Polacy w strasznych warunkach pracują przy usuwaniu azbestu na statku
Pracowników z Polski zatrudnionych przy
usuwaniu azbestu na statku "Rotterdam" zacumowanym w niemieckim
Wilhelshaven, mimo medialnego szumu o łamaniu praw pracowniczych,
pozostawiono na pastwę losu - alarmuje "Trybuna Robotnicza".
Polak miał zrobić swoje, spakować manatki i odejść nie domagając się niczego. Dla pracodawcy byliśmy ludźmi gorszej kategorii, śmieciami, które można kopnąć w kąt - mówi wstrząśnięty Paweł Stępniewicz, który jeszcze w lipcu był zatrudniony przez firmę Derksen na "Rotterdamie". Kilkuset pracowników zostało na lodzie. Zdesperowani, złożyli w końcu oficjalną skargę do konsula. Ludzie przestają się powoli bać, bo już wiedzą, że tak czy inaczej pożegnają się z pracą - dodaje Stępniewicz.
Treść oficjalnej skargi do polskiego konsula liczy 12 stron. Przez wiele miesięcy ludzie siedzieli cicho, bo była to dla wielu z nich pierwsza praca od lat - mówi Stępniewicz.
Warunki, w jakich przyszło pracować polskim robotnikom wciąż są skandaliczne. Węże masek przeciwgazowych są uszkodzone, a robotnicy oddychają skażonym powietrzem. Mechanicy nie potrafili ich naprawić dlatego, że maski są przestarzałe. Od wdychanego azbestu niektórzy zaczynają krwawić.
Zepsuty sprzęt i zdarte kombinezony to jedno, fatalne wyżywienie (robotnikom zabiera się za jedzenie po 220 euro miesięcznie - red.) i warunki noclegowe to drugie. Kilkaset osób korzysta z kilku toalet. Hotel, w którym mieszkają, jest niedokończony. Za godzinę pracownicy powinni zarabiać 11,50 euro. Otrzymują po 2-3 euro mniej. (PAP)