Polacy ryzykują życiem, żeby pomóc innym
Każdy wyjazd z bazy, nawet dostarczenie pomocy, obwarowany jest wieloma rygorami. Jesteśmy w strefie wojny. O tym, jak wygląda patrol na Highway 1 - drodze, na której niedawno zginęło pięciu polskich żołnierzy - pisze "Polska Zbrojna".
02.01.2012 | aktual.: 02.01.2012 09:24
Major Paweł Chabielski, szef Zespołu Odbudowy Prowincji (Provincial Reconstruction Team, PRT), lubi projekty kierowane do najmłodszych mieszkańców Afganistanu. Uważa, że każda złotówka wydana na edukację i inne formy pomocy młodemu pokoleniu bardziej przybliża ten kraj do pokoju i cywilizacji niż tysiące żołnierzy. Młodzi Afgańczycy są żądni wiedzy. Szybko ją przyswajają, nawet za cenę wielu wyrzeczeń. - Gdy służyłem w IV zmianie, pojechaliśmy z pomocą humanitarną do miasta uchodźców - wspomina major. - Była zima. Rozdawaliśmy koce, czapki, kurtki. W pewnej chwili podszedł do mnie bardzo lekko ubrany kilkunastoletni chłopiec. W ten mroźny dzień miał na nogach plastikowe klapki. Sądziłem, że poprosi o buty, kurtkę, zapytał, czy moglibyśmy znaleźć dla niego książkę do nauki angielskiego - opowiada mjr Chabielski.
Patrol gorących serc
X zmiana polskiego kontyngentu. Poniedziałek, 5 grudnia, dochodzi godzina ósma. Przed pojazdami typu MRAP zaparkowanymi przed jedną z osłon hesco w bazie Ghazni zbierają się żołnierze. Ostatni instruktaż przed opuszczeniem spokojnego azylu. Poprzedniego dnia wieczorem uczestniczyłem w przedzadaniowej odprawie w siedzibie PRT. Szef zespołu wyznaczył załogi pojazdów, każdemu przydzielił obowiązki, określił trasę przejazdu i drogę ewentualnego wycofania. Dowiedziałem się, że będę "paksem" - pasażerem bez żadnej wartości bojowej, który bezwzględnie ma słuchać poleceń żołnierzy.
Zobacz zdjęcia: Co Polacy robią w Afganistanie?
Powód wyjazdu zespołu PRT poza bazę wydaje się prozaiczny. Kilka miesięcy wcześniej władze Giżycka podarowały dzieciom afgańskim 25 stolików szkolnych i krzesła. Dodatkowo dzięki Fundacji Pomocy Humanitarnej "Redemptoris Missio" i stowarzyszeniu "Szkoły dla Pokoju" do szkoły Shamir trafiło blisko 30 kartonów zeszytów, długopisów, kredek oraz książek do nauki języka angielskiego. Teraz zespół majora Chabielskiego musi dostarczyć pomoce szkolne do jakiejś placówki. A to nie jest tutaj proste. Każdy wyjazd z bazy, nawet dostarczenie pomocy, obwarowany jest wieloma rygorami. Jesteśmy w strefie wojny. Dlatego dwadzieścia pięć osób z "patrolu gorących serc" bardzo uważnie słucha ostatnich wytycznych. Dowódca sekcji plutonu ochrony PRT, dzisiejszy dowódca patrolu starszy kapral Piotr Ciesielski "Cichy" przypomina procedury na wypadek konieczności wezwania wsparcia lotniczego i artyleryjskiego.
