PolskaPolaków grzech ciężki

Polaków grzech ciężki

W okresie przedświątecznym wzrasta liczba osób starszych przewiezionych do szpitala, a wielu spędza święta samotnie w domach starców. Podobnie jest w domach dziecka, gdzie wielu wychowanków, zamiast z rodzicami, przeżywa Wigilię wśród przyszywanych cioć i wujków. I to wszystko w kraju, gdzie 95% społeczeństwa deklaruje swój katolicyzm.

Polaków grzech ciężki
Źródło zdjęć: © Jupiterimages

W szpitalach, szczególnie na oddziałach wewnętrznych, jak neurologia, ortopedia czy kardiologia, w okresie przedświątecznym znacząco rośnie liczba starszych osób przewożonych do szpitala. – To są starsi, schorowani ludzie. Do szpitala trafiają zwykle na kilka dni przed świętami, kiedy w domu robione są świąteczne porządki – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Krzysztof Popławski, dyrektor ds. leczenia w Przemyślu. Ocenia, że zjawisko to dotyczy przynajmniej jednej trzeciej operowanych na oddziałach chirurgicznym czy ortopedycznym.

Nie ma reguły, z jakiej rodziny – bogatej czy biednej – pochodzi starszy człowiek. Popławski mówi, że niektórzy podjeżdżają pod szpital bardzo drogimi samochodami, po czym zostawiają schorowaną matkę czy ojca i odjeżdżają. Wśród ludzi biedniejszych, zauważa, częściej rodzinie chce się dbać o starszych, bo korzystają z ich dochodów, jak emerytura czy renta. Inaczej bogaci, dla których dodatkowe świadczenia nie są ważne. Podobnie uważa Monika Szczepińska ze Szpitala Praskiego, która w rozmowie z "Życiem Warszawy" przyznała, że w podobnych przypadkach zwykle skutkuje groźba zablokowania emerytury dziadka na czas oczekiwania, na przykład, na miejsce w zakładzie opiekuńczym. Często jest to bowiem jedyne źródło utrzymania całej rodziny.

Popławski opowiada o licznych przypadkach pacjentów, którzy po przebytej operacji, z zagojonymi ranami, leżą kilkanaście dni na oddziale zabiegowym, bo rodzina się nimi nie interesuje, albo po prostu nie chce zabrać ich do domu. – Są to osoby, które przynajmniej przez pewien czas po wypisaniu ich ze szpitala wymagają pomocy domowników, czyli, w odbiorze rodziny, zaczynają być dla nich ciężarem – mówi Popławski. Zdarza się, że takie osoby wiedzą, że rodzina pozbyła się ich (przywożąc do szpitala), czy też chce się pozbyć (nie zgłaszając się po chorego) ze względu na obciążenie, jakie stanowią: - Ci ludzie się załamują. Całe życie, na przykład, myśleli zupełnie inaczej o osobie, z którą mieszkali. A w najważniejszym i najbardziej krytycznym dla nich życiowym momencie okazało się, że rodzina zawodzi.

Ordynatorzy nie wiedzą, co z takimi chorymi robić. Doprowadzeniem do powrotu takich pacjentów do domów zajmują się pracownicy socjalni, ale problem w tym, że nie każdy szpital ich zatrudnia. Zwykle w podobnych przypadkach zawiadamiany jest Ośrodek Pomocy Społecznej, w których to placówkach zazwyczaj brakuje miejsc. – Brakuje i będzie ich brakowało, bo żadne społeczeństwo nie jest w stanie umieścić wszystkich starszych ludzi w placówkach opiekuńczych. Mamy w Polsce niewłaściwy model opieki socjalnej - taki jak na zachodzie, czyli drogi i niewydolny. Sugeruje, że należałoby rozbudować system opieki socjalnej tak, żeby opierał się on bardziej na więzach rodzinnych. Wymagałoby to jednak przede wszystkim dużych zmian w mentalności Polaków.

Z dystansem do sprawy podchodzi Barbara Udrycka, rzeczniczka szpitala Wolskiego. W rozmowie z Wirtualną Polską przyznaje, że zarówno w szpitalu Bielańskim, gdzie kiedyś pracowała, jak i Wolskim, nie spotkała się ze zjawiskiem pozbywania się seniorów: – Oczywiście trafiają do nas osoby starsze, zarówno te mające rodzinę, jak i nie mające jej, w różnych porach roku, niekoniecznie przed świętami. Oddziały internistyczne przepełnione są przez cały rok.

Niektórzy seniorzy spędzają święta samotnie w domu spokojnej starości. – Są to osoby świadome, które stojąc w oknie wyczekują przyjścia kogoś bliskiego. Przypomina to sytuację z domu dziecka, w której maluszek stoi w oknie i płacze – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Anna Kozłowska-Machalińska z Domu „Senior”. Zwykle do takich osób rodziny w ogóle nie przyjeżdżają; niezależnie od tego, czy jest to zwykły dzień, czy święta.

