Pogotowie kazało jej umierać

Niewiele brakowało, a młodziutka mama, Marzena Mikołajczyk (19 l.),
wykrwawiłaby się po porodzie na śmierć. Wezwane do krwawiącej pogotowie nie przyjechało, bo dyspozytorka uznała, że dziewczyna powinna sama przyjechać do szpitala!

Marzena przeżyła tylko dlatego, że zerwani z łóżka w środku nocy sąsiedzi swoim prywatnym samochodem z małej wioski Michałowice (woj. łódzkie) zawieźli ją do odległego o około 10 km szpitala w Piotrkowie Trybunalskim. Tam natychmiast przeprowadzono operację i transfuzję. - Kiedy się ocknęłam, lekarz powiedział mi, że przywieziono mnie w ostatniej chwili, i że już można było szykować dla mnie trumnę - mówi blada jak śmierć Marzena Mikołajczyk.

Szczupła sympatyczna dziewczyna 2 stycznia w szpitalu przy Roosevelta w Piotrkowie urodziła synka. Niestety, lekarze zostawili jej resztki łożyska. Wróciła do domu do Michałowic, ale czuła się bardzo źle. W minioną sobotę około 1 w nocy zaczęła krwawić. - Byłam przerażona. Wszystko było skąpane we krwi. Z córki dosłownie ciekło, Marzenka straciła przytomność - mówi Barbara Mikołajczyk (46 l.), mama Marzeny.

To ona natychmiast zatelefonowała po pogotowie. - Dyspozytorka powiedziała mi, że pogotowie nie przyjedzie, bo nie ma ginekologów, i żebym sama organizowała transport do szpitala - dodaje. Państwo Mikołajczyk nie mają samochodu, ale sąsiad zgodził się zawieźć dziewczynę. Ojciec Marzeny wniósł ją do auta na rękach. Dziewczyna na przemian odzyskiwała i traciła przytomność. Z izby przyjęć trafiła prosto do sali operacyjnej, gdzie dokonano łyżeczkowania i podano jej krew.

Potwierdza nam to ordynator oddziału ginekologiczno-położniczego Grzegorz Grzegorski. Jest bardzo powściągliwy w ocenie stanu zdrowia pacjentki, bo wie, że to jego lekarze zaraz po porodzie powinni dokładnie wyczyścić macicę pani Marzeny. Wtedy w ogóle nie trzeba byłoby wzywać pogotowia.

- Nie znam sprawy. Dowiaduję się o niej od was - mówi dr Paweł Szcześniak (41 l.) kierownik pogotowia ratunkowego w Piotrkowie Trybunalskim. Po kilkunastu minutach powiedział nam, że dyspozytorka, która tej nocy była na dyżurze, mogła źle zrozumieć wezwanie. - Ale być może nie popełniła błędu. Karetki nie mogła wysłać, bo nie było żadnej wolnej, ale gdyby wiedziała, że jest stan zagrożenia życia, cofnęłaby inną i wysłała ją do Michałowa - mówi Szcześniak. Wszystkie wezwania przychodzące do pogotowia są zapisywane na dysku komputera i archiwizowane. W ciągu najbliższych dni wezwanie z feralnej soboty zostanie odsłuchane. - Do tego czasu zawiesiłem dyspozytorkę - mówi dr Szcześniak.

Marzena Mikołajczyk wypisała się ze szpitala na własną prośbę i wróciła wczoraj do domu. Według lekarzy powinna w nim zostać jeszcze co najmniej parę dni. - Za bardzo tęsknię za synkiem. I pomyśleć, że mało brakowało, a byłby sierotą - mówi przytulając malutkiego Robercika.

Sławomir Jastrzębowski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)