Polacy wyzyskują rodaków w Norwegii
Od 500 do 5000 koron – tyle może cię kosztować w Norwegii informacja o wolnej posadzie. Zapłacisz nie agencji pracy, ale rodakowi, który zwietrzył szansę na zarobek w wykorzystywaniu sytuacji bezrobotnych.
Na polonijnym forum w Norwegii codziennie przybywa kilku ogłoszeń zamieszczanych przez osoby poszukujące pracy. Niekiedy są to dość profesjonalnie przygotowane listy, zdarza się, że pisane w języku angielskim. Najczęściej jednak pojawiają się ogłoszenia typu "Pomóżcie, podejmę każdą pracę w Norwegii!". Zdarza się, że poszukujący pracy jest na tyle zdesperowany, że oferuje gratyfikację finansową w zamian za załatwienie posady albo pomoc w zorientowaniu się na norweskim rynku pracy. Takie ogłoszenia są szybko usuwane, bowiem stają się zachętą dla grupy Polaków, którzy zarabiają na bezradności innych.
"Sprzedam domki"
- Proceder handlu pracą wśród Polaków kwitł co najmniej od roku 2001, czyli od kiedy mogłam obserwować norweski rynek pracy – mówi właścicielka Forum Norwegia, Małgorzata Ejme. – Chodzi o zajęcie dla pracowników niewykwalifikowanych w obrębie szarej strefy. Bardzo często do licytacji wykorzystuje się Internet. Chociaż regulamin Forum Norwegia wyraźnie zabrania tego procederu, a każdy, kto oferuje sprzedaż pracy lub wyraża chęć jej kupna jest dożywotnio banowany, wciąż średnio dziesięć razy w miesiącu nowi użytkownicy zamieszczają takie ogłoszenia. Większość z nich dołącza do forumowej społeczności wyłącznie w tym celu. Choć ogłoszenia są natychmiast kasowane, wiemy, że będą pojawiać się nowe.
Przedmiotem handlu bywa najczęściej sprzątanie domów. Kiedy ktoś wykonujący takie zajęcie z jakiegoś powodu rezygnuje, np. uzyskał więcej zleceń niż jest w stanie przyjąć lub wraca do Polski, bywa, że decyduje się na sprzedaż oferty dotychczasowego pracodawcy. Pobiera opłatę od bezrobotnego, a pracodawcę informuje, iż nie musi sobie robić kłopotu z poszukiwaniem nowej osoby do sprzątania, bowiem on może mu polecić sprawdzoną, sumienną koleżankę/kolegę. Pracodawca nie wie, iż nowy pracownik musiał zapłacić za możliwość podjęcia się tego zajęcia. Ceny są bardzo różne. Może to być jednorazowa opłata, albo swoisty haracz, który osoba kupująca pracę przez jakiś czas odprowadza temu, kto przekazał jej "namiar".
- Nie zawsze ogłoszenie o sprzedaży pracy jest sformułowane wprost – mówi Marlena, moderator działu Dam pracę/Szukam pracy na Forum Norwegia. – Jeśli mam wątpliwości, podszywam się pod bezrobotną i sprawdzam. Kiedyś nie byłam pewna, czy ktoś chce odstąpić posadę, czy też ją sprzedać, więc napisałam na podany w ogłoszeniu numer gg. Dowiedziałam się, że pani rezygnuje z pracy, bowiem znalazła lepsze zajęcie. Za przedstawienie mnie pracodawcy i zarekomendowanie jako sumiennego pracownika życzyła sobie opłatę w wysokości miesięcznej stawki. To była wyjątkowo niesmaczna rozmowa. Trudno jest mi zrozumieć, jak ktoś może być tak zachłanny. Założę się, że każda z takich osób zna przynajmniej kilkoro innych, którzy akurat poszukują zajęcia, ale zamiast w ludzkich odruchu dać im numer telefonu dla pracodawcy, wystawia ofertę na sprzedaż. Oby tak dalej, a pewnego dnia zażyczy sobie po 5 koron za każde wypowiedziane "dzień dobry". Dlaczego? Niektórzy nie wiedzą, dlaczego nie.
Dlaczego by nie?
Osoby, które są piętnowane za sprzedawanie ofert pracy argumentują, że nie robią nic złego. Skoro ktoś jest gotów zapłacić, dlaczego mają oddawać cenną informację za darmo? W ich rozumieniu jest to rodzaj pomocy bezrobotnym, bowiem lepiej, żeby osoba poszukująca pracy na początku zarobiła mniej (czyli stawkę od pracodawcy minus opłatę dla przekazującego kontakt) niż nie zarabiała w ogóle.
