Podpalił się przed kancelarią Tuska - zostawił listy
- O godzinie 11.20 dostaliśmy telefoniczne zgłoszenie, że naprzeciwko Kancelarii Premiera i Rady Ministrów, płonie mężczyzna - poinformował Wirtualną Polskę Maciej Karczyński, rzecznik stołecznej policji. To było samopodpalenie. Desperata uratowali funkcjonariusze BOR. Andrzej Z., były policjant, mieszkaniec Warszawy miał problemy finansowe, zostawił list adresowany do szefa rządu i do rodziny, pismo rozesłał też do mediów. Swoją sprawą bezskutecznie próbował zainteresować polityków. Premier Donald Tusk zapowiedział, że w piątek przerwie objazd po kraju i wieczorem wróci do Warszawy. - Sprawa jest rzeczywiście dramatyczna - mówi premier, dodając, że chce odwiedzić chorego i wyjaśnić wszystkie okoliczności incydentu.
23.09.2011 | aktual.: 23.09.2011 17:34
Jak poinformował rzecznik BOR Dariusz Aleksandrowicz do próby samobójczej doszło ok. godz. 11.20. - Mężczyźnie pomogli funkcjonariusze BOR. Ogień ugasili kocami, wezwali policję i pogotowie - dodał.
Ojciec trójki dzieci listy przykleił do ławki
Policję o zdarzeniu poinformowała telefonicznie kobieta. - Kiedy przyjechali funkcjonariusze, mężczyzna był przytomny. Podał im swoje dane, kim jest, gdzie mieszka - powiedział rzecznik komendanta głównego policji Mariusz Sokołowski. Jak dodał, mężczyzna mówił też policjantom, gdzie w parku oblał się rozpuszczalnikiem. W tym miejscu znaleziono butelki po łatwopalnej substancji.
Rzecznik Wojskowego Instytutu Medycznego Piotr Dąbrowiecki powiedział, że mężczyzna ma poparzone 50% powierzchni ciała. Są to oparzenia pierwszego i drugiego stopnia. - Z powodu poparzeń dróg oddechowych został zaintubowany, przebywa na oddziale intensywnej terapii. Jego stan jest ciężki, ale obecnie nie ma zagrożenia życia - dodał.
Desperat miał ze sobą list adresowany do premiera. Przykleił go do ławki w Łazienkach. Listy o podobnej treści rozesłał też do kilku redakcji. - Wynika z nich, że miał poważne problemy finansowe - dodał Sokołowski.
Z nieoficjalnych informacji wynika, że chodzi o długi i problemy z płatnościami oraz komornikiem. Mężczyzna ma żonę i trójkę dzieci. Z listu wynika też, że jest spoza Warszawy, ale jednocześnie, że albo pracował, albo prowadził biznes na terenie Warszawy. W tej chwili to wyjaśniamy - mówił Sokołowski. Obecnie trwa przesłuchiwanie świadków zdarzenia, głównie kobiety, która przez telefon wezwała policję.
Żaden z polityków nie zainteresował się jego sprawą
Według RMF FM, znaleziono dwa listy - jeden do Donalda Tuska, drugi do rodziny. W liście do premiera mężczyzna skarży się, że stracił pracę w urzędzie skarbowym, po tym, jak starał się ujawnić nieprawidłowości, do których miało w nim dochodzić - dowiedział się nieoficjalnie dziennikarz RMF FM.
Według mężczyzny, urzędnicy ministerstwa finansów mieli przymykać oczy na przekręty szefowej tego oddziału skarbówki. O wszystkim - jak twierdzi - poinformował minister Julię Piterę, która ma mieć komplet dokumentacji. Mężczyzna napisał, że stracił zaufanie do państwa i nie wierzy w sprawiedliwość. Twierdzi, że nieprawidłowościami w urzędzie skarbowym i swej trudnej sytuacji finansowej starał się zainteresować większą liczbę polityków - także Jarosława Kaczyńskiego (prezes PiS tego nie potwierdził) i Grzegorza Napieralskiego. Wstępnie sprawą miał zainteresować się jedynie szef SLD. Ostatecznie żaden z polityków nie podjął jego sprawy. Sam określa siebie jako człowieka, który głosował na Platformę Obywatelską. Po tym, jak stracił pracę w urzędzie, pracował jako ochroniarz - wtedy miał stracić zdrowie. Jego rodzina mieszka na południu Polski.
