Trwa ładowanie...
02-07-2008 07:25

Polacy powiesili się na plantacji truskawek w Anglii

Na plantacji w hrabstwie Herefordshire powiesiło się dwóch Polaków. Inni pracownicy też mają złe wspomnienia.

Polacy powiesili się na plantacji truskawek w AngliiŹródło: AFP
d445ztn
d445ztn

Pierwszy powiesił się w ubiegły piątek około czwartej nad ranem. Przed piątą wezwano policję. Około dziewiątej rano – drugi. Śledczy nie ujawnią ich danych, dopóki o tragedii nie zostaną powiadomione rodziny w Polsce. Jeden z mężczyzn był w średnim wieku. Drugi to dwudziestokilkulatek. Rebeca Edmonds, rzecznik Brook Farm położonej we wsi Marden w hrabstwie Herefordshire, twierdzi, że to całkowity zbieg okoliczności, że oba samobójstwa zostały popełnione tego samego dnia.

Ofiary się nie znały. Należały do całkowicie odrębnych grup. Mogli się nawet nie spotkać, bo mieszka tu około dwóch i pół tysiąca osób – wyjaśnia. Wiemy, że obaj mieli problemy w swoich związkach, i tam mogą leżeć przyczyny tragedii – dodaje. Wtóruje jej rzecznik policji w Hereford, największym mieście hrabstwa. Pomiędzy samobójstwami nie ma najprawdopodobniej żadnej zbieżności – przekonuje Pete Butcher. Innego zdania są jednak Polacy, którzy pracowali na farmie w ostatnich dwóch latach.

Terror nadzorców

Według naszych rozmówców – którzy spędzili tam do trzech miesięcy latem 2006 roku – wielu nadzorców pracy stosuje terror psychiczny. Straszy wyrzuceniem za bramę tych, którzy nie wyrabiają normy (trzy i pół skrzynki truskawek na godzinę). Wielu Polaków tak załatwili. Do najbliższej wsi jest kilka kilometrów pieszo, a potem ze trzy autobusy do Londynu. Jak ktoś nie zna języka, sam sobie nie poradzi – opowiada 26-letni Wojtek. Dodaje, że ludzie byli przerażeni, że ich wyrzucą. Ale z drugiej strony byli skazani na pozostanie na farmie do końca kontraktu, bo dopiero wtedy pracodawca zapewniał transport do Polski.

Wszystko jest tam pod całkowitą kontrolą nadzorców. Cały czas trzeba mieć przy sobie kartę z chipem, która jest skanowana, gdy ktoś uzbiera skrzynkę, gdy ktoś wychodzi poza teren farmy lub na nią wraca. Do tego kolczaste ogrodzenie i ochrona – dodaje 36-letni Stanisław, który pracował wówczas z Wojtkiem (obaj pochodzą z tej samej wsi na Podkarpaciu).

d445ztn

Połowa pensji

Zbieracze truskawek w Brook Farm mieszkają w przyczepach kempingowych. Po pięć, sześć osób w jednej. W upalny letni dzień nie da się w nich wytrzymać, choć to jedyna pora na odpoczynek.

Dla wielu ludzi najbardziej frustrujące było jednak, że nie mogli zarobić tyle, ile się spodziewali – dodaje Wojtek. Potrącano im z pensji za mieszkanie, za dostęp do rozrywki, za pomoc w wypełnieniu niezbędnych dokumentów, za wizytę u lekarza.

d445ztn
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d445ztn
Więcej tematów