PolitykaPo wywiadzie z Czarneckim Maciej Kluczka odchodzi z Radia Merkury. Rozmowa z szefem była "próbą posprzątania bałaganu"

Po wywiadzie z Czarneckim Maciej Kluczka odchodzi z Radia Merkury. Rozmowa z szefem była "próbą posprzątania bałaganu"

Dziennikarz Radia Merkury Maciej Kluczka, odsunięty od obowiązków po wywiadzie z europosłem Ryszardem Czarneckim, oficjalnie przebywa na zwolnieniu lekarskim. Deklaruje, że nie wróci do pracy. Rozmowę z szefem nazwał "próbą posprzątania bałaganu".

Po wywiadzie z Czarneckim Maciej Kluczka odchodzi z Radia Merkury. Rozmowa z szefem była "próbą posprzątania bałaganu"
Źródło zdjęć: © Newspix | Jacek Herok

Na twitterowym profilu prezesa radia Filipa Rdesińskiego pojawił się wpis, w którym autor zapewnił, że Kluczka jest chory i wróci do pracy, kiedy wyzdrowieje. Podkreślił też, że telefonicznie wyjaśnił nieporozumienia z dziennikarzem.

Do posta odniósł się na swoim profilu na Facebooku Kluczka. - Nieprawdą jest, że po chorobie wracam do pracy w Radiu Merkury. Prezes Rdesiński przedwcześnie opublikował tweeta, w którym odniósł się do naszej rozmowy. Wczoraj wieczorem nie padły żadne wiążące ustalenia. Prezes proponował tekst oświadczenia, który nie był zgodny z moim sumieniem - napisał.

Te słowa nie pozostały bez odpowiedzi Rdesińskiego. Zamieścił kolejny wpis, w którym czytamy: - Red. Kluczka miał spokojnie wrócić do pracy. Nie łamałem jego sumienia. Łagodziłem nastroje. Szukałem porozumienia. Szkoda.

W piątek zapytaliśmy Kluczkę o jego ostatnią rozmowę z Rdesińskim. - To była dopiero pierwsza rozmowa od poniedziałku, czyli w środę wieczorem dopiero. To była taka jakby próba ugładzenia sprawy, czyli posprzątania bałaganu – powiedział dziennikarz. Podkreślił, że według prezesa radia został chwilowo odsunięty od wywiadu, a nie zawieszony. - Nie mówił o tym, że po wywiadzie, na zebraniu, zostałem odsunięty - też decyzją wicenaczelnego - od materiałów politycznych, więc praktycznie te trzy dni nie miałem nic do roboty. Zresztą byłem na zwolnieniu lekarskim – dodał Kluczka.

- Mówił, że to było tylko odsunięcie, dlatego że nie mógł odsłuchać wywiadu, a otrzymywał informacje, że moje ostatnie pytanie przekroczyło zasady etyki dziennikarskiej – coś w tym stylu – powiedział dziennikarz. Jego zdaniem to „troszeczkę dziwne”. - Każdy mógł mu podesłać. Mogło być na stronie, a ze strony zdjęli – właśnie jego decyzją, przekazaną przez telefon. To więc takie dosyć pokrętne tłumaczenie. Mówił, że musi przyjechać, zapoznać się i dopiero podjąć decyzję. Podkreślał, że to nie było żadne odsunięcie, że źle to zinterpretowałem – tłumaczył Kluczka.

Powiedział, że prace nad wspólnym oświadczeniem trwały prawie 3 godziny. Mimo to oświadczenie nie powstało, ponieważ zdaniem Kluczki, proponowane zdania „nie oddawały rzeczywistości”. - Pierwsze zdanie miało brzmieć mniej więcej tak, że fakty zostały nadinterpretowane, że nie było żadnego zawieszenia. (…) Jednak formalnie może się to tak nie nazywać, ale ja byłem zawieszony, nie mogłem pracować, nie wiedziałem do kiedy, nie było żadnego uzasadnienia decyzji – podkreślił Kluczka.

Przyznał, że choć prezes nalegał, by tego samego dnia (była prawie północ ze środy na czwartek) cokolwiek napisać, on chciał przespać się z decyzją.

- Mieliśmy jakąś wersję oświadczenia, trochę też przy pomocy telefonicznej szefa newsroomu, którego też prywatnie bardzo lubię i chciał, żebym został w zespole. Jego wersja trochę bardziej mi odpowiadała – też nie było mowy o odsunięciu. Gdybym podpisał, zrobiłbym z siebie głupka po prostu – podkreślił dziennikarz. Dodał też, że prezes i tę wersję „zaczął wygładzać na swoją korzyść”.

Co teraz zamierza Kluczka? - Jedno jest pewne, nie zamierzam pracować. W jakiej formie zakończę pracę i co dalej - nie wiem – powiedział. - Już w czasie tej rozmowy chciałem powiedzieć, że kończymy współpracę i proszę wybrać formę. Prezes jednak cały czas usilnie wracał do oświadczenia, jakby nie słuchając moich próśb, że chce odejść z pracy – zaznaczył.

- Skończyło się tak, że rano chciałem wstać przed ósmą i zadzwonić, napisać, że niestety, ale muszę zrezygnować, mimo że wewnętrznie nie chciałem, bo żal mi tej pracy, ale po prostu sprawy zaszły za daleko. Wszedłem na Twittera i zobaczyłem dziwne oświadczenie prezesa, że wszystko jest ok. Nie było takiej umowy, że on cokolwiek publikuje przede mną. Zrobił to nie wiem, czy w czasie naszej rozmowy albo tuż po niej, więc poczułem się oszukany, to pokazało mi, że nie ma szans, że zostanę – dodał.

Kluczka przyznał też, że ludzie mówili mu, że zrobił błąd, próbując pracować nad wspólnym oświadczeniem. - Chciałem widzieć, jakie są intencje drugiej strony – tłumaczył.

- Nie rozmawiałem z kimkolwiek z szefostwa PR w Poznaniu. Nie ingeruję w pracę mediów. Sam przecież byłem dziennikarzem - tak z kolei w środę Wirtualnej Polsce skomentował sytuację Ryszard Czarnecki.

Zapytaliśmy Kluczkę, co myśli o komentarzu europosła. Powiedział, że mówienie Czarneckiego, że w rozmowie telefonicznej z nim nie miał pretensji o pytanie o syna, jest kłamstwem. - Ten telefon tylko tego dotyczył. Mówił, że mam nie dotykać jego rodziny – zaznaczył dziennikarz.

- Wątpię, żeby poseł Czarnecki zadzwonił tylko do mnie i do mojego kolegi, który też żadnych funkcji zarządczych w radiu nie ma. Oczywiście ja tego mu nie udowodnię, ale przypuszczenie, że gdziekolwiek indziej dzwonił, jest według mnie bardzo daleko idące.

Przypomnijmy, że Kluczka został odsunięty od przeprowadzania wywiadów i przygotowywania materiałów politycznych. Dowiedział się o tym podczas rozmowy dyscyplinującej po poniedziałkowej rozmowie z europosłem Ryszardem Czarneckim. - Oficjalnie potwierdzę, że jestem zawieszony, a sam jestem na zwolnieniu lekarskim – powiedział w środę Kluczka Wirtualnej Polsce.

W wywiadzie z Czarneckim Kluczka zapytał go m.in. o wykształcenie jego syna Przemysława, który również jest posłem PiS (na stronach Sejmu są informacje, że jest specjalistą i analitykiem ds. bezpieczeństwa, a na innych - że ukończył jedynie liceum).

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (168)