Premier przerwie objazd po kraju
Premier Donald Tusk zapowiedział, że - w związku z zdarzeniem pod kancelarią premiera, gdzie podpalił się mężczyzna - przerwie objazd po kraju i w piątek wieczorem wróci do Warszawy. - Chcę sprawdzić wszystkie okoliczności tej sprawy - powiedział szef rządu.
- Będę musiał na pewno przerwać na chwilę ten objazd. Zrezygnujemy z jutrzejszego planu, wieczorem wylecę do Warszawy, bo sprawa rzeczywiście jest dramatyczna i chcę sprawdzić jej wszystkie okoliczności - powiedział Donald Tusk.
Tusk poinformował, że poprosi "wszystkich, którzy mają cokolwiek na ten temat do powiedzenia dzisiaj wieczorem na spotkanie". Zapowiedział też, że - jeśli to tylko będzie możliwe i nie będzie przeszkadzało w leczeniu - odwiedzi poparzonego mężczyznę w szpitalu. - Będę starał się - jeśli to będzie możliwe - jak najszybciej dotrzeć i też odwiedzić tego człowieka - zapowiedział szef rządu w Świdwinie (woj. zachodniopomorskie).
Dodał, że zbiera "wszystkie informacje". Najważniejsza jest ta o stanie zdrowia - nie brzmi ona najtragiczniej, najprawdopodobniej nie ma jednak bezpośredniego zagrożenia dla życia" - mówił.
Nie wiadomo, czy jeszcze w piątek dojdzie do wizyty Tuska w szpitalu. Premier poinformował po południu dziennikarzy, że mężczyzna jest utrzymywany w śpiączce farmakologicznej. Donald Tusk powiedział w Świdwinie, że wie, iż mężczyzna zostawił list adresowany do niego, ale - jak zaznaczył - nie zna jego treści. - Na pewno jest jakiś powód tej tragicznej desperacji, to musi być poważny powód, ale przede wszystkim trzeba sprawdzić, czy na pewno jest pod dobrą opieką. Chcę na miejscu wszystkiego dopatrzyć - podkreślił.
Wcześniej w Bolegorzynie (woj. zachodniopomorskie) Tusk, powiedział dziennikarzom, że sprawą zajmuje się szef Kancelarii Prezesa Rady Ministrów Tomasz Arabski.
- To jest wielka tragedia, że człowiek targa się na własne życie. Bardzo współczujemy jemu, bardzo współczujemy jego rodzinie, która na pewno przeżywa wielki szok, że do takiego zdarzenia doszło - powiedziała na piątkowej konferencji prasowej rzeczniczka sztabu PO Małgorzata Kidawa-Błońska.
- To straszne, że w dzisiejszych czasach człowiek czasami może się czuć tak samotny, że targa się na własne życie. Mam nadzieję, że wyjdzie z tych poparzeń, że odnajdzie się, i że będziemy mogli mu pomóc - zadeklarowała.
Prokuratura wszczyna śledztwo
Prokuratura Rejonowa Warszawa-Śródmieście jeszcze w piątek wyda postanowienie o wszczęciu śledztwa w sprawie samobójczej próby mężczyzny. Powodem miały być kłopoty finansowe. Jak dowiedziała się nieoficjalnie PAP, desperat to były policjant. Służył m.in. w Centralnym Biurze Śledczym, z którego został zwolniony w 2006 r. - Mogę potwierdzić te informacje - powiedział rzecznik komendanta głównego policji Mariusz Sokołowski.
Dariusz Ślepokura z warszawskiej prokuratury okręgowej poinformował, że śledztwo zostanie ono wszczęte na podstawie artykułu 151 Kodeksu karnego, zgodnie z którym osobie, która "namową lub przez udzielenie pomocy doprowadza człowieka do targnięcia się na własne życie", grozi od 3 miesięcy do 5 lat więzienia.
- Prokurator był na miejscu. Zabezpieczony został m.in. plecak mężczyzny i list - zaznaczył Ślepokura. Śledztwo prowadzić będzie śródmiejska prokuratura.
Sprawdzi ona też m.in. wątek przesłania przez desperata listów do niektórych redakcji.
Przeczytaj też: Znany ekonomista chce pozwać rząd