"Polak" będzie doradcą Trumpa? Kto zastąpi Johna Boltona
Zdymisjonowany doradca ds. bezpieczeństwa narodowego John Bolton był zwolennikiem wzmacniania obecności wojskowej USA w Polsce. Czy jego odejście to zmieni? To zależy od jego następcy. Faworytem jest Stephen Biegun, ceniony w Waszyngtonie ekspert od Rosji.
Rzadko się zdarza, by decyzje Donalda Trumpa wywoływały większą ulgę, niż zamęt u większości globalnych komentatorów. Ale właśnie tak było ze zwolnieniem doradcy prezydenta ds. bezpieczeństwa narodowego Johna Boltona. Bolton był naczelnym jastrzębiem w Waszyngtonie - odwiecznym zwolennikiem bombardowania Iranu i Korei Północnej oraz siłowego usunięcia wenezuelskiego dyktatora Nicolasa Maduro. Sam prezydent zażartował kiedyś, że gdyby wszystko zależało od Boltona, Ameryka wszczęłaby już cztery nowe wojny.
Nic dziwnego, że na zwolnienie doradcy - dokonane tradycyjnie już za pomocą tweeta - światowe rynki zareagowały pozytywnie.
Świat się cieszy, Polska płacze
Ale zgoła inną reakcję sprawa wywołała w Warszawie, którą Bolton odwiedził niecałe dwa tygodnie wcześniej, inicjując m.in. konsultacje między szefami biur bezpieczeństwa narodowego z Polski, USA, Białorusi i Ukrainy. Były doradca Trumpa był przeciwnikiem odwilży z Rosją i opowiadał się wzmacnianiem obecności armii USA w Polsce. Niektórzy komentatorzy obawiają się, że jego odejście może zachwiać amerykańskimi planami ws. "fortu Trump", a nawet doprowadzić do dobicia targu Trumpa z Putinem. Na ile to uzasadnione obawy?
- Owszem, Bolton nam sprzyjał, ale nie przesadzajmy. Relacje polsko-amerykańskie i sprawa baz nie opierały się na nim. Rada Bezpieczeństwa Narodowego, którą kierował, nie ma już bezpośredniego przełożenia na ten temat. Proces dzieje się przede wszystkim w Pentagonie - mówi WP Michał Baranowski, dyrektor warszawskiego biura German Marshall Fund, amerykańskiego think-tanku.
Jak dodaje, odejście Boltona nie ma kolosalnego znaczenia - choćby dlatego, że republikański polityk od miesięcy był na uboczu procesu decyzyjnego. Jego rady ws. Iranu, Wenezueli czy Korei Północnej były zaś ignorowane. Jak zasugerował w środę zresztą sam Trump, Bolton był przeszkodą dla jego negocjacji z Kim Dzong Unem.
- To znak czasów. Wszyscy, którzy nie zgadzali się z prezydentem, byli wypychani - mówi ekspert.
Zobacz także: Tusk przed Trybunałem Stanu? Sikorski: Kaczyński żyje żądzą zemsty
Karuzela nazwisk
Mimo to, wybór nowego głównego doradcy nie będzie bez znaczenia. Ale to wciąż wielka niewiadoma. Jak stwierdził w środę Donald Trump, jest pięć osób, które "bardzo tego chcą". CNN i Fox News wymieniają siedem, "Foreign Policy" - aż dziesięć.
Na niemal wszystkich listach czołowe miejsca zajmują dwaj członkowie administracji Trumpa. Pierwszy to Stephen Biegun, obecnie główny wysłannik prezydenta ws. negocjacji z Koreą Północną. Biegun to mający polskie korzenie doświadczony dyplomata, który był jedną z ważniejszych postaci w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego za prezydentury George'a W. Busha. Jest cenionym w Waszyngtonie ekspertem od Rosji, który nie należy do zwolenników odwilży.
- W dyskusjach w Waszyngtonie pojawia się bardzo wiele nazwisk, jest duża karuzela. Ale o Biegunie rzeczywiście się mówi - zaznacza Baranowski.
Przeczytaj również: Makowski: Bolton był "naszym człowiekiem w Białym Domu"
Biegun był już wcześniej wymieniany m.in. jako kandydat na ambasadora w Moskwie.
Drugim z faworytów jest obecny ambasador USA w Niemczech Richard Grenell. Dyplomata od dawna jest w orbicie republikańskiego establishmentu, jednak w Berlinie dał się poznać jako dyplomata w bardzo "trumpowskim" stylu i jeden z ulubionych ludzi prezydenta. Podczas swojej misji nie szczędził gospodarzom cierpkich słów, krytykując - w ślad za Trumpem - Niemcy za politykę imigracyjną, niskie wydatki na obronę oraz Nord Stream 2. Tuż przed planowaną wizytą Trumpa w Polsce, razem z Georgette Mosbacher sugerował, że USA mogłyby przenieść swoje wojska stacjonujące w Niemczech do Polski.
Co ciekawe, Grenell przez długi czas był bliskim współpracownikiem Boltona z czasów, kiedy ten był ambasadorem w ONZ. Obaj mają też podobne poglądy na kluczowe kwestie - do tego stopnia, że niektórych Grenell nazywany jest wręcz "mini-Boltonem".
- Tak, to mini-Bolton. I jeśli dostanie tę robotę, polityka za bardzo się zmieni - mówi WP Daniel Larison, publicysta "The American Conservative".
Czas potakiwaczy
Dlatego w grę wchodzi jeszcze inny pomysł. Jak podaje CNN, Trump zastanawia się nad obsadzeniem w roli swojego doradcy obecnego Sekretarza Stanu Mike'a Pompeo. Według tego pomysłu, Pompeo łączyłby obie role - czego jak dotąd nie robił nikt poza legendą dyplomacji Henrym Kissingerem.
W przeciwieństwie do Kissingera, polityk nie jest znany jako samodzielny gracz. Według "New Yorkera", byli współpracownicy w administracji Trumpa nazywają go "jednym z najbardziej potakujących i służalczych ludzi wokół prezydenta". Jeden z ambasadorów porównał go zaś do "samonaprowadzającej rakiety zawsze skierowanej na tyłek Trumpa". I to może być kluczowa zaleta przemawiająca za Pompeo.
- Główne zagrożenie wynikające z dymisji Boltona nie polega na tym, że stracimy filar naszych stosunków, ale na tym, że Trump coraz częściej sam wyznacza kurs polityki. Dobrze widać, że czasy, kiedy jego doradca był w stanie powiedzieć mu, jak będzie i mieć decydujący wpływ na jego decyzje, zdecydowanie minęły - mówi Baranowski.
Przeczytaj również: Konsternacja w Polsce po słowach Mike'a Pompeo
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl