Polska"Podstawową motywacją do pracy dr G. był strach"

"Podstawową motywacją do pracy dr G. był strach"

Podstawową motywacją do pracy był strach,
pracownicy byli bardzo źle traktowani i zmuszani do stałej
dyspozycyjności - zeznali w procesie b. ordynatora
kardiochirurgii szpitala MSWiA w Warszawie dr Mirosława G.
lekarze z nim współpracujący.

26.01.2009 | aktual.: 26.01.2009 17:11

- Chorego nie można leczyć na telefon, lekarz ma nienormowany czas pracy, bo wynika to z potrzeb pacjenta. Czy udział w leczeniu poszczególnych pacjentów to był mobbing? - replikował w sali sądowej kardiochirurg.

Sąd Rejonowy dla Warszawy Mokotowa kontynuował proces dr G. i wysłuchał część pokrzywdzonych. Jak mówił przed sądem Łukasz Ch., pracujący w szpitalu MSWiA w latach 2001-2004, atmosfera na kardiochirurgii kierowanej przez doktora G. była zła. - Połowę wynagrodzenia stanowiły uznaniowe premie, których przyznanie zależało od decyzji G. i nie obowiązywały tu żadne reguły - mówił. Łukasz Ch. dodał, iż na oddziale przyjęte było, że wszyscy lekarze musieli przychodzić do pracy przed ordynatorem około godz. 7 i wychodzili z pracy dopiero po dr G. około godz. 18, a czasami nawet później.

Obrońca kardiochirurga, mec. Magdalena Bentkowska, pytała świadka, czy o postępowaniu ordynatora zawiadomił organy ścigania. - Nie, same się zgłosiły - odpowiedział Ch. Wyjaśnił, że jesienią 2006 roku zgłosiło się do niego dwóch funkcjonariuszy CBA. - Rozmawiałem z funkcjonariuszami sześć razy, rozmowy były nagrywane na dyktafon - zaznaczył.

W odczytanych przed sądem zeznaniach ze śledztwa Ch. mówił m.in.:, że nie był świadkiem zachowań korupcyjnych G., ale "wszyscy o tym mówili". Poproszony o sprecyzowanie przed sądem, skąd miał takie informacje, odpowiedział, iż "nie potrafi sobie przypomnieć konkretnych osób".

Z kolei Michał K., asystent dr. G. w latach 2001-2003 zaznaczył, że w tamtym czasie w pracy czuł się jak "w obozie koncentracyjnym". Dodał, że nadal pracuje jako kardiochirurg, ale w obecnym jego miejscu pracy atmosfera jest zupełnie inna. Przyznał, że w czasie pracy w szpitalu MSWiA zdobył wiedzę z dziedziny kardiochirurgii, jednak dr G. "był bardzo złym szefem".

G. odnosząc się do tych zeznań, odpowiedział, że Michał K. zakończył pracę w szpitalu MSWiA, bo wygasła z nim umowa. - Nie widziałem świadka w kardiochirurgii - zaznaczył G. Inni z byłych asystentów potwierdzali, że G. jako szef był człowiekiem "trudnym". Jeden z nich przyznawał jednocześnie, że nie ma wiedzy na temat korupcji. 48-letni dr G., który obecnie pracuje w prywatnej klinice, jest oskarżony o 41 przestępstw korupcyjnych, naruszenie praw pracowniczych personelu warszawskiego szpitala MSWiA i zmuszanie pracownicy szpitala do "innej czynności seksualnej". Grozi mu do 10 lat więzienia. Proces jest precedensem jako sprawa m.in. o granice między korupcją, a powszechnym w polskich szpitalach "okazywaniem wdzięczności" lekarzom przez pacjentów po operacjach.

Dr G. nie przyznaje się do zarzutów. W śledztwie zapewniał, że nigdy nie warunkował operacji od łapówki. Przyznawał zaś, że pacjenci sporadycznie zostawiali mu koperty z pieniędzmi, które on "oddawał na potrzeby szpitala". Mówił, że dostawał "kwiaty, flaszki, obraz" oraz że "szarpał się" z pacjentami, gdy dawali mu alkohole. G. za pomówienia uznaje zeznania tych, których bliscy zmarli po operacjach.

Kolejna rozprawa, na której sąd przesłucha następnych pokrzywdzonych zaplanowana jest na piątek. Na pierwszą połowę lutego sąd zaplanował kontynuację przeglądu nagrań z gabinetu dr G., gdzie CBA pod koniec 2006 roku zainstalowało ukrytą kamerę. Sąd wyznaczył także terminy rozpraw do końca czerwca.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)