Pogoda, która zabija
750 ofiar śmiertelnych w ciągu pięciu dni - tak dramatyczne dane statystyczne pojawiają się zwykle w kontekście zamachów bombowych, pożarów, czy też katastrofalnych powodzi. Tymczasem w 1995 roku w mieście o drugiej co do wielkości liczbie polskich mieszkańców (po Warszawie), czyli w amerykańskim Chicago, doszło do masowego dramatu, któremu winna była pogoda.
28.03.2014 12:40
Lato we wspomnianym roku było w Chicago bardzo gorące. Po długiej i śnieżnej zimie, zbliżonej do polskiej, nikt jednak zwykle nie narzeka w tym mieście na słoneczną i upalną pogodę. Chicago posiada klimat kontynentalny, co oznacza, że roczne amplitudy temperatur są ogromne, większe niż w Polsce. Tego co stało się pomiędzy 12 a 16 lipca 1995 roku nie spodziewał się jednak nikt.
13 lipca odnotowano upał w skali nieznanej mieszkańcom tego miasta - 41 stopni przy dużej wilgotności, która jeszcze potęgowała uczucie gorąca. W 1934 roku odnotowano, co prawda, nawet 43 stopnie w Chicago, ale ówczesny upał trwał znacznie krócej. Tym razem indeks ciepła, czyli temperaturę odczuwalną, oceniono na ponad 50 stopni.
Podobna pogoda wiąże się z wielkim niebezpieczeństwem przede wszystkim dla ludzi starszych. Chicagowskie media nie nadążały z donoszeniem o kolejnych ofiarach, których organizmy nie wytrzymały przegrzania. Większość ofiar stanowiły osoby starsze, niechętnie instalujące, albo nie włączające w swoich domach klimatyzacji.
Wiele przypadków śmiertelnych odnotowano na obrzeżach miasta i w dzielnicach niebezpiecznych. Powód był prozaiczny - ich mieszkańcy bali się otwierać okna, by uniknąć grasujących włamywaczy. Autor książki na temat rzeczonego zjawiska, Eric Klinenberg, stworzył specjalną mapę, na której wyraźnie widać korelację pomiędzy śmiertelnością a ubożyzną danej dzielnicy.
Dramatyczny licznik zatrzymał się na 750 osobach. Wiele z nich mogłoby przeżyć, gdyby miasto w odpowiedni sposób reagowało zawczasu. Dla ludności pozbawionej systemów klimatyzacyjnych w domach nie otworzono wystarczającej liczby klimatyzowanych pomieszczeń użytku publicznego, nie informowano o środkach zaradczych jakie należy podejmować, by radzić sobie z wpływem upału na organizm.
Chicagowska fala upałów wywołała także skandal polityczny. Pełniący obowiązki burmistrza miasta od 1989 roku Richard Daley wypowiedział najgłupsze zapewne zdanie w całej swojej urzędowej karierze. W dodatku Polakom ów sposób narracji jest dobrze znany z ostatnich miesięcy. - Taki mamy klimat. Zimą jest zimno, a latem jest ciepło - powiedział Daley w telewizji, co wywołało falę oburzenia.
Zabrzmiał jak Elżbieta Bieńkowska w Polsce 19 lat później, niemniej jednak skala dramatu była nieporównywalna. Daley miał zresztą wiele szczęścia. Burmistrzem Chicago na drugą kadencję został zaledwie cztery miesiące wcześniej i nie musiał się martwić o wynik kolejnych wyborów. Te zresztą... znowu wygrał w 1999 roku. Swoją funkcję pełnił do roku 2011.
Nauczył się zresztą wiele, ponieważ w kolejnych latach władze miasta reagowały znacznie bardziej odpowiedzialnie na prognozy pogody wskazujące na nadejście wysokich temperatur. Otwierano dla ludności klimatyzowane instytucje publiczne, dostarczano ludziom zimną wodę. Gdy w 2003 roku fala ogromnych upałów zaatakowała Francję, władze Paryża zwróciły się o pomoc do swoich odpowiedników z Chicago.
Jak dotąd podobnych sytuacji udawało się uniknąć w Polsce, choć przekroczenia 40 stopni wydają się być w naszym kraju możliwe i kiedyś zapewne podobna sytuacja nastąpi. Jak wówczas reagować będą polskie władze i samorządy? Instalacje klimatyzacyjne w polskich domach są dalekie od powszechności, zatem ryzyko zgonów z powodu przegrzania byłoby poważne. "Sorry, taki mamy klimat" - to byłoby zdecydowanie zbyt mało.
Zobacz więcej w serwisie pogoda. href="http://wp.pl/">