Kozłowska-Machalińska zauważa, że, podobnie jak ma to miejsce w szpitalach, zainteresowanie ze strony rodziny jest, dopóki taka babcia czy dziadek nie dokona darowizny. Wtedy rodzina zwykle przestaje przychodzić. Często zdarza się, że porzucony senior ma świadomość tego, że rodzina, prawdopodobnie na zawsze, straciła nim zainteresowanie. Podobne spostrzeżenia ma dyrektorka jednego z podwarszawskich domów starości: - Wielu naszych pacjentów wie, że jeśli rodzina przestała się nimi interesować i nie odwiedza ich nawet na święta, to dlatego, że taki dziadek czy babcia wcześniej przepisali im swój dom, mieszkanie czy majątek w innej postaci. W ubiegłym roku w domu „Senior” rodziny nie przyjechały do 20% mieszkańców. – Dużo osób przyjeżdża i odwiedza swoich bliskich w Wigilię, ale rzadko kiedy zabierają ich do domu. W zeszłym roku nie było nikogo, kto spędziłby święta w domu, a w tym roku prawdopodobnie będzie tylko jedna taka osoba – mówi Kozłowska-Machalińska. Zdarza się, że rodzina „na chwilę” odwiedza seniora
rano lub po południu, a później wyjeżdża. Niektórzy zostają na wieczerzę.

Tęsknota

Samotność w święta dotyka również najmłodszych. – 14 z 40 dzieci nie spędzi tych świąt z rodziną, ale w placówce. Najmłodsze ma cztery lata – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Dorota Sędzińska-Bruździak, dyrektor domu dziecka w Szczytnie. Również w Domu Dziecka nr 9 w Warszawie 15 z 37 wychowanków spędzi w tym roku Wigilię w placówce.

Rodzice, którzy decydują się zabrać dziecko do domu, zwykle robią to na cały świąteczny okres, a nie tylko Wigilię. Nie jest jednak tak, zauważa dyrektorka, że chętnie zabierają dzieci do domu. – Zwykle robią to dopiero wtedy, kiedy udzielimy im dodatkowej pomocy. Na przykład opłacając przejazd dziecka do domu i z powrotem, jak i udzielając pomocy żywnościowej – mówi dyrektorka Domu Dziecka w Szczytnie.

Nie wszystkie dzieci chcą spędzać święta w domu. – Uzależnione jest to zwykle od wieku dziecka, jak i długości jego pobytu w placówce. Zdarza się, że chętnie zostają na wigilię, ale już pierwszy czy drugi dzień świąt wolą spędzić w domu dziecka, z rówieśnikami, bo w rodzinnym domu jedno z rodziców na przykład pije, przez co często wszczynane są awantury – mówi Anna Kaszuba, dyrektorka Domu Dziecka nr 9 w Warszawie. Dzieci, które trafiają do domu dziecka ze swojego rodzinnego domu, tłumaczy, przeważnie są przerażone. Jest to dla nich zupełna zmiana środowiska, stylu życia, właściwie wszystkiego. Często mają poczucie, że to one czymś zawiniły, bo na przykład nie były w stanie sprostać wymaganiom rodziców i dlatego, z własnej winy, trafiły do placówki. W przypadku rodziców rzadko kiedy zdarza się, żeby zmotywowali się na tyle, żeby zmienić swój sposób życia. Jednocześnie dziecko, które trafia do domu dziecka, zaczyna czuć się w nim i środowisku, w którym przebywa, coraz lepiej.

– Dziecko powoli traci chęć powrotu do domu, gdzie notorycznie wszczynane są awantury i doświadcza bicia, jak to, niestety, zazwyczaj wygląda. Tak naprawdę dzieci tracą chęć powrotu do rodzinnego domu, bo znajdują tu poczucie bezpieczeństwa, sympatię, zainteresowanie i wsparcie – mówi Kaszuba. Młodsze dzieci, które są bardziej emocjonalne i uczuciowe, częściej mają potrzebę posiadania domu i rodziny. Inaczej te starsze, mające większą świadomość.

Wielu rodziców nie robi jednak nic, żeby spędzić święta w domu ze swoimi dziećmi. Zwykle nie interesują się nimi również podczas całego roku. Sędzińska-Bruździak opowiada o kilkorgu rodzeństwa, które przebywa w domu dziecka: - Matka urodziła niedawno kolejne dziecko, po czym zostawiła je i wyjechała za granicę. Ojciec wyszedł z zakładu karnego, ale ciągle pije, nie interesując się losem swoich dzieci. Nie ma żadnego zainteresowania tymi dziećmi ze strony rodziny. Co ciekawe, nie ma go również ze strony najbliższych krewnych, jak dziadkowie czy wujkowie.

