Podpalił dom i zabił pięcioro bliskich? Oskarżony ojciec składa wyjaśnienia
Dariusz P., oskarżony o podpalenie domu i zabicie w ten sposób pięciorga najbliższych, kontynuuje w środę przed gliwickim sądem składanie wyjaśnień w swoim procesie. Nie przyznaje się do zabójstwa, ale zgadza się z zarzutem kierowania śledztwa na fałszywe tory.
24.06.2015 15:06
Według oskarżenia motywem zbrodni była chęć uzyskania pieniędzy z ubezpieczenia. Dariusz P. twierdzi, że nie doszło do żadnego podpalenia, lecz przypadkowego pożaru. Sprawą zajmuje się rybnicki ośrodek zamiejscowy gliwickiego sądu.
W pożarze, do którego doszło w maju 2013 r. w Jastrzębiu Zdroju, zginęła żona Dariusza P. oraz czworo ich dzieci. P. został zatrzymany i aresztowany pod koniec marca 2014 r. Gliwicka prokuratura zarzuciła mu zabójstwo pięciu osób, a także usiłowanie zabójstwa szóstej - najstarszego syna Wojciecha, który ocalał z pożaru.
Wojciech - którego nie było przed miesiącem, na początku procesu - w środę stawił się na rozprawie. Na początku posiedzenia obrońca P. mec. Eugeniusz Krajcer poinformował sąd, że chce swojemu klientowi przekazać "życzenia z okazji Dnia Ojca od syna Wojciecha".
- Znamy treść listu, który jeden z pokrzywdzonych przekazał oskarżonemu. Natomiast są to treści prywatne, niewymagające żadnego komentarza - powiedział później dziennikarzom Bartosz Sapota, który jest pełnomocnikiem rodziny.
W obszernych wyjaśnieniach, kwestionując zarzut zabójstwa bliskich, P. przyznał się do zarzutu kierowania śledztwa na fałszywe tory. Jak powiedział, jest mu z tego powodu wstyd. Chodzi m.in. o wysyłanie sobie samemu sms-ów z pogróżkami, by zasugerować, że ogień podłożyła inna osoba. Jedną z wiadomości P. wysłał sobie tuż przed pogrzebem najbliższych.
Jak wyjaśniał, robił to wszystko dlatego, że krótko po pożarze policjant mówił mu o tym, że przyczyną tragedii było podpalenie, a on sam nie miał alibi. - Chciałem odsunąć od siebie ewentualne podejrzenie. Czynu tego nie popełniłem, nie planowałem rzekomego podpalenia i nigdy o tym nie myślałem - oświadczył.
Prokuratura nie ma wątpliwości, że Dariusz P. podłożył ogień w domu, w którym spała jego żona i dzieci. Według biegłych z zakresu pożarnictwa, dom został podpalony w sześciu miejscach. Żaluzje były zamknięte i zablokowane w taki sposób, by nie można ich było otworzyć. Kwestionując te ustalenia P. przekonywał, że ogień powstał od żarówki latarki pozostawionej prawdopodobnie przez któreś z dzieci na plastikowej obudowie terrarium.
Oskarżony przyznał, że podłożył w domu ogień w kilku miejscach, podpalając m.in. dwa polary i worek foliowy z plastikowymi butelkami, ale - jak twierdzi - zrobił to dzień po tragedii, pod wpływem rozpaczy, chcąc się zabić. Później, jak dodawał, wiedząc, że nie ma alibi, chciał w ten sposób utwierdzić śledczych w przekonaniu, że ktoś obcy podłożył ogień w jego domu.
Z opinii biegłych, którzy badali logowania telefonu podejrzanego wynika, że P. w czasie wybuchu pożaru był w pobliżu domu. Oskarżony utrzymuje, że znajdował się wówczas w oddalonym o ok. 10 km zakładzie w Pawłowicach, w którym montował meble. Analizę logowań obrona uważa za niewiarygodną. P. wyraził też przekonanie, że jego podróż do Pawłowic musiały zarejestrować jakieś kamery, ale prokuratura nie sprawdziła ich wszystkich.
Zdaniem oskarżenia, motywem przestępstwa była chęć uzyskania pieniędzy z polis - Dariusz P. na krótko przed pożarem zawarł szereg umów ubezpieczeń majątkowych i osobistych - na wysokie kwoty. Z domu usunął wartościowe przedmioty. Miał poważne długi. - Polis nie można łączyć z zadłużeniem, to jest po prosu nielogiczne - mówił w środę przed sądem oskarżony.
Akt oskarżenia trafił do sądu w marcu br. Biegli, którzy przez kilka tygodni obserwowali Dariusza P. w Szpitalu Psychiatrycznym przy Areszcie Śledczym we Wrocławiu, uznali go za poczytalnego. Stwierdzili u oskarżonego cechy osobowości psychopatycznej. Wcześniej dwa inne postępowania przeciwko P. zostały umorzone, bo biegli uznali go za niepoczytalnego. Jak podawała prokuratura, P. najprawdopodobniej symulował niepoczytalność, m.in. czerpiąc wiedzę ze znalezionej u niego w domu książki "Psychiatria kliniczna i pielęgniarstwo psychiatryczne".
Zarówno w śledztwie, jak i w środę przed sądem P. mówił o "Waldim" - tajemniczym głosie, który miał go obrażać i zachęcać do określonych działań, m.in. samobójstwa. P. mówił, że "Waldi" zaczął pojawiać się w jego życiu od czasu wypadku komunikacyjnego sprzed kilku lat, w sytuacjach depresji.
Oskarżony zaznaczył zarazem, że choć korzystał z pomocy specjalisty, nigdy nie czuł się chory psychicznie. Dodał, że czuje się skrzywdzony opinią biegłych ze śledztwa, bo nie jest - jak uznali - egoistą. - Przy kochanej Asi (żonie - przyp. red.) nauczyłem się być wartościowym mężem i kochającym ojcem - zapewnił.
Po przerwie w rozprawie oskarżony rozpoczął odpowiadać na pytania stron. Jako pierwszy zadaje je jego obrońca, który we wcześniejszej rozmowie z dziennikarzami przypomniał, że proces ma charakter poszlakowy. - Wierzę w zasadę domniemania niewinności i uważam, że oskarżony jest niewinny, dopóki mu się tej winy nie udowodni - zaznaczył mec. Krajcer.
Do tragedii doszło 10 maja 2013 r. Powierzchnia pożaru była niewielka - ok. 15 m kw. Jego ognisko znajdowało się na piętrze domu jednorodzinnego, paliła się część schodów i szafa. W wyniku pożaru zmarło pięć osób, ocalał tylko najstarszy syn. Jak wykazała sekcja zwłok, przyczyną śmierci ofiar było zatrucie tlenkiem węgla. Na miejscu zginęła 18-letnia najstarsza córka, czterolatka - w trakcie udzielania pomocy. Potem w szpitalach w Jastrzębiu Zdroju i Cieszynie zmarli kolejno: 10-letni chłopiec i 40-letnia matka dzieci oraz 13-letnia dziewczynka. Cała piątka spoczęła w jednym grobie na cmentarzu w Jastrzębiu Zdroju.