Omawia zagrożenia, system łączności i dowodzenia, zasady otwarcia ognia i ewakuacji. Oddzielny instruktaż otrzymują żołnierze plutonu ochrony. Od nich będzie zależało, czy misja wręczenia darów z Polski dla Shamir High School w Ghazni dojdzie do skutku i czy przebiegnie bezpiecznie. Kilka minut później siedzimy w wozach. Kamizelki i hełmy krępują ruchy. Nie biadolę. Chłopaki z plutonu dźwigają przecież dodatkowo broń maszynową, po dziewięć magazynków, granaty, krótkofalówki i krótką broń osobistą. Dopinamy pasy bezpieczeństwa. Muszą być bardzo mocno zaciągnięte na wypadek eksplozji miny pułapki. Gdy wszystko jest gotowe, strzelec starszy kapral Daniel Prusaczyk "Bąbel" krzyczy: - Komplet!. Dowódca sekcji i zarazem trzeciego wozu plutonowy Karol Miranowicz "Miran" przez radio podaje tę informację dowódcy plutonu. Starszy szeregowy Andrzej Ciżowski "Ciżu", kierowca MRAP-a, dodaje gazu i ciężki samochód w kolumnie czterech wozów rusza do bramy. Pocieszam się, że w "moim" samochodzie jedzie doświadczony ratownik
medyczny plutonowy Krzysztof Filipiuk. Tłumaczę mu, że w kieszeniach kamizelki mam tylko opatrunek i automatyczną strzykawkę z morfiną. Zestaw IZAS-05 przeciwko bojowym środkom trującym świadomie zostawiłem w bazie. W jego miejsce zabrałem lampę błyskową i teleobiektyw. - Spoko - powiedział Krzysztof, uśmiechnął się i przetarł zmęczone oczy. W nocy prawie wcale nie spał. W konwoju, jednym z Rosomaków przemierzał trasę z Ghazni do Warrior i z powrotem.
Strefa wojny
Tuż za bramą kolumna się zatrzymuje. Strefa ładowania broni. Z głośnika radiostacji pada komenda "ładuj pokładową". Strzelec naszego Cougara szeregowy Marcin Kuraś "Kuri" podpina taśmę do zamontowanego na wieżyczce karabinu PK. Przeładowuje go i zabezpiecza. Chwilę później dociera komenda "ładuj osobistą". Tym razem na zewnątrz wychodzą dowódca sekcji plutonowy Miranowicz, strzelec oraz ratownik. Przeładowują broń, wprowadzają nabój do komory nabojowej i ją zabezpieczają. - Później może nie być na to czasu. A tak wystarczy tylko odbezpieczyć i można działać - wyjaśnia ratownik Krzysiek, który oprócz kamizelki, broni, pełnej jednostki amunicji nosi wielki plecak medyczny. Do paska przywiązał nożyczki, aby zawsze mieć je pod ręką. Włączamy "diuka" (zagłuszarkę fal radiowych) i ruszamy. W tumanach kurzu wjeżdżamy w strefę wojny. Strzelec "Kuri" manipuluje joystickiem. Wieża natychmiast reaguje. Lufa karabinu pilnuje ustalonego wcześniej sektora ostrzału. Inne sektory pokrywają PK pozostałych wozów. Pierwszy i
ostatni dodatkowo są wyposażone w wielkokalibrowe karabiny maszynowe. Wjeżdżamy na Highway 1, najważniejszą drogę Afganistanu, łączącą Kabul z Kandaharem.
