Polak zaginął w Alpach. "Wypłakałam wszystkie łzy"
- Dzieci płaczą po nocach, a ja mam już oczy suche, bo wypłakałam wszystkie łzy. Błagam tylko los, by w końcu wrócił mój ukochany mąż, albo żebyśmy choć z dziećmi mogli go wreszcie godziwie pochować - mówi Ewa Kubera (42 l.), żona zaginionego we francuskich Alpach pana Mieczysława (48 l.)
14.03.2012 | aktual.: 14.03.2012 12:08
Od kilkunastu lat pan Mieczysław co roku wyjeżdżał do pracy na budowie we Francji. Ciężko zarobione pieniądze zawsze trafiały na rodzinne konto. Kochał ponad życie swe trzy córeczki i syna. Jeśli nie mógł do nich zadzwonić, do rodzinnych Małomic (woj. lubuskie) wysyłał kartkę. Ostatni raz wyjechał do Francji 5 listopada. Miał zamieszkać w domku koło Grenoble. Po kilku telefonach, na które nie było odpowiedzi, pana Mieczysława postanowił odwiedzić brat jego żony Adam, również wówczas pracujący we Francji. Nikogo jednak ani na budowie, ani w domu nie zastał. Wrócił do Polski będąc pewnym, że szwagier wyruszył na święta do Polski. Minęły jednak święta, później Nowy Rok, tydzień, a Mieczysław nie dawał znaku życia.
- To były najsmutniejsze święta Bożego Narodzenia w życiu naszej rodziny, bo cały czas mieliśmy nadzieję, że ktoś zapuka do drzwi i to będzie nasz tata - wspomina Natalia, córeczka państwa Kuberów.
O zaginięciu męża pani Ewa zawiadomiła polską policję, a ta z kolei francuską. Pomimo poszukiwań, w Alpach nie znaleziono żadnych śladów pana Mieczysława. Rodzina jest pewna, że nie wyjechał. W domku koło Grenoble pozostały bowiem jego rzeczy osobiste i paszport.
- Wyglądało to tak, jakby na chwilę wyszedł z górskiego domku, ale już nie wrócił - mówi szwagier pana Mieczysława.
– Ciągle wierzymy, że się odnajdzie. Ale tak trudno mi patrzeć na naszą najmłodszą córeczkę, Natalię, która płacze z tęsknoty za tatusiem. Cały czas mamy nadzieję, że on żyje i wróci – mówi pani Ewa.
Polecamy w wydaniu internetowym Fakt.pl: Żona zabiła męża w dzień kobiet! Kłótnia w bloku