Świat"Podstarzały satyr przebrał miarę, odmóżdża cały naród"

"Podstarzały satyr przebrał miarę, odmóżdża cały naród"

Od ponad trzech dziesięcioleci uprawia coś, co jego przeciwnicy nazywają „powszechną lobotomią narodu” – należąca do niego niemal cała włoska telewizja zalicza się do najbardziej odmóżdżających na świecie. Dominacja jednego podmiotu na rynku telewizyjnym i wydawniczym nie tylko utrudnia polityczną krytykę rządu – przede wszystkim kształtuje obraz świata, w którym podstarzały, rubaszny satyr z nastoletnim haremem dookoła może być obiektem powszechnego podziwu - pisze Michał Sutowski w felietonie dla Wirtualnej Polski.

"Podstarzały satyr przebrał miarę, odmóżdża cały naród"
Źródło zdjęć: © PAP/EPA

"Niech żyje Italia, co wciąż chce wierzyć w ten sen. Jesteśmy z Tobą, premierze. Dzięki Bogu, że mamy Silvio" - słowa wyborczego hymnu włoskiej partii Lud Wolności dobrze oddają sens polityki we Włoszech. Niezatapialnego premiera Włoch czeka jednak w kwietniu proces z poważnymi zarzutami. Płatny seks z nieletnią i nadużycie stanowiska dla prywatnych celów - łącznie do 12 lat więzienia. Proces nie pierwszy i pewnie nie ostatni. Być może jednak przełomowy - "jeśli nie teraz, to kiedy?" pytało prawie milion protestujących w ostatni weekend.

Przełom nie polega na tym, że Silvio Berlusconi jakimś konkretnym czynem „przebrał miarę”. Bo czegóż nowego się Włosi dowiedzieli? Że premier „sponsoruje” o pół wieku młodsze dziewczyny? (choćby nieletnie, któż by im tam w legitymacje szkolne zaglądał...)? Że w imię własnego widzimisię wystawia kochanki do europarlamentu? Że urządza „dyplomatyczne” orgie w swych po bizantyjsku urządzonych rezydencjach? Że korumpuje wszystkich naokoło w parlamencie przepycha „pod siebie” kolejne ustawy, abolicje i immunitety?

Blisko siebie nawarstwiło się jednak kilka czynników. Zachwiała się – po sporze z Gianfranco Finim, wiernym dotychczas sojusznikiem – twarda większość we włoskim parlamencie. Wielu Włochów – tych „zwykłych”, często niezamożnych, zniesmaczyła historia zniszczonego w 2009 roku trzęsieniem ziemi miasteczka L'Aquila, którego odbudowa właściwie nie postępuje – pomimo szumnych zapowiedzi premiera. I wreszcie – coś pękło w samym społeczeństwie, które od bardzo dawna nie wyszło tak licznie na ulicę. Protesty (głównie kobiet) w 30 miastach Włoch pokazują, że pewien wzorzec kulturowy przestaje być oczywisty – ten sam, który w dużej mierze odpowiada za dotychczasowe sukcesy polityczne Berlusconiego. Bo choć Berlusconi lewicy nie znosi (wszystkich przeciwników wyzywa od komunistów), choć intelektualista z niego raczej średni – to lekcję włoskiego marksisty Gramsciego przyswoił świetnie. Lekcję, która mówi, że kluczem do politycznego panowania jest hegemonia w kulturze.

A kulturę masową we Włoszech Berlusconi nie tyle opanował, co po prostu stworzył. Od ponad trzech dziesięcioleci uprawia coś, co jego przeciwnicy nazywają „powszechną lobotomią narodu” – należąca do niego niemal cała włoska telewizja zalicza się do najbardziej odmóżdżających na świecie. Dominacja jednego podmiotu na rynku telewizyjnym i wydawniczym nie tylko utrudnia polityczną krytykę rządu – przede wszystkim kształtuje obraz świata, w którym podstarzały, rubaszny satyr z nastoletnim haremem dookoła może być obiektem powszechnego podziwu. Nie każdego włoskiego mężczyznę stać wprawdzie na seraj kochanek, ale każdy może sobie pooglądać podlewane konewką (!) modelki, wcześniej obejrzawszy – jakkolwiek często „ustawiony” – mecz. To po stronie przyjemności – bo są i zagrożenia. Przede wszystkim imigranci (choć wielu z nich pracuje na czarno, na czarno też wynajmuje mieszkania, ku ogólnemu zadowoleniu wielu Włochów); część można zamknąć w obozie (Lampedusa); reszta stanowi wygodny obiekt dla „patroli
obywatelskich”, które zamiast policji oczyszczają ulice z tzw. elementu (cudzoziemcy, bezdomni...). Krótko mówiąc: wulgarny wariant kultury zdziecinniałego macho, kochającego mamę (u której mieszka nieraz do czterdziestki) i tradycyjny porządek (przeciw aborcji i eutanazji) z kobietą jako obiektem: łowów, westchnień, adoracji. Idealnie to wszystko współgra z wizerunkiem „chorego na kobiety” premiera, który ucieleśnia włoskie marzenia o osobistym sukcesie.

„Nie sąd, lecz naród rozstrzygnie o losie swego premiera” – to jego własne słowa. Gdy sędziowie Falcone i Borsellino walczyli o oczyszczenie włoskiego życia publicznego, stanęła za nimi duża część społeczeństwa i ważny, mentalny przełom. Choć zginęli obaj, zabici przez mafię w 1992, przynajmniej część ich dzieła udało się dokończyć – walka z korupcją wywróciła do góry nogami scenę polityczną kraju.

Odejście „berlusconizmu” (systemu, nie tylko premiera) wymagałoby przede wszystkim powszechnej (!) rewolucji kulturowej. W kategoriach Kulturkampfu (radośni, zmysłowi „wolnościowcy” kontra sojusz lewaków, feministek i nudnych purytanów) definiuje ataki na siebie on sam. Milion kobiet na ulicach włoskich miast w ostatni weekend dało jednak wyraźnie do zrozumienia, że takie postawienie sprawy im nie odpowiada.

Jak pisze włoska publicystka Anna Masera, „dość gorzko przyznać, że w roku 2011 włoskie kobiety wychodzą na ulice tylko po to, by przypomnieć, że poza ciałem mają jeszcze umysł, podczas gdy w bardziej cywilizowanych krajach walczą o urlopy ojcowskie, lepszą opiekę przedszkolną i progresywne prawo adopcyjne”. Być może właśnie to banalne, acz głośne zawołanie, że kobieta też ma mózg – dla czarującego Silvio rzecz mocno nieoczywista – może okazać się dla niego ciosem o największej sile rażenia. Skądinąd sądzić go będą... trzy kobiety. Urok satyra może już nie wystarczyć.

Michał Sutowski specjalnie dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (270)