O tym, czy dziecko może spędzić święta w rodzinnym domu, decydują m.in. warunki. Sępińska-Bruździak mówi, że rodzice dużo wcześniej składają podanie do dyrektora placówki czy wniosek do sądu (to zależy od warunków ustanowionych przez sąd) z prośbą o to, żeby dzieci mogły spędzić Wigilię w domu. – Chodzi o to, żeby w domu było ciepło, sucho, bez alkoholu, po prostu spokojnie. Warunki muszą być takie, jak w każdym innym domu – mówi dyrektorka. Zauważa, że wiele podań trafia do placówki już pod koniec listopada, rodzice dzwonią, interesują się: – Niektórzy z nich nie dostają pozwolenia na zabranie dziecka do domu. Wtedy mogą przyjść i spędzić z nim Wigilię w domu dziecka, ale jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się, żeby rodzice z takiej możliwości skorzystali. Przychodzą wcześniej, odwiedzają, ale nigdy podczas Wigilii.

Zdarza się, że z inicjatywą zabrania dziecka na domową wigilię zgłaszają się osoby z zewnątrz. W Domu Dziecka nr 9 nie ma jednak przyzwolenia, żeby dziecko szło do nieznanej sobie rodziny wyłącznie na święta. – Owszem, nasi wychowankowie chodzą do zaprzyjaźnionych rodzin, a później spędzają z nimi święta, ale nigdy nie jest to jednorazowa akcja – mówi Kaszuba. Dodaje, że kiedyś jeden z wychowanków podszedł do niej i zapytał, „Ciociu, co to ja jestem paczka świąteczna, żeby brać mnie na raz do domu?”. Zdarzyło się też, opowiada Kaszuba, że zadzwoniła pani, zapytać, czy mogłaby wziąć na jeden dzień jakieś dziecko z domu dziecka dla swojej córki, która jest jedynaczką i potrzebuje na święta towarzystwa.

- Takie jednorazowe wyjście z domu dziecka do domu rodzinnego to budzenie określonych emocji i nadziei, że nie będzie to jednorazowe wydarzenie. W przeciwnym razie dzieci czują się potraktowane instrumentalnie, wykorzystane – mówi Kaszuba. Sędzińska-Bruździak zauważa, że są dzieci, które wszystkie Wigilie spędzają w domu dziecka. Czasami dobrze jest, jeżeli takie dziecko trafi do domu na święta i zobaczy, jak wyglądają święta w normalnej rodzinie. Natomiast osoba, która bierze dziecko na święta, też musi się zastanowić, jak rozmawiać z nim w taki sposób, żeby ono wiedziało, że jest na święta, że odwiedza tą rodzinę, ale nie zostanie na dłużej. Chociaż, zauważa, coraz częściej i chętniej zgłaszają się osoby, które chcą poznać się z dziećmi wcześniej, zaprzyjaźnić, porozmawiać czy zorganizować wyjście do kina. Bezsilność

Wigilia wygląda u nas tak samo jak w każdym innym domu. Jest ksiądz, jest msza, jest choinka, są prezenty i specjalna, uroczysta kolacja – mówi Anna Kozłowska-Machalińska z domu „Seniora”, zapewniając, że osoby, których rodzina w święta nie odwiedza, nie muszą być od razu samotne. Podczas kolacji wigilijnej zwykle dzielą się opłatkiem z innymi mieszkańcami domu i wspólnie kolędują.

A jak jest w domu dziecka? Najpierw organizowana jest tzw. pre-wigilia, w której uczestniczą wszyscy wychowankowie, wychowawcy i zaprzyjaźnione rodziny. Po kolacji każdy z wychowanków dostaje prezent. Wcześniej dzieci piszą listy do Świętego Mikołaja. Później przychodzi ten dzień, 24 grudnia, gdzie przynajmniej jeden z wychowawców przez cały czas jest obecny. W ekstremalnych przypadkach ściąga on na wieczerzę wigilijną do domu dziecka swoją rodzinę. Są klasyczne potrawy wigilijne, jeszcze jakieś prezenty dla tych, którzy zostali i nie poszli do swoich domów, żeby po prostu też coś mieli pod choinkę. Śpiewa się kolędy, urządza się im uroczystą kolację, dzieci ładnie się ubierają. - Wiadomo, że to jest tylko dom dziecka, a nie rodzinny. Wiadomo, że tak naprawdę oni wszyscy tęsknią za tym, żeby mieć niekoniecznie rodzinny, ale jakiś swój dom – mówi Kaszuba.

Niezależnie, czy chodzi o szpital, dom starców czy dziecka, samotność zawsze jest taka sama. I tak samo boli…

Anna Kalocińska, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)