- Są takie sytuacje, w których poniżej godności powinno być robienie na kimś interesu, już nie tylko z szacunku do drugiej osoby i powinności moralnej pomocy innym, ale z potrzeby spoglądania w lustro bez zawstydzenia, chęci bycia porządnym człowiekiem – mówi etyk Anna Pawłowska-Strauss. – Opisywany proceder nie mieści się ani w podstawowych zasadach głównych systemów etycznych: chrześcijańskim "miłuj bliźniego swego jak siebie samego" i kantowskim "postępuj według zasady wobec której chciałbyś by stała się prawem powszechnym" ani nawet w zasadach utylitaryzmu mówiących o wyborze takiego celu, który przyniesie pożytek największej liczbie ludzi. Taki proceder przynosi zysk tylko jednej osobie. Ktoś, kto sprzedaje informacje o pracy, zapomniał chyba o takich pojęciach jak 'życzliwość" i "solidarność". Nawet patrząc na sprawę egoistycznie trudno takie działanie usprawiedliwić, bowiem godzi w zasadę wzajemności. Jeśli ja nie pomogę nikomu za darmo, mnie również nikt nie pomoże. Wśród osób, które próbują pracę
sprzedać są takie, które argumentują zasadność swojego działania właśnie regułą wzajemności. Same zaczynały w Norwegii od pracy, za którą musiały zapłacić, zatem teraz chcą sobie "odbić". Zdarza się, że oferują pracę znajomemu z Polski, który wykonuje przez kilka tygodni lub miesięcy obowiązki pomocnika. Pracodawca nie wie, że z np. 130 koron za godzinę wręczanych pracownikowi, ten 40 odda znajomemu, który "nagrał robotę". W ten sposób do kieszeni wyzyskiwacza trafiają pieniądze za nic. Gdyby przyjąć jego definicję sytuacji, to za obrotność, lub jeszcze ładniej: "przedsiębiorczość".
*Nikt nie zmusza * Sprzedający pracę nie chcą się wypowiadać publicznie. Anonimowo tłumaczą, iż gdyby startując w Norwegii mieli do wyboru pracę legalną i na czarno, oczywiście wybraliby tę pierwszą. Często jednak wyboru nie ma, a żyć za coś trzeba. Żeby znaleźć zatrudnienie, nawet na czarno, trzeba się naprawdę postarać. Znalezienie 20 czy 30 prywatnych domów do sprzątania wymaga czasu i wysiłku – trzeba znaleźć pracodawcę (np.: dać serię płatnych ogłoszeń, wykonać wiele telefonów), przekonać go do siebie, wyrobić sobie renomę sumiennego pracownika. Dlaczego potem coś, na co pracowało się rok, ma się oddać za darmo – pytają?
Argumentują, że do kupna pracy nikt nikogo nie zmusza. Kupujący decyduje się na taką ofertę świadomie. Nikt przed nim nie ukrywa, iż pracując legalnie zarobiłby więcej i zyskał prawo do świadczeń, bo bezrobotny już o tym wie, często szukał bezskutecznie pracy przez kilka tygodni. Na dobicie targu decydują się dwie strony świadome tego co robią i odnoszące obopólne korzyści.
- Bardzo łatwo jest osądzać z pozycji kogoś, kto ma już dobrą legalną, posadę – mówią. – Ci którzy nas potępiają, zapomnieli już chyba, jak w Norwegii zaczynali. Najlepiej zapytać bezrobotnych, którzy dzięki takim ofertom startowali w Norwegii, czy czuli się wykorzystani. A świętoszków można zapytać: co byście zrobili na naszym miejscu, oddali dorobek kilkunastu miesięcy za jeden uśmiech?
Nie ma licencji, nie ma agencji
Norweskie przepisy regulujące rynek pracy nie przewidują możliwości, by osoba prywatna pobierała od innych opłaty za znalezienie pracy. Na rynku norweskim mogą działać wyłącznie agencje pośrednictwa pracy zarejestrowane w Inspekcji Pracy, zaś warunki rejestracji to między innymi: osobowość prawna spółki akcyjnej, posiadanie przedstawicielstwa w Norwegii, rejestracja w urzędzie skarbowym i podatkowym. Warto dodać, że agencje pośrednictwa pracy nie pobierają opłat od bezrobotnych, tylko od ich przyszłych pracodawców. W przypadku agencji, żądanie uiszczenia opłaty od bezrobotnego za znalezienie pracy jest zabronione przez prawo na terytorium niemal całej Europy (wyjątki są dopuszczalne w przypadku agencji sportowych, aktorskich oraz agencji modelek).
Gdyby ten, kto za pracę płaci, chciał, mógłby swojemu "pośrednikowi" narobić sporo kłopotów zgłaszając jego proceder inspekcji pracy. O handlu pracą jednak mało który z norweskich urzędników choćby słyszał, bowiem na dochowaniu tajemnicy zależy wszystkim zaangażowanym. Kupujący i sprzedający pracę działają w szarej strefie, na rozgłosie im nie zależy. Ten, kto pracę kupił, pociesza się, że sam ją kiedyś sprzeda i wyjdzie na czysto. Biznes będzie się kręcił.
Z Trondheim dla polonia.wp.pl
Sylwia Skorstad