje młodzieżowe są jednym z podejrzanych o popełnienie brutalnych pobić niewygodnych dziennikarzy. Kaszin naraził się jej liderom demaskując imprezy obfitujące w alkohol i młodociane panienki w negliżu. A ponieważ był to dziennikarz, który zazwyczaj sprzyjał władzy - został uznany za zdrajcę.
Choć dziś trudno cokolwiek stwierdzić na pewno - potencjalnych zleceniodawców pobicia jest wielu - jedno pozostaje bez wątpliwości: życie dziennikarza kosztuje w Rosji niewiele. Stołeczni żurnaliści popularnych mediów są i tak w o wiele lepszej sytuacji od swych kolegów pracujących w lokalnych i niszowych wydaniach. O ich los upomina się bowiem wielu.
Niskonakładowe gazety i lokalne portale internetowe są tymczasem podbrzuszem wolnych mediów w Rosji. To właśnie na pracujących w nich redaktorów i korespondentów wywiera się największe polityczne naciski. Miejscowi kacykowie, którzy uwierzyli w swoją „boskość”, nie cierpią krytyki i to oni – bez pozwolenia z góry – są gotowi bronić swego „honoru” po trupach. W dosłownym tego słowa znaczeniu.
Nie wydaje mi się, aby za listopadową eskalacją przemocy stał sam Kreml – tego typu skandale nie leżą w interesie centralnych władz Rosji, bo kompromitują je na arenie międzynarodowej. To raczej ekscesy wykonawców, echo propagowanej agresywnej polityki kadencji Władimira Putina, gdzie wszystko i wszystkich dzielono według czarno-białego schematu: przyjaciel albo wróg.
Jak to mówią, kto sieje wiatr, ten zbiera burzę.
Katarzyna Kwiatkowska specjalnie dla Wirtualnej Polski