Zobacz zdjęcia z zamachu na polski patrol na Highway 1
Asfaltową drogą bez żadnych przygód docieramy do Ghazni, w okolicę terenów zielonych, które są w centrum miasta. Zatrzymujemy się przed szkołą. Chłopaki z plutonu wyskakują z wozów. Robią wokół kolumny krąg. Szef PRT z obstawą wchodzi do budynku. Po krótkiej rozmowie z dyrektorem placówki następuje sprawdzenie pomieszczeń i rozładunek darów. Prowizoryczna szkoła
Kartony trafiają do jednej z klas, której całym wyposażeniem jest odlana z cementu i pomalowana na czarno tablica. Ktoś do niej chyba strzelał, bo w kilku miejscach widać charakterystyczne ślady. Kilku żołnierzy wspomaganych przez starszych uczniów i nauczycieli szybko uwija się z robotą. Jako "pax" ciągle czekam w wozie. Gdy rozładowali dary i dokładnie obstawili teren, mogę wreszcie zacząć pracę. W pustej wcześniej klasie zaroiło się od ludzi. Wojskowi i młodzi Afgańczycy skręcają stoliki. Praca wre. Spieszymy się, ponieważ wzrasta zagrożenie, gdy kolumna zbyt długo stoi w jednym miejscu. Po godzinie klasa jest umeblowana. Magdalena Pilor, specjalistka do spraw mediów w PRT, rozkłada na stolikach zeszyty, książki, kredki i inne przybory. W tym samym czasie Edyta Tyc, zajmująca się sprawami społecznymi, na korytarzu przeprowadza krótki wywiad z dyrektorem szkoły. Zmontowany materiał będzie później wyemitowany w radiu Hamdard. O darach z Polski dowiedzą się tysiące Afgańczyków. Do dziewięcioklasowej szkoły
uczęszcza ponad 2,5 tysiąca uczniów. Mimo że niedawno Japończycy obok trzech starych budynków wybudowali nowy, gdzie właśnie trafiły polskie meble, klasy od pierwszej do czwartej i tak uczą się na dworze. "Polska" klasa zapewne jeszcze długo będzie tu jedyną całkowicie umeblowaną izbą lekcyjną, a tych jest dwadzieścia. W pozostałych uczniowie siedzą na starych, wytartych dywanikach ułożonych na betonowej podłodze. W całej szkole nie ma prądu, co jest tutaj normalne. Kiedy inna komórka kontyngentu chciała podarować jakiejś placówce przywieziony z Polski komputer, okazało się, że nigdzie nie ma elektryczności.
Wszystko jest już gotowe. Do umeblowanej klasy wchodzą uczniowie. Sami chłopcy, bo to szkoła męska. Kilkunastolatkowie zajmują miejsca na nowych krzesłach. Ahhad, Mohammad i Earid z zaciekawieniem oglądają leżące przed nimi zeszyty, kredki, długopisy.
Wchodzi dyrektor. Major Chabielski wygłasza krótką mowę. W odpowiedzi słyszy gorące podziękowania. Takie zachowanie nakazuje afgańska tradycja. Nawet jednak bez tej kurtuazji uśmiechy zadowolenia i błysk w oczach chłopców świadczą o tym, że prezent władz Giżycka, Fundacji Pomocy Humanitarnej "Redemptoris Missio" oraz stowarzyszenia "Szkoły dla Pokoju" był potrzebny.
Sektor pierwszy
Ubezpieczani przez strzelców pokładowych i pozostałych żołnierzy z plutonu ochrony wsiadamy do MRAP-ów. Jedziemy przez miasto do pierwszego sektora. Dowództwo PRT chce sprawdzić stan dwóch asfaltowych ulic wykonanych niedawno za pieniądze z projektów pomocowych. Nie udało się nam ujechać daleko. Na dużym skrzyżowaniu w centrum zatrzymuje nas miejscowa policja. Przed chwilą tuż przy ulicy znaleziono podejrzany pakunek. Strzelcy PRT znów mają niebezpieczną robotę. Muszą wysiąść i zabezpieczyć teren. Przez radio meldujemy na stanowisko dowodzenia Alfy o sytuacji. Mamy czekać na kolejny patrol, który przywiezie saperów.
Ratownik Krzysiek nie jest zadowolony. Takie czekanie może czasami trwać kilka godzin. Mamy jednak szczęście. Z zadania wraca właśnie pluton stacjonujący w bazie Vulcan. Mijają nas Rosomakami. Saperzy zaczynają badać teren i pakunek. Robią to z daleka. Miejscowi policjanci bezpardonowo przeganiają gapiów zebranych na chodnikach, ponieważ tłum stanowi zagrożenie. Może się w nim znaleźć zamachowiec samobójca, który wyskoczy na jezdnię i się wysadzi. Saperzy strzelają do pakunku z broni osobistej. Nie ma eksplozji. To pewnie kolejna prowokacja, mająca na celu wprowadzenie niepokoju, lub atrapa podłożona w celu podejrzenia procedur, jakie stosują nasi saperzy. Dowiadujemy się, że w paczce były jakieś resztki mięsne i krwawe podroby. Nie dociekamy, czy to jakaś symbolika lub przekaz. Ruszamy do sektora pierwszego.
Ulice z Polski
Jako "pax" wysiadam z transportera dopiero na sygnał dowódcy patrolu. Współtowarzysze podróży z bronią gotową do strzału wysiedli kilka minut wcześniej. Zlustrowali teren, utworzyli krąg, w którym możemy się poruszać. Idziemy nową drogą, zbudowaną za pieniądze polskich podatników. Prezent jest solidnie wykonany i bardzo tutaj potrzebny. Asystują nam miejscowi policjanci, którzy swój posterunek ustawili na nowej ulicy. Równoległą, położoną wyżej, jadą nasze wozy. Policjanci mówią o panującej tu sytuacji. Dziękują za ulicę. Opowiadają, że podczas jej budowania wykopano z ziemi groźne znalezisko. Na dowód komendant posterunku wyciąga z pobliskich suchych zarośli wielką rozbrojoną minę przeciwpancerną. Szybko ją chowa, gdy zauważa naszą konsternację.
W trakcie pokonywania dwóch nowych ulic na każdym kroku towarzyszy nam zgraja dzieci. Na całym świecie taki widok wzbudza zazwyczaj uśmiech. Żołnierze z ochrony jednak się nie uśmiechają. W Afganistanie zanotowano wiele przypadków, gdy terrorystą detonującym się w tłumie było niewinnie wyglądające dziecko. Lustracja dwóch spośród dziesięciu ulic jako zakończonego już polskiego projektu PRT dobiega końca. Znów Highway-1 jedziemy do bazy. W strefie rozładowania zdejmuję hełm. Chłopaki z ochrony wyłączają "diuka", rozładowują broń. Dojeżdżamy do punktu wyjazdu. Wysiadamy i dziękujemy sobie wzajemnie. To taki popatrolowy zwyczaj – trzeba podziękować kolegom za towarzystwo w podróży, za czujność, za ochronę i za to, że wróciłem cały.
Miliony na Afganistan
Po lunchu i chwili odpoczynku w siedzibie PRT rozmawiamy o zakończonym patrolu, zamkniętych projektach i przyszłych propozycjach. Zasady udzielania pomocy rozwojowej podlegają ustalonym procedurom. Najpierw żołnierze zbierają informacje o potrzebach. Sondują w tej kwestii lokalną administrację, mieszkańców oraz uwzględniają własne wnioski. Później przygotowują konkretne propozycje. Trafiają one na forum rady prowincji do spraw rozwoju. Gdy zostają zatwierdzone, specjaliści opracowują projekt wraz ze wstępnym kosztorysem. Trwa to od tygodnia do miesiąca.
Dokumenty trafiają następnie drogą służbową z kontyngentu do Dowództwa Operacyjnego Sił Zbrojnych w Warszawie. Stąd przesyłane są do Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Po zatwierdzeniu wracają do Afganistanu. Inwestycje w drodze przetargu zespół PRT zleca miejscowym firmom. X zmiana kontyngentu na projekty pomocy w różnej formie dostała 23 miliony złotych. Część pieniędzy pochłoną te związane z infrastrukturą, na przykład asfaltowanie kolejnych ulic czy elektryfikacja i budowa szkół, kopanie studni. Sporo pieniędzy sfinansuje projekty aktywizacji zawodowej mieszkańców prowincji, różne kursy. Duża część zostanie jednak przeznaczona na zwalczanie analfabetyzmu, kursy języka angielskiego oraz wyposażanie szkół i bibliotek. Każda złotówka pozostawi w tym kraju ślad komaku, czyli polskiej pomocy.
Bogusław Politowski, "Polska Zbrojna"